Strona główna Blog Strona 8

Z roku na rok rośnie odsetek Polaków segregujących odpady. Nie zawsze jednak robią to prawidłowo [DEPESZA]

0

Już 97 proc. Polaków deklaruje, że segreguje odpady – wynika z badania SW Research na zlecenie Fundacji ProKarton. To o 5 pkt proc. więcej niż w 2023 roku. Rośnie również świadomość dotycząca recyklingu kartonów do płynnej żywności, a 58 proc. osób deklaruje, że prawidłowo wyrzuca je do żółtego pojemnika. Wciąż jednak pojawiają się wątpliwości co do tego, jak segregować poszczególne odpady do konkretnych pojemników. – Frakcje z poszczególnych pojemników są niekiedy zanieczyszczone innymi odpadami, co utrudnia proces sortowania i obniża jakość surowca do recyklingu – ocenia Łukasz Sosnowski, prezes Fundacji ProKarton.

 – W ostatnich latach widzimy znaczący wzrost świadomości środowiskowej Polaków – mówi agencji Newseria Biznes Łukasz Sosnowski. – Co ciekawe, zużyte opakowania częściej segregują osoby w wieku 40-59 lat, badani z wykształceniem średnim oraz mieszkańcy województwa lubuskiego i opolskiego  w obu 100 proc. badanych deklarowało, że segreguje odpady opakowaniowe. A najrzadziej – mieszkańcy województwa podlaskiego oraz osoby poniżej 39. roku życia.

W Polsce, podobnie jak w innych krajach UE, segregacja odpadów komunalnych jest obowiązkowa. Z „Badania opinii na temat segregacji odpadów opakowaniowych” przeprowadzonego przez SW Research na zlecenie Fundacji ProKarton wynika, że odpady segreguje 97 proc. Polaków. To o 5 pkt proc. więcej niż przed rokiem, w 2022 roku było to jeszcze 79 proc.

– W powszechnym przekonaniu segregacja odpadów stała się w Polsce normą i już tylko bardzo niewielki odsetek społeczeństwa deklaruje, że nie realizuje tego obowiązku, który nakłada na nas prawo – ocenia prezes Fundacji ProKarton.

Jak segregacja kartonów do płynnej żywności wygląda w praktyce? Powinniśmy wyrzucać je do żółtego pojemnika, przeznaczonego na tworzywa sztuczne, metale i opakowaniowe odpady wielomateriałowe. 58 proc. badanych wybiera właśnie ten, prawidłowy pojemnik. Właściwej odpowiedzi najczęściej udzielały osoby w wieku 40–59 lat (66 proc.), te z wykształceniem wyższym (66 proc.) oraz mieszkańcy województwa wielkopolskiego (68 proc.). Niestety nieznacznie podniósł się odsetek tych, którzy kartony po mleku czy sokach wyrzucają do niebieskiego pojemnika.

– W naszym społeczeństwie wciąż widzimy wątpliwości co do tego, jak segregować poszczególne odpady do konkretnych pojemników. Tegoroczne badanie społeczne pokazało np., że wciąż 9 proc. z nas wyrzuca zużyte kartony do płynnej żywności do odpadów zmieszanych. A aż 20 proc. badanych wybiera niewłaściwy, niebieski pojemnik, przeznaczony do selektywnego zbierania, ale papieru – podkreśla prezes Fundacji ProKarton.

Jak wskazuje Łukasz Sosnowski, przedstawiciele podmiotów sortujących i przetwarzających odpady mówią, że frakcja z żółtego pojemnika, w którym powinny znaleźć się jedynie plastiki, metale i odpady wielomateriałowe, jest niekiedy zanieczyszczona innymi odpadami. Utrudnia to proces sortowania i obniża jakość surowca do recyklingu. Konieczne są dalsze działania edukacyjne na temat zasad prawidłowej selektywnej zbiórki, zwłaszcza w kontekście coraz bardziej restrykcyjnych unijnych przepisów.

Rośnie świadomość dotycząca przetwarzania odpadów. Już 70 proc. Polaków wie, że kartony do płynnej żywności podlegają recyklingowi. To wzrost o 3 proc. względem zeszłego roku. Dobrej odpowiedzi częściej udzielali mężczyźni (76 proc.) i osoby z wykształceniem podstawowym (74 proc.), a także mieszkańcy województwa opolskiego (90 proc.). 

– Recykling kartonów do płynnej żywności to proces mechaniczny, który odbywa się w papierniach. Zużyte kartony po napojach umieszcza się w hydropulperze, gdzie zalewane są wodą w temperaturze otoczenia i poddawane ruchowi wirowemu przez ok. 30 min. Dzięki temu wszystkie warstwy opakowania zostają od siebie skutecznie oddzielone. Odzyskane włókno celulozowe wykorzystywane jest do produkcji m.in. tektury falistej lub ręczników papierowych. Z perspektywy naszej branży to bardzo dobra wiadomość, że świadomość Polaków na temat recyklingu jest na wysokim poziomie. Przerabianie kartonów na nowe opakowania i produkty jest kluczowe dla zatrzymania z obiegu cennych surowców. Edukacja społeczna, prawidłowa selektywna zbiórka, której towarzyszy wiedza na temat recyklingu, to podstawa, dzięki której możliwe są działania w duchu gospodarki o obiegu zamkniętym – podsumowuje Łukasz Sosnowski.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/z-roku-na-rok-rosnie,p1816312567

Do 2050 roku lotnictwo ma być zeroemisyjne. Do osiągnięcia tego celu konieczna jest wymiana floty i przejście na ekologiczne paliwa

0

Lotnictwo odpowiada za ok. 4 proc. całkowitej emisji gazów cieplarnianych w UE. Międzynarodowa Organizacja Lotnictwa Cywilnego (ICAO) prognozowała, że wraz z dynamicznym wzrostem ruchu lotniczego do 2050 roku emisje z lotnictwa mogą się potroić w porównaniu z 2015 rokiem. Dlatego dwa lata temu wszystkie państwa członkowskie tej organizacji przyjęły zobowiązanie, by w ciągu kolejnych 25 lat dążyć do zeroemisyjności. Eksperci oceniają, że do tego konieczne są co najmniej dwa warunki – przejście na ekologiczne paliwa lotnicze i modernizacja floty.

– Nasza branża zobowiązała się do osiągnięcia zerowej emisji netto dwutlenku węgla do 2050 roku. Są różne sposoby na osiągnięcie tego celu. Najważniejszym wyzwaniem jest zjednoczenie się, współpraca nie tylko z liniami lotniczymi, lotniskami, producentami silników, ale także z decydentami politycznymi i dostawcami energii. Branża musi przemyśleć i wprowadzić zmiany w miksie energetycznym, aby nadążać za różnorodnymi zmianami technologicznymi, ale także przełomowymi technologiami w sektorze lotniczym – mówi agencji Newseria Biznes Johan Pelissier, prezes Airbusa na Europę.

Z danych Komisji Europejskiej wynika, że lotnictwo jest sektorem o wysokiej intensywności energetycznej. W 2022 roku globalnie przyczyniło się do 2 proc. emisji dwutlenku węgla, notując szybszy wzrost w ostatnich dekadach w porównaniu z transportem kolejowym, drogowym lub morskim. W UE bezpośrednie emisje z lotnictwa odpowiadały za ok. 4 proc. całkowitych emisji gazów cieplarnianych w Unii i za blisko 14 proc. emisji z transportu. Aby zapobiec dalszym wzrostom, państwa członkowskie ICAO przyjęły w 2022 roku długoterminowy cel osiągnięcia zerowych emisji netto dwutlenku węgla z międzynarodowego lotnictwa do 2050 roku.

– Aby ograniczyć ślad węglowy, branża może przede wszystkim w perspektywie krótko-i średnioterminowej zmodernizować flotę. Obecnie na świecie 70 proc. floty linii lotniczych to samoloty starszej generacji. Kiedy porównamy ją z nową generacją, na przykład z wszystkimi nowymi samolotami wąsko- i szerokokadłubowymi Airbus, modernizacja floty pozwoli ograniczyć emisje dwutlenku węgla średnio o ponad 25 proc. – ocenia Johan Pelissier.

IATA podaje, że samoloty użytkowane w operacjach pasażerskich mają średnio 13 lat. Średni wiek samolotów transportowych jest znacznie wyższy i wynosi 25 lat. Najwięcej samolotów we flocie pasażerskiej ma od 5 do 10 lat, w przypadku transportowych jest to 30–35 lat. Inwestycje we flotę przynoszą efekty – Our World in Data wskazuje, że dzięki temu latanie stało się w ciągu trzech ostatnich dekad znacznie bardziej energooszczędne. W 1990 roku na pasażerokilometr zużywano 2,9 MJ energii, a w 2019 roku było to 1,3 MJ. To efekt nie tylko większych samolotów, które mogą przewozić więcej pasażerów, ale też bardziej oszczędnych maszyn, o ulepszonej konstrukcji i technologii.

– Jako dostawca w branży staramy się przyspieszyć wdrożenie pozostałych rozwiązań, po pierwsze paliw alternatywnych, co zdecydowanie pomoże w dekarbonizacji branży. Obecnie nie korzystamy ze zrównoważonych paliw lotniczych (SAF) w wystarczającym stopniu, bo są one nadal droższe, jednak jeśli chodzi o wydajność tego paliwa, w cyklu życia SAF może ograniczyć emisje CO2 o ponad 80 proc. Z pewnością jest to droga, którą warto podążać – przekonuje prezes Airbusa na Europę.

Wysokie koszty sprawiają, że wykorzystanie SAF jest na razie znikome. Kearney podaje, że na 28 mln lotów, jakie odbyły się na całym świecie w 2022 roku, tylko pół miliona korzystało z paliw ekologicznych. Zgodnie z programem ReFuelEU Aviation, który jest częścią unijnego pakietu Fit for 55, od 2025 proc. co najmniej 2 proc. paliwa lotniczego w UE musi być ekologiczne. Wraz z upływem czasu domieszka ekologicznych paliw ma rosnąć, aż do 70 proc. udziału w 2050 roku.

Ekologiczne paliwa są częściej wykorzystywane na krótszych dystansach, jednak w 2023 roku odbył się pierwszy transatlantycki lot dużego samolotu pasażerskiego napędzanego wyłącznie paliwami alternatywnymi. Przyszłością mogą być też samoloty napędzane wodorem. Ambicją Airbusa jest wprowadzenie na rynek pierwszego na świecie samolotu komercyjnego zasilanego wodorem do 2035 roku.

 Samoloty napędzane wodorem to z pewnością dobry przykład przełomowej technologii. Nie chodzi tu jednak tylko o budowę samolotu, ale również o ekosystem, aby na lotnisku możliwe było zatankowanie wodoru oraz zapewnienie bezpieczeństwa obsługi tej technologii. Mierzymy się z wyzwaniami technologicznymi dwojakiego rodzaju – jak stworzyć ten ekosystem i kontynuować inwestycje w nowe, przełomowe technologie – podkreśla Johan Pelissier.

Jak wskazuje prezes Airbusa na Europę, możliwa jest dekarbonizacja sektora, ale do tego potrzebne jest kompleksowe wdrażanie wielu rozwiązań jednocześnie. Istotna jest tu także szeroka współpraca międzynarodowa, nieograniczająca się jedynie do UE.

– Wdrażając określone rozwiązania bez ograniczania się do jednego z nich, będziemy mogli osiągnąć zerową emisję dwutlenku węgla netto do 2050 roku, na czym zależy całej branży. Można to osiągnąć nie tylko dzięki modernizacji floty, korzystaniu z SAF, ale także poprzez wspólne działania, nad którymi z naszej strony zobowiązujemy się pracować, aby stworzyć cały ekosystem – podkreśla ekspert. – W miarę postępującej globalizacji i linii lotniczych łączących różne regiony świata ze sobą potrzebna jest harmonizacja działań na równych zasadach. Działamy również w tym obszarze, współpracując z liniami lotniczymi, głównie europejskimi, aby dopilnować, żeby nowe technologie nie były piętnowane. Chodzi o zachęcanie do dynamicznego rozwoju tych technologii i strategii politycznych tak, żeby powstała wspólna architektura dla wszystkich tych działań, które trzeba będzie wdrożyć, aby zrealizować cel neutralności pod względem emisji dwutlenku węgla do 2050 roku.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/do-2050-roku-lotnictwo-ma,p1079529544

W przyszłym roku spodziewana jest fala inwestycji ze środków UE. Prawo zamówień publicznych wymaga pewnych korekt

0

W 2025 roku spodziewany jest w Polsce początek boomu inwestycyjnego, związanego głównie z większym niż dotychczas napływem funduszy z KPO i regularnych środków unijnych. Skorzysta na tym przede wszystkim budownictwo, ale pewne obawy budzi przewidywana kumulacja inwestycji, również w kontekście systemu zamówień publicznych. – O ile prawo zamówień publicznych może wymagać pewnych punktowych korekt, o tyle chyba nie ma potrzeby jego gruntownego przemeblowania – ocenia Mariusz Haładyj, prezes Prokuratorii Generalnej RP. Jak wskazuje, niektóre elementy zamówień publicznych wymagają raczej wypracowania praktycznych rozwiązań niż zmian legislacyjnych.

W Polsce w przygotowaniu są duże projekty infrastrukturalne związane z budową CPK, kolei dużych prędkości czy elektrowni jądrowej. Z drugiej strony oczekuje się, że w 2025 roku nastąpi największy napływ unijnych funduszy, które mają pobudzić krajową gospodarkę i spowodować boom inwestycyjny, na co liczą zwłaszcza firmy z branży budowlanej. Jak wskazali ekonomiści banku PKO BP w komentarzu do sierpniowych danych GUS, po stronie wykonawczej to właśnie ten sektor skorzysta na tym najmocniej.

– Jeśli chodzi o nadchodzące zwiększone wydatki inwestycyjne, związane m.in. z KPO, to wyzwaniem po stronie zamawiających będzie pewna synchronizacja tych wydatków, żeby zapewnić przewidywalność, nie doprowadzać do górek inwestycyjnych, bo w ten sposób siłą rzeczy sami sobie zmniejszamy konkurencję, a z drugiej strony potem wpadamy w puste okresy. Dlatego tu warto byłoby popracować nad dobrym rozłożeniem tych planów inwestycyjnych – mówi agencji Newseria Biznes Mariusz Haładyj. – Wykonawców zachęcałbym z kolei do tego, żeby aktywnie uczestniczyli w postępowaniach, tworzeniu kontraktów, żeby zgłaszali pytania do SWZ-ów, specyfikacji warunków zamówienia, do projektów umów, bo później to oni te umowy realizują. Po ich podpisaniu będą już w trudniejszej, dużo mniej elastycznej sytuacji, a przed zawarciem umowy można jeszcze wyklarować wszelkie wątpliwości.

Po trzech latach naznaczonych brakiem kontraktów i pogarszającą się sytuacją finansową mogą się pojawić problemy z kumulacją nowych zamówień i zrealizowaniem ich wszystkich w założonym terminie. Zwłaszcza że w przypadku KPO czas na wydatkowanie większości środków upływa w 2026 roku. Obawy wciąż budzi też niesprzyjające – zdaniem części przedsiębiorców – otoczenie prawne, m.in. w kontekście problemów z klauzulami waloryzacyjnymi, licznych odwołań i sporów sądowych czy obowiązujących mechanizmów wyboru wykonawców, w których dominującą rolę wciąż odgrywa cena.

– Do prokuratorii nie docierają głosy potrzeby gruntownych przemeblowań ustawy Prawo zamówień publicznych. Wydaje się, że ta ustawa, która obowiązuje od 2021 roku i była wypracowana w dialogu z poszczególnymi grupami interesariuszy, się sprawdza. Natomiast to, nad czym na pewno trzeba pracować, to obszary wypełnienia praktycznymi działaniami przepisów, dyrektyw zamówieniowych i zasad, żeby poszczególne zamówienia służyły przede wszystkim sprawności realizowanych inwestycji. Jednak samo PZP – o ile może wymagać pewnych punktowych korekt, związanych z jego funkcjonowaniem przez kilka lat, o tyle chyba nie ma potrzeby jego gruntownego przemeblowania – mówi ekspert.

Wyniki badań zleconych przez Urząd Zamówień Publicznych i opublikowanych w końcówce 2023 roku pokazują, że uczestnicy systemu zamówień publicznych raczej dobrze oceniają jego funkcjonowanie i dostrzegają korzyści płynące ze zmian związanych z wejściem w życie nowej ustawy PZP („Funkcjonowanie systemu zamówień publicznych – raporty z przeprowadzonych badań”). We wrześniu ub.r. zainaugurowano przegląd obowiązujących przepisów, a jego elementem jest ankieta przeprowadzona dla UZP wśród zamawiających i wykonawców na temat najważniejszych aspektów prawa, m.in. progów stosowania PZP czy waloryzacji wynagrodzenia (np. możliwości rezygnacji z niej w określonych przypadkach lub obowiązkowej waloryzacji). W tym obszarze najwięcej było rozbieżności w odpowiedziach zamawiających i wykonawców.

– Jeżeli chodzi o waloryzację i przepisy, które regulują tę kwestię, to trudno mi sobie wyobrazić, żeby na poziomie ustawy zrobić coś więcej. Dzisiaj mamy obowiązek waloryzowania kontraktów zawieranych na ponad pół roku, ale ciężko mi sobie wyobrazić, że jakąś instrukcję formułowania tych klauzul będziemy na poziomie przepisów zawierać, bo mamy różne stany faktyczne, mamy różnych zamawiających, duże inwestycje, małe inwestycje, kilkuletnie, kilkumiesięczne, więc tutaj ciężko jest wprowadzić jeden model – podkreśla prezes Prokuratorii Generalnej RP.

Podobny wniosek dotyczy stosowania kryterium niskiej ceny.  Jak dodaje ekspert, były już próby przygotowania regulacji, które miałyby zniechęcać zamawiających do stosowania go jako jedynego i najważniejszego kryterium wyboru wykonawcy.

– Wydaje się, że teraz kolejne kroki to kwestia raczej wypracowania modelu weryfikacji ofert z rażąco niską ceną – czy to powinno bardziej się odbywać poprzez weryfikację przez innych oferentów, czy tutaj zamawiającym są potrzebne dodatkowe narzędzia, czy być może pod kątem funkcjonowania Krajowej Izby Odwoławczej, jakieś postulaty można sformułować. Ale na pewno to jest temat, nad którym szczególnie w obliczu takiej dużej fali inwestycyjnej trzeba się pochylić – ocenia Mariusz Haładyj. – W praktyce wybór oferty z bardzo niską ceną, niedoszacowaną kwotą odbija się na samym zamawiającym, oczywiście na wykonawcy również. Zaraz po rozpoczęciu i realizacji kontraktu wchodzimy w proces wzajemnych roszczeń. Wydaje mi się więc, że to, co jest najważniejsze, to żeby we wspólnym gronie usiąść, zastanowić się nad modelem weryfikacji ofert.

Jak dodaje, w gronie zamawiających, wykonawców i instytucji eksperckich warto także dalej pracować nad klauzulami umownymi, karami umownymi czy kwestią odstąpienia.

– Jedna z kluczowych rzeczy, o których bym rozmawiał pod kątem sprawności realizacji inwestycji, to jest odpowiednia relacja uczestników postępowań inżyniera kontraktu czy projektanta, też żeby tutaj zdefiniowanie roli każdego z aktorów procesu zamówieniowego było możliwie precyzyjne – wyjaśnia ekspert.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/w-przyszlym-roku,p29066938

Sztuczna inteligencja znacząco przyspiesza opracowywanie przeciwciał. To rewolucja w farmacji na skalę odkrycia prądu

0

Immunoterapia, która polega na aktywacji układu odpornościowego chorego w celu walki z daną chorobą, jest jedną z najprężniej rozwijających się gałęzi medycyny. W ciągu 10 lat rynek wykorzystywanych w niej przeciwciał może wzrosnąć trzykrotnie – oceniają analitycy Fact.MR. Polski start-up Genotic wykorzystuje do prac nad przeciwciałami celującymi w określony antygen sztuczną inteligencję. Pozwala ona znacznie skrócić cały proces z wielu miesięcy nawet do 21 dni.  

– Sztuczna inteligencja daje nam możliwość automatyzacji bardzo wielu procesów w biotechnologii i farmacji, począwszy od wyszukiwania nowych kandydatów na leki, nie tylko małocząsteczkowych, ale tych dużo trudniejszych, czyli przeciwciał. Biologiczne leki, czyli przeciwciała, są jednymi z najlepszych leków, więc one są dużo trudniejsze w projektowaniu, ale sieci głębokiego uczenia dają nam możliwość w bardzo krótkim czasie tworzenia nawet spersonalizowanych przeciwciał na konkretne epitopy targetów u pacjentów. To jest ogromna rewolucja na skalę odkrycia prądu, która w tym momencie zachodzi w świecie biotechnologii i farmacji – mówi w wywiadzie dla agencji Newseria Innowacje Grzegorz Warzecha, założyciel Genotic.

Polski startup z wykorzystaniem sztucznej inteligencji projektuje, testuje i produkuje przeciwciała, które mogą być użyte m.in. w diagnostyce i leczeniu chorób zakaźnych, autoimmunologicznych czy onkologicznych. Struktury białek są przewidywane na podstawie sekwencji. Pozwala to znacznie usprawnić proces i przeciwciała celujące w określony antygen.

– My wykorzystujemy sztuczną inteligencję przede wszystkim do projektowania spersonalizowanych przeciwciał wysoko specyficznych do konkretnych targetów, tak jak na przykład HER2 w przypadku nowotworu raka piersi. Chcemy wyjść z dużą bazą przeciwciał na bardzo wiele różnych targetów na rynku R&D i diagnostyki. Jednocześnie bardzo ambitnie pracujemy nad tym, żeby za pomocą sieci głębokiego uczenia automatyzować procesy w laboratoriach, bo w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej powstaje coraz więcej tzw. dark labów, czyli laboratoriów, gdzie wiele procesów jest automatyzowanych przez roboty, bo bardzo mocno skraca to pracę, przyspiesza wiele eksperymentów i daje dużo szybsze dojście do dobrych cząsteczek, które musimy zweryfikować, zanim trafią do testów klinicznych – wskazuje Grzegorz Warzecha.

Przykładem wykorzystania sztucznej inteligencji w medycynie jest model AlphaFold 3, opracowany przez Google DeepMind i Isomorphic Labs. Rozwiązanie modeluje duże biocząsteczki, takie jak białka, DNA i RNA, a także małe cząsteczki. Może też modelować modyfikacje chemiczne tych cząsteczek, wpływające na zakłócanie pracy komórek, które prowadzi do choroby. W praktyce oznacza to rewolucyjną zmianę w możliwości opracowywania nowych, innowacyjnych terapii. Genotic wykorzystał AlphaFold do opracowania swojej platformy do generowania struktury przeciwciał.

– Największą wartością sieci głębokiego uczenia jest wykonywanie procesów projektowania leków w całości cyfrowo na komputerze, tzw. in silico, bo zmienia i upraszcza to kompletnie proces szukania nowych kandydatów. Bardzo wiele prac laboratoryjnych możemy uprościć poprzez znajdywanie dobrych kandydatów wcześniej za pomocą sieci głębokiego uczenia – wyjaśnia ekspert Genotic.

Bazową technologią w pracach nad przeciwciałami jest ich projektowanie w organizmie zwierzęcia. Przykładowo w przypadku wirusa następuje wstrzyknięcie wyizolowanego wirusa zwierzęciu, a po długich miesiącach oczekiwania z krwi zwierzęcia są izolowane wytworzone przeciwciała – o ile zaszła reakcja immunologiczna. Dopiero na tej podstawie przeprowadzane jest sekwencjonowanie białka i określenie struktury, a po tym procesie może ruszyć produkcja.

– My jesteśmy w stanie zaprojektować przeciwciało w ciągu 48 godz. na 200–300 kartach graficznych, co powoduje, że dosłownie w dwa dni mamy bardzo wielu kandydatów zweryfikowanych, którzy mogą zostać wyprodukowani i przekazani do weryfikacji laboratoryjnej – ocenia Grzegorz Warzecha.

Potem następuje sprawdzenie skuteczności i specyficzności działania kandydatów, a ostatecznie, spośród tysięcy wytypowanych kandydatów, w laboratorium wybieranych jest kilku z najlepszymi parametrami.

Już dziś przeciwciała monoklonalne stanowią najbardziej oczekiwany element terapii, np. w chorobach hematoonkologicznych: szpiczaku plazmocytowym czy chłoniaku DLBC. Przeciwciała dwuswoiste z jednej strony rozpoznają nieprawidłowe komórki, a z drugiej – uczą układ odpornościowy, jak je zwalczać. Według Fact.MR światowy rynek przeciwciał osiągnął w 2022 roku obroty przekraczające 197 mld dol. Do 2032 roku przychody wzrosną ponad trzykrotnie – do 608 mld dol.

– Wierzę, że przyszłość nas jako pacjentów również będzie polegała na tym, że firmy będą tworzyły dla nas leki on demand, sekwencjonując nasz RNA-seq, DNA, czyli widząc struktury naszej choroby, będą tworzyć spersonalizowane leki w bardzo krótkim czasie i dostarczać je pacjentowi w trzy tygodnie od rozpoczęcia badań – przewiduje założyciel Genotic. – To jest nowy trend, który pojawia się na całym świecie. Sieci głębokiego uczenia potrafią dobrze sobie radzić z mapowaniem reprezentacji, czyli z tworzeniem pewnych struktur, takich jak np. cząsteczki białkowe. Ten progres jest radykalny przez ostatnie dwa lata.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/sztuczna-inteligencja,p1890355306

J. Lewandowski: Polityka UE potrzebuje deregulacji. Bez tego tracimy w wyścigu z USA i Chinami

0

Unia Europejska potrzebuje o wiele bardziej skoordynowanej polityki przemysłowej, szybszych decyzji i ogromnych inwestycji, jeśli chce dotrzymać kroku gospodarczo Stanom Zjednoczonym i Chinom – wynika z raportu Mario Draghiego zaprezentowanego na początku września. Zdaniem europosła Janusza Lewandowskiego bez uproszczeń przeregulowanych przepisów Unia będzie tracić na konkurencyjności względem rywali, a firmy będą do nich przenosić swoje siedziby. Dużą rolę w deregulacji może odegrać Polska podczas swojej prezydencji we Wspólnocie.

Komisja Europejska poprosiła przed rokiem byłego szefa Europejskiego Banku Centralnego i premiera Włoch Mario Draghiego o napisanie raportu na temat tego, w jaki sposób UE w dobie zielonej transformacji i cyfryzacji może utrzymać konkurencyjność gospodarczą w warunkach deglobalizacji i zwiększonej rywalizacji.

 Mario Draghi uderza w bardzo alarmistyczne tony, że Europa tonie, a Mario Draghi ma swoją wiarygodność. Jest uważany za człowieka, który uratował w czasie kryzysu finansowego strefę euro, więc należy bardzo poważnie brać pod uwagę jego raport. Mam nadzieję, że doczeka się lepszego losu niż znana mi wcześniej strategia lizbońska z 2000 roku, które przewidywała, że w roku 2010 Europa będzie najbardziej konkurencyjną gospodarką świata – mówi agencji informacyjnej Newseria Biznes Janusz Lewandowski, były komisarz UE, dziś poseł do Parlamentu Europejskiego. – Przypominam sobie własne recepty na kryzys innowacyjności w Europie, kiedy byłem komisarzem, które polegały na pewnej deregulacji. Z jednego i drugiego nic nie wyszło, dlatego oczekuję, że los raportu Mario Draghiego będzie lepszy niż strategii lizbońskiej i wszystkich postanowień o deregulacji i upraszczaniu.

Z raportu wynika, że obecna sytuacja w UE jest bardzo niepokojąca, ponieważ wzrost gospodarczy w Europie od dawna zwalnia, co do tej pory było ignorowane. Teraz jednak warunki się zmieniły: wzrósł i dalej będzie wzrastał protekcjonizm handlowy, skończyły się dostawy taniej energii z Rosji, wzrosły wydatki na obronę, a populacja Starego Kontynentu się kurczy. Zwłaszcza Niemcy popełnili gigantyczne błędy, uzależniając się mocno od dostaw surowcowych z Rosji, szczególnie od taniego gazu. W II kwartale 2024 roku PKB Unii Europejskiej wzrósł o 0,8 proc. rok do roku wobec 0,7 proc. w I kwartale. W przypadku Niemiec PKB się nie zmieniło, a w I kwartale skurczyło się o 0,1 proc. Dla porównania w Stanach Zjednoczonych wzrost gospodarczy wyniósł 2,9 proc. w I kwartale i 3,1 proc. w drugim.

– W międzyczasie nożyce pomiędzy nami a Stanami Zjednoczonymi się rozwarły, a w dodatku w konkurencję wkroczyły Chiny, tak że te dość alarmistyczne tony są na miejscu. My się ścigamy ze Stanami Zjednoczonymi w tej chwili właśnie na regulacje, które mają umożliwić innowacyjną Europę. Tylko w momencie, kiedy my mnożymy dość skomplikowane regulacje, to firmy uciekają do Stanów Zjednoczonych, gdzie wszystko jest bardzo proste, bo albo się dostaje pieniądze do ręki, albo się dostaje bardzo przejrzyste, proste ulgi podatkowe – wskazuje Janusz Lewandowski. – Na razie tegośmy nie opanowali, w tym kierunku zmierza Draghi. On rzeczywiście jest bardzo mocno inspirowany przez sukces ekosystemów wschodniego i zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Nie wiem, czy naprawdę jest to możliwe w tym ekosystemie 27 krajów członkowskich UE, ale bardzo bym chciał, żeby ten raport był potraktowany poważnie przez prezydencję polską.

Jak podkreśla, również KE na poważnie powinna podejść do kwestii upraszczania przepisów.   

– Wielokrotnie o tym rozmawialiśmy, ja marzyłem o tym, żeby być komisarzem do spraw deregulacji Unii Europejskiej. Mówiłem swojemu szefowi Barroso, że najbardziej potrzebny jest komisarz nie do spraw przemysłu czy budżetu, ale do spraw deregulacji i symplifikacji naszych bardzo skomplikowanych regulacji – zaznacza europoseł. – To jest problem znany od dawna. Nie chcę wnikać w kuchnię legislacyjną Komisji Europejskiej, ale wiem, że każdy komisarz usiłuje wykazać się i swoją aktywność przez mnożenie regulacji. Niestety taka jest logika funkcjonowania tej komisji i to daje opłakane skutki.

W swoim prawie 400-stronicowym raporcie Draghi stwierdził, że Wspólnota potrzebuje inwestycji w wysokości 750–800 mld euro rocznie, do 5 proc. PKB – znacznie więcej niż 1–2 proc. PKB UE w planie Marshalla na odbudowę Europy po II wojnie światowej. Były szef EBC wskazał trzy obszary, które mogą pobudzić wzrost gospodarczy w Europie: innowacje oparte na zaawansowanych technologiach, zintegrowanie celów klimatycznych z przemysłem oraz inwestycje w bezpieczeństwo i zmniejszenie zależności Europy od innych krajów. Zaproponował emisję wspólnego długu na wzór funduszu odbudowy po pandemii. Zdaniem Draghiego UE musi zwiększyć innowacyjność i obniżyć ceny energii, jednocześnie kontynuując dekarbonizację, a także zwiększając inwestycje w obronę i zmniejszając zależność, zwłaszcza od Chin w zakresie niezbędnych minerałów.

– Chiny znakomicie wykorzystały obecność w Światowej Organizacji Handlu z przyzwoleniem Stanów Zjednoczonych, ale bez wzajemności, to znaczy nie odpłacają otwartością własnego rynku na te korzyści, które wynikają z obecności na rynku światowym. Są gotowi wytwarzać wszystko o własnych siłach, bo rzeczywiście niesłychanie się rozwinęła tam cała gospodarka, i wykorzystują rynek globalny, subsydiując ekspert. To już nie jest kradzież praw intelektualnych, co miało miejsce ileś lat temu, ale protekcja – tłumaczy europoseł. – Naszą bronią są cła. Jesteśmy ciągle jako Europa 27 krajów najbardziej pojemnym rynkiem światowym, nie ma drugiego takiego rynku pojemnego konsumpcyjnie jak rynek europejski. Tak że bariera ochronna jest skuteczna, ona działa, bo rzeczywiście utrudnia dostęp do tego rynku. W tej chwili najbardziej chodzi o subsydiowane auta elektryczne i musimy się jakoś przed tym obronić, a najlepiej byłoby wytworzyć własny przemysł samochodowy.

Problem w tym, że coraz więcej europejskich firm motoryzacyjnych się zamyka, a część przenosi na inne – bardziej korzystne dla nich – rynki.

– Europa nie może być starzejącym się kontynentem, odsyłanym na emeryturę, który ma wyższość w dobrach luksusowych, w szampanach, w kosmetykach, bo tu ją mamy i zachowamy, tylko to nie wystarczy – mówi Janusz Lewandowski.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/j-lewandowski-polityka,p1252700647

Klienci dużych spółek energetycznych mogą już przejść na dynamiczne taryfy za prąd. Nie dla wszystkich to opłacalne rozwiązanie

0

Od sierpnia br. klienci dużych sprzedawców energii elektrycznych mogą już przejść na taryfy dynamiczne, w których rozliczenia za zużytą energię odbywają się według bieżących cen z Towarowej Giełdy Energii. W praktyce to rozwiązanie nie dla wszystkich jest jednak opłacalne. – To jest bardzo atrakcyjne rozwiązanie, jeśli mamy sterowalne systemy energetyczne, czyli np. magazyn energii, magazyn ciepła, sterowalne klimatyzatory, pompę ciepła, samochód elektryczny albo wszystko to naraz – mówi Dawid Zieliński, prezes zarządu Columbus Energy. Jak wskazuje, to może zwiększyć zainteresowanie dotacjami z rządowych programów Czyste Powietrze i Mój Prąd, które ponownie oferują dofinansowania dla osób fizycznych.

Czyste Powietrze to program, który przez lata działał dość słabo, natomiast od momentu, kiedy do Polski trafiły pieniądze z KPO i Czyste Powietrze, a nowy zarząd NFOŚiGW zaczął traktować ten program na serio i zasilono go miliardami złotych (cała pula to aż 103 mld zł), to program nabrał wiatru w żagle. To jest najważniejszy projekt w polskiej transformacji energetycznej, bo ci, których najbardziej na nią nie stać, mogą w nim otrzymać nawet 100 proc. dofinansowania. Oprócz tego dostaliśmy kolejną impulsową edycję programu Mój Prąd, w którym do nowych właścicieli instalacji fotowoltaicznych wraz z magazynami energii trafi 400 mln zł (chociaż mamy nadzieję, że znajdą się pieniądze na zwiększenie tego budżetu). Zainteresowanie obydwoma tymi programami jest naprawdę duże – mówi agencji Newseria Biznes Dawid Zieliński.

Czyste Powietrze umożliwia Polakom dopłaty do wymiany starych, nieefektywnych źródeł ciepła i termomodernizacji budynków jednorodzinnych. W aktualnej edycji tego programu można pozyskać na ten cel nawet 135 tys. zł bezzwrotnej dotacji. W kwietniu br. Ministerstwo Klimatu i Środowiska poinformowało o pozyskaniu dla niego nowych źródeł finansowania z unijnego Programu Fundusze Europejskie na Infrastrukturę, Klimat, Środowisko (FEnIKS), dzięki czemu Czyste Powietrze ma zapewnione stabilne finansowanie na lata 2024–2029. Daje to jednocześnie szansę dla ponad setek tysięcy gospodarstw domowych na dotacje do wymiany źródeł ciepła i modernizację  budynków. Według danych NFOŚiGW od momentu uruchomienia programu do początku sierpnia br. złożono ponad 930,1 tys. wniosków i podpisano 754,8 tys. umów z beneficjentami.

– W programie Czyste Powietrze możemy liczyć na dotacje do wymiany okien, drzwi, bramy garażowej. Możemy ocieplić poddasze, założyć system fotowoltaiczny, pompy ciepła, piec na pellet, generalnie wymienić źródło ciepła i zmodernizować węzeł energetyczny, ale też ocieplić ściany. Oczywiście za tę dotację wszystkiego naraz nie zrobimy, ale pamiętajmy, że celem całego programu jest ograniczenie energochłonności budynku o 40 proc. To jest ambitny, ale dobrze ustalony cel – wyjaśnia prezes Columbus Energy.

Obok Czystego Powietrza niezmiennie ogromnym zainteresowaniem cieszy się też drugi, flagowy program – Mój Prąd, czyli dofinansowania do prosumenckich mikroinstalacji fotowoltaicznych. Najnowsza, szósta edycja tego programu (w ramach której nabór rozpoczął się 2 września br.) jest dodatkowo rozszerzona o dotację na zakup magazynu energii i ciepła. Wnioski będzie można składać do 20 grudnia br. bądź do momentu wyczerpania środków.

– Suma dotacji na te systemy może sięgnąć 28 tys. zł – mówi ekspert. – Nowa edycja Mojego Prądu jest krótka, ponieważ budżet – przy tak niesamowitym zainteresowaniu programem – jest względnie niski. Oczywiście 400 mln zł to są ogromne pieniądze, ale one w praktyce wystarczą na dofinansowania dla 20, może 25 tys. domów. Natomiast zainteresowanie systemami energetycznymi, takimi jak fotowoltaika z magazynem ciepła czy magazynem energii, jest bardzo duże.

Prezes Columbus Energy wskazuje, że zainteresowanie dotacjami z rządowych programów mogą zwiększyć zainteresowanie taryfami dynamicznymi, które funkcjonują na rynku od 24 sierpnia br. Oznacza to, że klienci dużych sprzedawców energii elektrycznych, mających co najmniej 200 tys. odbiorców (PGE, Tauron, Enea, Energa i EON), mogą już przejść na taryfy dynamiczne, w których rozliczenia za zużytą energię odbywają się według bieżących cen z Towarowej Giełdy Energii (Rynek Dnia Następnego). Taki sposób rozliczeń to alternatywa dla dotychczasowych modeli, opartych na stałej, ustalonej stawce. Aby móc przejść na taryfę dynamiczną, gospodarstwo domowe musi mieć jednak zainstalowany inteligentny licznik energii. W praktyce nie dla wszystkich będzie to również opłacalne – na tym rozwiązaniu w największym stopniu mogą skorzystać właśnie posiadacze magazynów energii czy pomp ciepła.

Taryfy dynamiczne opierają się na tym, że w każdej godzinie mamy inną cenę energii, którą znamy wcześniej, i dzięki temu możemy zmienić swoje nawyki konsumenckie, tzn. korzystać z urządzeń energochłonnych wtedy, kiedy energia jest tania albo ceny są wręcz ujemne – podkreśla Dawid Zieliński. – W praktyce to nie jest tak idealne rozwiązanie, jak mogłoby się wydawać. Jeśli konsument nie ma sterowalnych źródeł odnawialnych, magazynu energii bądź sterowalnych odbiorników (czyli systemu, który można włączyć wtedy, kiedy jest tania energia, i wyłączyć, kiedy jest drogo, np. magazyn energii albo samochód elektryczny), to te ceny dynamiczne kompletnie nie mają sensu. Mamy bowiem taryfy G11, G12 i G12w, regulowane przez URE, które obecnie są średnio niższe i bardziej opłacalne, niż gdybyśmy korzystali z dynamicznych cen energii. Natomiast ceny dynamiczne są atrakcyjnym rozwiązaniem, jeśli mamy sterowalne systemy energetyczne, czyli np. magazyn energii, magazyn ciepła, sterowalny klimatyzator, pompę ciepła albo wszystkie te urządzenia. Jedynym problemem jest połączenie tych wszystkich urządzeń. I to wymaga cyfrowego systemu zarządzania.

Taką funkcję pełnią systemy HEMS – Home Energy Management System. Integrują one różne urządzenia i technologie w celu monitorowania i ograniczania zużycia energii w domach. Zwykle składają się z kilku elementów, które współpracując, umożliwiają zarządzanie energią w domu. To przede wszystkim inteligentny licznik energii, system różnego rodzaju kontrolerów i czynników przypisanych poszczególnym urządzeniom oraz jednostka sterująca i aplikacja do zarządzania zdalnego.

– Działanie HEMS można opisać na przykładzie zwykłego i sterowalnego klimatyzatora. Otóż zwykły klimatyzator to taki, którego używamy, kiedy mamy w domu 27–30 st. C, jest nam gorąco i duszno. Jeśli włączamy go wtedy, kiedy jest najgoręcej, to kosztuje nas mnóstwo pieniędzy, bo taki klimatyzator ma moc 4–5 kW i musi działać przez kilka godzin albo stale. Zwykły klimatyzator nie wie, jakie są ceny energii i w której godzinie opłaca się chłodzić dom. Natomiast sterowalny klimatyzator jest zaprogramowany tak, że pracuje od godz. 12.00 do 14.00, gdy na giełdzie energii ceny są niskie lub wręcz ujemne. Ten klimatyzator schłodzi wtedy dom do 19 st. C i kiedy wrócimy z pracy ok. 16.00, będziemy mieć idealną temperaturę. Analogicznie sterowalna ładowarka do samochodu elektrycznego włączy się w nocy i wyłączy o 5.00 rano, bo wtedy energia jest tania. Natomiast do tego, żeby te klimatyzatory, ładowarki do elektryków czy magazyny energii były sterowalne, potrzebują cyfrowego mózgu. I tym właśnie jest Home Energy Management System, który w Columbusie ma swoje imię: Power House – wyjaśnia prezes Columbus Energy.

W poprzedniej edycji programu Mój Prąd systemy EMS/HEMS były traktowane jako osobna pozycja dofinansowania. W szóstej, rozpoczętej we wrześniu, usunięto je z listy, podobnie jak pompy ciepła i kolektory słoneczne, zakładając słusznie, że powinny być integralną częścią systemu energetycznego domu. 

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/klienci-duzych-spolek,p317910134

Grupa PGE wciąż zwiększa wydatki na inwestycje. Po raz pierwszy przekroczyły 4,5 mld zł

0

W pierwszych sześciu miesiącach br. wydatki inwestycyjne PGE zwiększyły się do poziomu 4,64 mld zł wobec 3,95 mld zł w analogicznym okresie rok wcześniej. Spółka podkreśla, że jest to odpowiedź na dynamiczne zmiany zachodzące na rynku energetycznym i konieczność adaptacji do nowych realiów regulacyjnych. – Nasze najważniejsze inwestycje w drugiej połowie tego roku to zamknięcie finansowania największej, wielkoskalowej morskiej farmy wiatrowej Baltica 2 oraz finalizacja inwestycji w naszym segmencie gazowym – zapowiada Dariusz Marzec, prezes zarządu PGE Polskiej Grupy Energetycznej.

– Wyniki naszej grupy po drugim kwartale br. cały czas znajdują się pod presją segmentu energetyki konwencjonalnej. Jednak dzięki temu, że mamy zdywersyfikowaną strukturę produkcji i różne segmenty działalności, firma prezentuje stabilne wyniki, a nawet udało nam się zwiększyć inwestycje, aby utrzymać stabilny rozwój grupy w kolejnych okresach – mówi w rozmowie z agencją Newseria Biznes Dariusz Marzec.

W pierwszych sześciu miesiącach br. PGE wypracowała zysk netto na poziomie blisko 2,09 mld zł, co jest wynikiem zbliżonym do 2,17 mld zł w analogicznym okresie rok wcześniej. Powtarzalny wynik EBITDA w II kwartale br. wyniósł nieco ponad 2,3 mld zł. Zmagający się z problemami segment energetyki konwencjonalnej  wykazał w tym okresie wynik EBITDA -177 mln zł. Spółka podała, że jest to konsekwencją spadku marży na wytwarzaniu energii elektrycznej. Wzrost odnotował za to segment energetyki odnawialnej, z wynikiem na poziomie 267 mln zł, dzięki niższym kosztom zakupu energii i wzrostowi przychodów z rynku mocy.

Uwagę zwraca duży wzrost nakładów na inwestycje – wydatki wzrosły do poziomu 4,64 mld zł wobec 3,95 mld zł w pierwszym półroczu ub.r.

– Nasze najważniejsze inwestycje w drugiej połowie tego roku to zamknięcie finansowania największej, wielkoskalowej morskiej farmy wiatrowej Baltica 2. Planujemy zamknąć finansowanie tej inwestycji w IV kwartale br., ponieważ jest to kluczowe dla rozwoju bezemisyjnego segmentu wytwórczego PGE – mówi prezes spółki.

Program offshore Grupy PGE zakłada wybudowanie do 2030 roku morskiej farmy wiatrowej Baltica, realizowanej w dwóch etapach o łącznej mocy ok. 2,5 GW. Projekty te realizowane są wspólnie  z duńską firmą Ørsted. Po 2030 roku do portfolio dołączy Baltica 1 o mocy ok. 0,9 GW. Dzięki pozyskaniu nowych obszarów do zagospodarowania na Bałtyku PGE będzie mogła do 2040 wybudować kolejne morskie farmy wiatrowe. Łącznie ma to być ponad 7 GW mocy wytwórczych zainstalowanych w technologii offshore.

W drugim półroczu br. będziemy również finalizować inwestycje w naszym segmencie gazowym – w dwa bloki gazowe w Gryfinie oraz elektrociepłownię i bloki gazowo-parowe we Wrocławiu, w Czechnicy. To są kluczowe inwestycje w segmencie Ciepłownictwa, ale również w segmencie produkcji energii elektrycznej niskoemisyjnej z gazu naturalnego – mówi Dariusz Marzec.

Jeden z bloków w Zespole Elektrowni Dolna Odra w Gryfinie został już przekazany do eksploatacji w połowie sierpnia br. Z kolei przekazanie drugiego bloku nr 10 jest zaplanowane na 30 września br.

W kolejnych miesiącach ma też zostać uruchomiona realizowana pod Wrocławiem inwestycja EC Czechnica-2, czyli nowa niskoemisyjna elektrociepłownia, która będzie się składać z bloku gazowo-parowego, czterech kotłów szczytowo-rezerwowych i akumulatora ciepła. Wyprodukuje energię dla mieszkańców Siechnic i południa stolicy Dolnego Śląska. Będzie zasilana gazem ziemnym, co oznacza odejście od węgla, dzięki czemu roczna emisja CO2 obniży się o 622 tys. t, czyli ponad 60 proc. Moc cieplna nowej jednostki osiągnie 315 MWt (dzisiaj 247 MWt), a moc elektryczna 179 MWe (dzisiaj 100 MWe). 

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/grupa-pge-wciaz,p1032115124

Pierwsze pożyczki na zieloną transformację trafiają do miast. Do końca roku zostanie podpisanych 200 umów

0

Kielce są pierwszym miastem, które skorzystają z pożyczki wspierającej zieloną transformację miast, instrumentu BGK obejmującego kwotę 40 mld zł i finansowanego ze środków Krajowego Planu Odbudowy. 14 mln zł trafi na refinansowanie zielonych inwestycji, m.in. w gospodarkę wodną, które miasto realizowało w ostatnich czterech latach, dzięki czemu oszczędzi na kredytach ok. 1 mln zł. Bank Gospodarstwa Krajowego (BGK) zapowiada, że do końca roku zostanie podpisanych ponad 200 umów na preferencyjne pożyczki.

– Zielona transformacja miast to jest nazwa wielkiego instrumentu finansowego na 40 mld zł, przeznaczonego od najmniejszego miasta do największej metropolii. To preferencyjne pożyczki w ramach Krajowego Planu Odbudowy – mówi agencji informacyjnej Newseria Biznes Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, ministra funduszy i polityki regionalnej. – Celem jest dostarczenie instrumentu finansowego dla polskich miast, żeby dokonały skoku rozwojowego w zakresie zazielenienia, efektywności energetycznej, czystej energii, wszystkich inwestycji związanych z tańszym ogrzewaniem, lepszą kanalizacją, które powodują, że w miastach żyje się lepiej, zdrowiej, czyściej, ale też oszczędniej i taniej.

Co ważne, możliwe jest refinansowanie już zakończonych bądź trwających projektów, realizowanych za droższe kredyty bankowe, rozpoczętych po 1 lutego 2020 roku. Pożyczkę otrzymać mogą m.in. samorządy, porozumienia międzygminne, stowarzyszenia gmin, powiatów oraz gmin i powiatów, związki komunalne, wspólnoty energetyczne (klastry energii, spółdzielnie energetyczne), wspólnoty mieszkaniowe, spółdzielnie mieszkaniowe, TBS-y czy spółki komunalne. Jest ona finansowana ze środków Krajowego Planu Odbudowy i Zwiększania Odporności (KPO), a udziela jej BGK.

– Pożyczki na zieloną transformację miast są udzielane na wyjątkowo korzystnych warunkach. Po pierwsze, okres spłaty wynosi aż 20 lat, po drugie, ich koszt jest bardzo niski, sięga 1 proc. w skali roku, czyli dużo poniżej inflacji – wskazuje Mirosław Czekaj, prezes zarządu Banku Gospodarstwa Krajowego. – W niektórych wypadkach ten koszt wynosi 0 proc. Dotyczy to sytuacji, gdy projekty nie generują dodatkowych korzyści dla beneficjenta bądź nie obniżają kosztów.

Pojedynczy wniosek może opiewać na kwotę od 2 do 500 mln zł. Okres spłaty wynosi do 20 lat, możliwy jest też dwuletni okres karencji w spłacie pożyczki od zakończenia realizacji projektu. W przypadku części projektów możliwe jest też umorzenie 5 proc. kapitału pożyczki. Do początku września br. ponad 40 różnych podmiotów złożyło do BGK już 240 wniosków na pożyczkę wspierającą zieloną transformację miast. Ich łączna wartość to ok. 1 mld zł.

– Uruchomiliśmy ten projekt w kwietniu, kiedy został ogłoszony otwarty nabór. Wiemy już, że do końca tego roku zostanie podpisane ponad 200 kolejnych umów. Czas na kontraktację i podpisanie umów jest do połowy 2026 roku, więc ciągle mamy czas na to, żeby te środki zagospodarować, a na finisz inwestycji – do roku 2030 – dodaje Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, ministra funduszy i polityki regionalnej. – Teraz podpisujemy pierwsze cztery umowy w Kielcach, bo Kielce okazały się wiodące.

Pieniądze trafią na cztery projekty na łączną kwotę ponad 14 mln zł. To środki, które pozwolą zrefinansować inwestycje miejskie w Kielcach przyczyniające się przede wszystkim do zmniejszenia zanieczyszczeń.

– Podpisaliśmy umowy na inwestycje, które już zrealizowaliśmy od 2020 roku i które stawiają na zrównoważony rozwój i są ekologiczne. Dzięki temu, że pozyskaliśmy tak preferencyjną pożyczkę z Banku Gospodarstwa Krajowego, możemy uwolnić z drogich kredytów około miliona złotych oszczędności. Jednocześnie te inwestycje, które wykonaliśmy, na przykład w energooszczędne oświetlenie, generują oszczędności z tytułu mniejszego zużycia prądu. To, że cofamy się do 2020 roku, nagradza te samorządy, które z własnych środków inwestowały w ekologiczne rozwiązania – mówi prezydentka Kielc Agata Wojda.

Wśród czterech umów aż trzy są związane z projektami dotyczącymi zagospodarowania wody.

– Dla Kielc jest to dobry impuls, ponieważ utwierdza nas w przekonaniu, że inwestowanie w ekologiczne projekty po prostu się opłaca. Dzisiaj w każdym samorządzie, w Kielcach też, borykamy się z negatywnymi skutkami zmian klimatycznych, ogromne nawałnice, które są niebezpieczne, jednocześnie niszczą nam infrastrukturę – mówi Agata Wojda. – Inwestując w czystsze powietrze, odbrukowywanie przestrzeni, gospodarkę wodno-ściekową, będziemy w stanie krok po kroku niwelować skutki tych często dramatycznych zdarzeń.

 Środki z pożyczki można przeznaczyć na wszystko to, co jest związane z zieloną transformacją miast. Dotyczy to takich elementów jak zieleń, termomodernizacja, transport zero- albo niskoemisyjny – wymienia Mirosław Czekaj.

Pieniądze można przeznaczyć na sfinansowanie projektu przyczyniającego się do redukcji negatywnego oddziaływania ludzi na środowisko przyrodnicze oraz prowadzącego do neutralności klimatycznej, np. na rozwój odnawialnych źródeł energii w mieście, wdrażanie energooszczędnych technologii oświetlenia dróg czy budynków, rozwój energetyki rozproszonej i obywatelskiej, w tym klastrów energii i spółdzielni energetycznych wraz z lokalnymi magazynami energii, rozwój smart city i systemów monitoringu powietrza czy monitoringu zużycia paliw, energii elektrycznej i cieplnej, gospodarki odpadami.


a

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/pierwsze-pozyczki-na,p1855135994

Firmy cierpią z powodu braku przewidywalnej polityki podatkowej. Częste zmiany podważają zaufanie do państwa i zniechęcają inwestorów [DEPESZA]

0

– Czas na reformę podatków to nie trzy miesiące czy rok, ale cała kadencja. Do tej pory zabrakło odwagi, by to zrobić – ocenia Szymon Parulski, ekspert podatkowy BCC, podczas panelu „Przewidywalność podatkowa dla przedsiębiorstw”, który odbył się podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu. Doradcy podatkowi debatowali o tym, co należy zrobić teraz, gdy sytuacja ekonomiczna zmusiła rząd do szukania nowych źródeł wpływów budżetowych. Wszyscy zgodnie podkreślali potrzebę przewidywalności polityki podatkowej. Ostatnie propozycje zmian w podatku akcyzowym podali jako jej antyprzykład. Cierpią na tym przede wszystkim firmy i inwestycje.

W Polsce nie mamy za bardzo stabilnego otoczenia prawno-regulacyjnego. Mamy takie, widzimy po wynikach wyborów, „od ściany do ściany”, a na końcu mamy jednak przedsiębiorców, bo to oni płacą podatki. Jeżeli nie mamy pewności prawnej, to trudno mówić o inwestowaniu, a w tym agregacie wzrostu gospodarczego najbardziej, czego nam brakuje, to inwestycji. Konsumpcją tego nie załatamy. Więc apelujmy do administracji, żeby, po pierwsze, była przewidywalna. Szanujmy ustalenia, one nie są dla wyborców danej partii politycznej, one są dla przedsiębiorców, a to oni i my – osoby pracujące na etatach – płacimy podatki – mówi wywiadzie dla agencji Newseria Biznes prof. Konrad Raczkowski z UKSW, jeden z panelistów.

Jak podkreślił w trakcie debaty, każdy nowy rząd ma prawo wprowadzać zmiany, ale potrzebna jest rozwaga. Jednym z negatywnych przykładów, jaki wymienił, jest pospiesznie wprowadzany system kaucyjny, z minimalnym vacatio legis, kiedy zarówno prawo, jak i biznes, szczególnie handel, nie są gotowe do wdrożenia od stycznia 2025 roku nowych rozwiązań.

Musimy zachęcać do bezpośrednich inwestycji gospodarczych, a pies z kulawą nogą nie przyjdzie do żadnego kraju, jeżeli tu nie będzie pewności prawa – powiedział podczas debaty prof. Konrad Raczkowski. – Jeżeli inwestor ma zainwestować, to kalkuluje: na jakim gruncie, na jakich warunkach, w jakiej perspektywie, sprawdza, jaki jest klimat prawny do tego inwestowania. Jeśli rząd potrafi taki klimat zapewnić, to inwestor ma poczucie pewności i inwestuje, bo jest to bezpieczne. W państwach takich jak Liechtenstein, Austria czy kraje Beneluksu z podatnikiem po prostu uzgadnia się to, na jakich zasadach on będzie inwestował – dodaje w komentarzu po debacie.

Niestabilność prawa – zwłaszcza podatkowego – od lat pozostaje jedną głównych barier prowadzenia w Polsce działalności gospodarczej. W ubiegłorocznym badaniu Konfederacji Lewiatan na ten czynnik wskazało aż 51 proc. rodzimych przedsiębiorców. Jeszcze w 2019 roku ten odsetek wynosił natomiast 36 proc. Niestabilność polskiego systemu prawno-podatkowego potwierdzają też cykliczne raporty Grant Thornton. Z analiz firmy wynika, że tylko w 2023 roku w Polsce wprowadzono ponad 1,6 tys. modyfikacji przepisów regulujących działalność gospodarczą. Nowe przepisy gospodarcze i podatkowe są też wprowadzane coraz szybciej – w ub.r. vacatio legis dla ustaw podatkowych skróciło się do rekordowych 31 dni.

Podatków nie da się zmienić w ciągu trzech miesięcy ani w rok, pewnie da się to zrobić w jedną kadencję. Powinno się zacząć od tego, że rząd obiecał, że w pierwszy rok nie będzie zmian. Oczekiwałbym, że po pierwszym roku rząd powie, jaka będzie polityka podatkowa. To tak naprawdę wskazanie, skąd będziemy czerpali pieniądze: czy będziemy to opierali, jak do tej pory, na podatkach pośrednich, czyli VAT i akcyzie, czy zrobimy coś z podatkami dochodowymi. Należy też zakończyć tabu podatków majątkowych, bo nie jesteśmy już krajem rozwijającym się – mówi Szymon Parulski. – Drugi rok to zbudowanie projektu przepisów, ale nie punktowo. Kolejna rzecz to debata ze wszystkimi zainteresowanymi stronami: firmami, organizacjami branżowymi itp. Trzeci rok to prawdziwe vacatio legis, czyli czas na dostosowanie się, bo biznes nie może być zaskakiwany. To powinno być co najmniej sześć miesięcy od uchwalenia przepisów. To jest ten ideał, do którego trzeba zmierzać.

Jak podkreślił w trakcie debaty ekspert podatkowy BCC, to ostatni moment na taką refleksję, bo w przygotowaniach jest dziewięć ustaw podatkowych z różnych obszarów, które mają być procedowane w tym roku.

– To kluczowy moment – podkreśla Szymon Parulski. – Jak zrobimy zły start, to trudno będzie potem prowadzić rozmowy z przedsiębiorcami.

O przewidywalności możemy mówić wtedy, gdy przedsiębiorca ma jakiś okres, w którym wie, czego może oczekiwać. Nawet jeżeli chodzi o zmiany. I tu mamy przykład mapy akcyzowej. Została ona stworzona dla dwóch produktów: alkoholu i wyrobów tytoniowych. De facto po niecałych trzech latach ona jest wywrócona do góry nogami w odniesieniu do wyrobów tytoniowych. Udział akcyzy w wyrobach tytoniowych jest akurat najwyższy spośród wszystkich wyrobów. A poza tym jest to wyrób podatny na załamanie legalnej sprzedaży ze względu na szarą strefę. To nie jest właściwa droga – ocenił w trakcie debaty Krzysztof Flis, doradca podatkowy w Baker McKenzie.

W Polsce z początkiem 2022 roku zaczęła obowiązywać tzw. mapa akcyzowa, czyli porozumienie dotyczące stopniowego podnoszenia stawek akcyzy na używki (wyroby tytoniowe i alkoholowe), wypracowane przez Ministerstwo Finansów po długich konsultacjach z rynkiem. W przypadku wyrobów tytoniowych plan zakładał, że akcyza na papierosy, tytoń do palenia i wkłady do podgrzewaczy tytoniu będzie rosła po równo, o 10 proc. rocznie aż do 2027 roku. Miało to zapewnić wyższe wpływy do budżetu państwa, a z drugiej strony zapewnić przewidywalność branży tytoniowej, borykającej się z problemem szarej strefy, którą dopiero po 10 latach udało się w końcu ograniczyć.

Nowe Ministerstwo Finansów zdecydowało się jednak anulować te ustalenia. Na początku lipca br. resort zapowiedział wprowadzenie nowych podwyżek akcyzy na wyroby tytoniowe, a ich skala ma być kilkukrotnie większa, niż zakładała mapa. Zgodnie z tymi zapowiedziami w marcu 2025 roku stawka podatku akcyzowego ma wzrosnąć o 25 proc. w przypadku tradycyjnych papierosów, o 38 proc. na tytoń do palenia i o 50 proc. na wkłady do podgrzewaczy tytoniu. Nowością jest objęcie podwyżkami również tzw. liquidów, czyli płynów do e-papierosów, na które akcyza wzrośnie w przyszłym roku w największym stopniu – o 75 proc.

 Ministerstwo Finansów zmienia warunki gry i zrywa umowę społeczną zawartą z branżą tytoniową po zaledwie trzech latach jej obowiązywania. I to budzi naprawdę duże obawy w kontekście dalszej współpracy, ponieważ branża tytoniowa zainwestowała w Polsce olbrzymie środki, wypłaca też do budżetu państwa olbrzymie środki z podatków. Dlatego liczymy, że te zmiany nie będą aż tak drastyczne, jest jeszcze czas na refleksję – mówi agencji Newseria Szymon Parulski.

Wprowadzenie nowych, wyższych stawek akcyzowych na wyroby tytoniowe jest złamaniem umowy zawartej z przedsiębiorcami. A tak istotna zmiana – bo mówimy tu o podwyżkach rzędu 30 proc. zamiast przyjętych wcześniej 10 proc. – przełoży się na wyższe koszty po stronie tych przedsiębiorstw – dodaje Krzysztof Flis.

Szacunki Krajowego Stowarzyszenia Przemysłu Tytoniowego pokazują, że – po wprowadzeniu zmian zapowiedzianych przez resort finansów – w latach 2022–2027 skumulowane podwyżki akcyzy w przypadku tradycyjnych papierosów wyniosą 109 proc. Dla porównania tzw. mapa akcyzowa przewidywała w tym okresie skumulowane podwyżki wynoszące 61 proc.

Plantatorzy i producenci tytoniu, pracodawcy, związki zawodowe, handel detaliczny oraz małe i średnie krajowe przedsiębiorstwa działające w segmencie nowatorskich wyrobów tytoniowych nie kryją obaw i rozgoryczenia faktem, że Ministerstwo Finansów – bez żadnego uprzedzenia rynku – chce zrezygnować z kompromisowego planu, który miał zapewniać im przewidywalność i ciągłość biznesową. Eksperci wskazują, że to osłabia zaufanie do państwa i zniechęca przedsiębiorstwa do inwestowania na krajowym rynku. Co istotne, dotyczy to nie tylko branży tytoniowej, ale i innych sektorów, które z uwagą przyglądają się tej sytuacji.

– Ta przewidywalność i stabilność podatkowa jest niezbędna do planowania, ponieważ przedsiębiorcy nie żyją z dnia na dzień, oni muszą planować swoją działalność zarówno w krótko-, jak i długoterminowej perspektywie. A wiadomo, że podatki w dużym stopniu wpływają na rentowność i koszty funkcjonowania przedsiębiorstw, dlatego stabilność w tym obszarze jest bardzo pożądana – dodaje doradca podatkowy w Baker McKenzie.

Według wyliczeń Ministerstwa Finansów po podwyżkach cena detaliczna paczki papierosów 20 szt. będzie rosła w latach 2025–2027 o ok. 2,7–3,1 zł. Z kolei w przypadku płynów do e-papierosów szacowany wzrost ceny detalicznej to ok. 4,4–5 zł rocznie za opakowanie 10 ml. Jego cena już w przyszłym roku ma wynosić ponad 23 zł, tym samym przekraczając koszt paczki tradycyjnych papierosów, a za trzy lata będzie to prawie 33,5 zł. Resort oszacował, że dzięki podwyżkom już w przyszłym roku do budżetu państwa trafi łącznie 4,2 mld zł z akcyzy i VAT-u na wyroby tytoniowe. W 2026 roku ta kwota ma wynieść 4,3 mld zł, a rok później – 4 mld zł. Jednak eksperci studzą te oczekiwania, wskazując, że w praktyce tak duże i nagłe podwyżki akcyzy mogą się przełożyć na spadek legalnej konsumpcji wyrobów tytoniowych i rozrost szarej strefy (różnica w cenie między papierosami legalnymi i nielegalnymi wyniesie ponad 10 zł).

– Konsumenci ponownie zwrócą się w stronę nielegalnych produktów, a te – mówiąc uczciwie – zagrażają zdrowiu, ponieważ są wytwarzane w niewiadomych okolicznościach – wskazuje Szymon Parulski.

W takim scenariuszu wpływy do budżetu państwa – zamiast rosnąć – mogą być nawet niższe niż przez podwyżkami. Taka sytuacja w Polsce miała już miejsce w latach 2012–2014, kiedy – po dużej podwyżce akcyzy – doszło do załamania legalnej sprzedaży papierosów, o 10 mld sztuk w ciągu zaledwie trzech lat. W efekcie budżet stracił ok. 1 mld zł, a wzrost produkcji w nielegalnych fabrykach uderzył w legalnie działającą część rynku. W ostatnim czasie podobna sytuacja miała też miejsce w innych krajach, w tym m.in. w Czechach, na Węgrzech, Litwie, w Estonii, Finlandii czy we Francji, które – po serii podwyżek akcyzy na papierosy – mierzą się ze znaczącym wzrostem szarej strefy.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/firmy-cierpia-z-powodu,p841735278

Firmy produkcyjne w Polsce przechodzą zieloną transformację. Działania te są kluczowe dla ograniczenia śladu środowiskowego i rozwoju biznesu

0

Dane Carbon Majors Database pokazują, że od 2015 roku, czyli od czasu porozumienia klimatycznego z Paryża, emisje dwutlenku węgla nie spadły, ale wręcz wzrosły. Żeby zahamować wzrost temperatury na bezpiecznym poziomie, potrzebne są większe niż dotychczas wysiłki. Dużą rolę do odegrania ma przemysł, który odpowiada za prawie 1/4 globalnych emisji gazów cieplarnianych. Największe firmy produkcyjne od lat inwestują w zieloną transformację, przechodząc na odnawialne źródła energii, ograniczając ilość generowanych odpadów i zwiększając efektywność energetyczną. W swoich strategiach w obszarze zrównoważonego rozwoju uwzględniają również swoich partnerów biznesowych oraz klientów. Warto pamiętać, że zrównoważony rozwój to nie tylko kwestie środowiskowe, ale również cele dotyczące m.in. dobrostanu pracowników czy lokalnych społeczności.

 Porozumienie paryskie z 2015 roku wyznaczyło cel i wszystkie kraje się do tego zobowiązały, a jako Europa mamy dodatkowy cel osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 roku. To nie jest jakiś urzędniczy pomysł, bo jeśli do tego czasu nie wyzerujemy naszych emisji, to wzrost globalnej temperatury wyższy niż bezpieczne 2°C mamy w zasadzie zagwarantowany – podkreśla w rozmowie z agencją Newseria Biznes dr Joanna Remiszewska-Michalak, fizyczka atmosfery, członkini Rady Klimatycznej przy United Nations Global Compact Network Poland i ekspertka ds. transformacji energetycznej. – Ocieplenie klimatu przyspiesza obecnie szybciej niż na początku XXI wieku, wszyscy to widzimy i odczuwamy w postaci niekorzystnych zjawisk pogodowych, które wpływają na życie i zdrowie ludzi, na nasze bezpieczeństwo ekonomiczne, ale i sytuację geopolityczną.

Analizy naukowców przedstawione w ubiegłorocznym raporcie Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) pokazują, że – bez intensyfikacji wysiłków na rzecz zmniejszenia emisji CO2 i dotrzymania założeń porozumienia paryskiego z 2015 roku, których celem jest zahamowanie wzrostu średniej, globalnej temperatury na poziomie 1,5°C względem poziomu z czasów przedindustrialnych – dalsze skutki zmian klimatu będą katastrofalne. Według wyliczeń Europejskiego Banku Centralnego („The climate and the economy” 2023) wzrost średniej temperatury o 1°C może powodować spadek światowego PKB o 1,3 pkt proc., co przekłada się na straty liczone w bilionach dolarów.

– Walka z kryzysem klimatycznym wymaga zdecydowanego przyspieszenia wysiłków i dotyczy to w zasadzie każdego aspektu naszego życia – podkreśla dr Joanna Remiszewska-Michalak.

Jak dodaje, dużą rolę do odegrania ma tutaj przemysł, który odpowiada za prawie 1/4 globalnych emisji gazów cieplarnianych. Druga ważna gałąź gospodarki to sektor budynków i budownictwa odpowiadający za 37 proc. globalnych emisji oraz 40 proc. zużycia energii. Dlatego jednym z największych wyzwań w najbliższych latach będzie przeprowadzenie skutecznej transformacji całego sektora.

– O ile nauka zna receptę na powstrzymanie globalnego ocieplenia i zahamowanie niekorzystnych zmian w środowisku naturalnym, o tyle przemysł i biznes realizują tę receptę, a jest nią dekarbonizacja. Żeby ją przyspieszyć, przemysł powinien przede wszystkim zacząć korzystać z zielonych, odnawialnych źródeł energii i zwiększać swoją efektywność energetyczną zarówno w procesach produkcyjnych, jak i w obszarze organizacji tej produkcji – mówi członkini Rady Klimatycznej przy UN GCNP.

Przykładem tego, że transformacja to cel realny do osiągnięcia, może być Grupa VELUX, która już w ubiegłym roku korzystała w 100 proc. z energii elektrycznej pochodzącej ze źródeł odnawialnych.

– Dodatkowo osiągnęliśmy 56-proc. redukcję emisji gazów cieplarnianych w zakresie 1. i 2., czyli z bezpośredniej działalności firmy. Tym samym jesteśmy na dobrej drodze do osiągnięcia celu niemalże 100-proc. redukcji emisji gazów cieplarnianych do 2030 roku – mówi Aleksandra Stępniak, public affairs manager w VELUX Polska.

Działania na rzecz redukcji śladu węglowego podejmowane przez Grupę VELUX zostały zweryfikowane i potwierdzone przez niezależną inicjatywę Science Based Targets Initiative (SBTi). Opublikowany w sierpniu br. raport zrównoważonego rozwoju za lata 2022–2023 pokazuje, że firma konsekwentnie wdraża swoją strategię w tym obszarze, m.in. realizując szereg inwestycji mających na celu ograniczenie zużycia energii w fabrykach w Gnieźnie i Namysłowie. W gnieźnieńskim zakładzie zainstalowano kocioł na biomasę zasilany odpadami drzewnymi, powstającymi podczas produkcji okien, dzięki czemu możliwa jest redukcja emisji ekwiwalentu CO2 o ponad 800 t rocznie. Współpraca z innym zainstalowanym wcześniej urządzeniem pomogła ograniczyć zużycie gazu o 90 proc. Z kolei w fabryce w Namysłowie udało się zwiększyć udział produkcji ciepła z biomasy do 91 proc. Z gazu ziemnego pochodzi już tylko 9 proc. ciepła.

 Poza kwestiami emisyjności dużą uwagę przykładamy do bioróżnorodności i gospodarki obiegu zamkniętego. Żadne z naszych odpadów produkcyjnych nie trafiają na wysypiska śmieci, a wszystkie nasze produkty są pakowane w jednorodne materiałowo opakowania zrobione z tektury, żeby można było je łatwo poddać recyklingowi. Co unikatowe, VELUX zobowiązał się również do usunięcia z atmosfery równowartości wszystkich swoich historycznych emisji od 1941 roku, czyli od momentu założenia firmy – wymienia Aleksandra Stępniak.

Zwiększanie efektywności energetycznej i zastępowanie paliw kopalnych mniej emisyjnymi lub odnawialnymi źródłami wiąże się z kosztami, eksperci podkreślają jednak, że warto te działania potraktować jako inwestycje zapewniające dalszą konkurencyjność na rynku.

– Oczywiście w pierwszych latach ESG będzie się wiązać z kosztami i wydatkami, ale jeśli spojrzymy na europejską gospodarkę w perspektywie 10–20 lat, to dzięki ESG ona na pewno będzie mniej emisyjna, łańcuchy dostaw będą bardziej etyczne i transparentne. Będziemy mieć firmy uporządkowane, świadome tego, jaka jest ich rola i strategia, tego, z jakimi poddostawcami współpracują, i oczywiście bardziej rozwinięte technologicznie. ESG wymusza bowiem wdrożenie wielu innowacji, zarówno procesowych, jak i produktowych, implementowanie nowoczesnych technologii – mówi Marta Biernacka-Miernik, członkini zarządu Polskiego Stowarzyszenia ESG.

Niektóre działania zmniejszające zużycie energii można zrealizować niemal bezkosztowo, na przykład dostosowując pracę urządzeń do rzeczywistych potrzeb. Te zaś, które wymagają zaangażowania finansowego, warto rozpatrywać jako inwestycję w przyszłość przedsiębiorstwa. Zamiana źródła ogrzewania z gazu na kotły biomasowe tylko w zakładzie w Namysłowie w roku 2022 zmniejszyła koszty ogrzewania o ok. 5,7 mln zł. Tak duża oszczędność, wynikająca w znacznym stopniu z wysokich cen gazu podczas kryzysu energetycznego, prawie całkowicie zwróciła koszty inwestycyjne w ciągu zaledwie jednego roku – podkreśla Aleksandra Stępniak.

Firmy mają coraz większą świadomość korzyści wynikających z realizacji celów ESG, zarówno w obszarze E, czyli środowiska, jak i S – społecznym i G – zarządczym. Jak pokazała ubiegłoroczna, II edycja raportu „ESG: szanse i ryzyka” Polskiego Stowarzyszenia ESG, w ciągu ostatnich trzech lat świadomość ESG w polskich firmach wzrosła z 46 do 70 proc. Połowa firm ma już opracowaną strategię ESG, a 66 proc. z nich przyjęło ją z własnej woli i przekonania, że ESG to nie tylko obciążenie, ale i szansa na rozwój. Duża część firm, bo aż 40 proc., deklaruje chęć zmian, aby pozostać w łańcuchach dostaw swoich kontrahentów i zwiększyć swoją konkurencyjność. W komentarzu do raportu jego autorzy wskazali, że polskie duże i małe firmy dojrzały już do tego, aby potraktować ESG poważnie.

– Firmy są coraz bardziej świadome tego, że czeka je m.in. implementacja dyrektywy CSRD, która wymusi określone obowiązki dotyczące raportowania zrównoważonego rozwoju i szereg regulacji, takich jak np. unijna taksonomia, do których będą musiały się po prostu dostosować. Wiele przedsiębiorstw utworzyło już własne działy ESG i zatrudnia specjalistów, którzy będą przeprowadzać tę transformację. Gromadzą finansowanie, a zarządy są coraz bardziej świadome i włączają się w ten proces, więc myślę, że jesteśmy na dobrej drodze – mówi Marta Biernacka-Miernik.

Jak zauważa Polskie Stowarzyszenie ESG, unijne regulacje powodują, że zrównoważony rozwój przestaje być domeną świadomych firm, a staje się warunkiem utrzymania konkurencyjności. Wymuszają to nie tylko przepisy, ale i rynkowe realia oraz oczekiwania konsumentów i szerokiego grona interesariuszy.

– Odpowiedzialny, zdekarbonizowany przemysł dba też o to, żeby jego dostawcy byli jak najbardziej odpowiedzialni środowiskowo i społecznie – dodaje dr Joanna Remiszewska-Michalak. – Chcemy również jako odpowiedzialny biznes dbać o swoich dostawców, bo odpowiedzialność biznesu nie kończy się na działalności operacyjnej. Jest to również kształtowanie odpowiednich postaw swoich pracowników.

– Jesteśmy dużym, stabilnym pracodawcą i razem ze spółkami siostrzanymi zatrudniamy w Polsce ponad 3,5 tys. pracowników i współpracujemy z ponad 2,3 tys. bezpośrednimi i pośrednimi dostawcami, w ten sposób bardzo istotnie kontrybuując w rozwój polskiej gospodarki – podkreśla Aleksandra Stępniak. – Dodatkowo Fundacja VELUX przez ostatnią dekadę zainwestowała 176 mln zł w projekty realizowane w naszym kraju, a tylko w ciągu ubiegłych dwóch lat Fundacja Pracownicza Grupy VKR zainwestowała 8,5 mln zł w realizację lokalnych inicjatyw społecznych.

Jak dodaje, strategia spółki w zakresie zrównoważonego rozwoju obejmuje nie tylko wysiłki na rzecz zmniejszenia emisji, ale również działania edukacyjne skierowane do wszystkich interesariuszy w zakresie zdrowych budynków i klimatu wewnątrz pomieszczeń, jego wpływu na zdrowie i samopoczucie mieszkańców oraz wynikających z tego korzyści ekonomicznych.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/firmy-produkcyjne-w-polsce,p340231423