Strona główna Blog Strona 9

Za dwa lata w gdańskim porcie ma powstać baza instalacyjna morskich farm wiatrowych. Będzie ponad pięć razy większa od krakowskiego Rynku Głównego

0

21-hektarowy Terminal 5, który powstanie na wodach zewnętrznej części gdańskiego portu Baltic Hub, ma być bazą instalacyjną dla morskich elektrowni wiatrowych. To duży projekt, którego realizacja może się rozpocząć w drugiej połowie tego roku. Tego typu infrastruktura jest konieczna dla przyspieszenia inwestycji offshore w polskiej części Bałtyku. Pierwsze morskie farmy wiatrowe zaczną produkować zieloną energię w 2026 roku.

Proces inwestycyjny budowy wielkich farm wiatrowych na morzach jest złożonym logistycznie przedsięwzięciem. Aby było ono możliwe, konieczne jest przygotowanie miejsca, które będzie stanowiło bazę instalacyjną morskich elektrowni. Najczęściej są to rozległe terminale budowane przy brzegu morza lub płytkiej zatoki.

– Aby operatorzy farm wiatrowych mogli je zamontować na terenie morza w polskiej strefie ekonomicznej, to te wielkie turbiny muszą być gdzieś montowane. Do tego będzie służył Terminal 5 – mówi agencji informacyjnej Newseria Biznes Adam Żołnowski, dyrektor finansowy Baltic Hub. – Około 100 turbin zamontowanych w pierwszym etapie będzie wytwarzało 1,5 GW energii, a to jest mniej więcej tyle, ile wytwarza duża elektrownia węglowa w Polsce. Więc to jest wejście do rewolucji energetycznej.

Jak informuje Polski Fundusz Rozwoju, udziałowiec Baltic Hub, Terminal 5 zajmie powierzchnię 21 ha. Dla porównania – to ponad pięć razy więcej, niż wynosi powierzchnia Rynku Głównego w Krakowie. Długość nabrzeża przeładunkowego wyniesie 800 m, a głębokość akwenu przy kei – 17,5 m, co pozwoli na cumowanie statków instalacyjnych oraz statków zaopatrzeniowych dla terminali offshore o długości całkowitej do 170 m. Rozpoczęcie prac budowlanych planowane jest w połowie tego roku, a zakończenie inwestycji w 2026 roku.

Proces budowy takiej infrastruktury nie należy do najłatwiejszych i wiąże się z wieloma wyzwaniami. Między innymi dlatego, że terminal powstanie wprawdzie blisko brzegu, jednak już na wodach Zatoki Gdańskiej.

– Ponieważ terminal będzie powstawał w miejscu, gdzie dzisiaj jest woda, będziemy musieli stworzyć sztuczną wyspę. Oczywiście musimy przejść przez cały proces budowlany, który polega na tym, że wyznaczamy najpierw foremkę ze stali, do której nasypiemy olbrzymie ilości materiału, piachu chociażby. W dalszej kolejności ten grunt będzie umacniany i to doprowadzi do tego, że powstanie platforma, na której montaż turbin będzie możliwy – tłumaczy przedstawiciel Baltic Hub.

Powstanie pierwszych polskich turbin wiatrowych na morzu planowane jest na 2026 rok. Do 2030 roku morska energetyka wiatrowa będzie zasilać w prąd rocznie ok. 8 mln gospodarstw domowych w Polsce. Projekty offshore będą rozwijane na wyznaczonym obszarze w polskiej wyłącznej strefie ekonomicznej Morza Bałtyckiego. PSEW szacuje, że na należące do Polski wody Bałtyku przypada prawie 1/3 potencjału energetycznego całego morza (ok. 28 GW). 

Terminal 5 to niejedyna duża inwestycja Baltic Hub. Od końca 2022 roku realizowany jest projekt budowy T3, nowego terminala kontenerowego. W ubiegłym roku powstała sztuczna wyspa o powierzchni 36 ha, na której zlokalizowany będzie plac manewrowo-składowy. Zakończono też prace pogłębiarskie związane z powstaniem nowego, głębokowodnego nabrzeża T3.

– Nasz najnowszy terminal będzie oddany do użytku w przyszłym roku – zapowiada Adam Żołnowski.

W marcu spółka oceniła, że łączne zaawansowanie robót budowlanych przy realizacji terminala kontenerowego T3 wynosi ponad 45 proc. Projekt ma na celu zwiększenie zdolności przeładunkowych terminala do 4,5 mln TEU rocznie. W ubiegłym roku wynik operacyjny to 2,05 mln TEU. W obszarze transportu morskiego Baltic Hub obsłużył ponad 600 statków, w tym 105 oceanicznych, jednych z największych na świecie. Z kolei na bocznicy kolejowej obsłużono łącznie ponad 6700 pociągów. Świadczy to o rosnącej roli transportu kolejowego w działalności portowej.

– Przeładunki morskie charakteryzują się dużą dynamiką, ale ona może być utrzymana wyłącznie wtedy, kiedy towary do i z portu będą mogły być w efektywny sposób wywożone. Te towary wywozi się z portu mniejszymi statkami, ciężarówkami, koleją, a najefektywniejsze z punktu widzenia środowiska, a także ekonomicznie, jest zaangażowanie do tego kolei. My w tej chwili widzimy, że za kilka lat problemem będzie po prostu przyjęcie kolejnych pociągów na bocznicę Baltic Hub, bo ona jest zbyt mała. Musimy się rozbudować, a znalezienie miejsca pod kolejną bocznicę kolejową w tej chwili staje się olbrzymim wyzwaniem – podkreśla dyrektor finansowy Baltic Hub.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/za-dwa-lata-w-gdaskim,p1706296598

Sport może wspomagać walkę z bezsennością. Osoby aktywne fizycznie mają mniej problemów ze snem

0

Osoby regularnie podejmujące aktywność fizyczną dużo lepiej śpią – wynika z wieloletniej analizy przeprowadzonej przez naukowców z Uniwersytetu w Reykjaviku. Typ i stopień trudności ćwiczeń nie mają takiego znaczenia jak właśnie regularność. To istotne nie tylko dla promowania higieny snu jako działania korzystnie wpływającego na nasze zdrowie, ale i w kontekście skuteczności terapii, m.in. w chorobach przewlekłych. Tymczasem problemy ze snem zgłasza około 40 proc. dorosłych Polaków.

Celem badania przeprowadzonego przez islandzkich naukowców było sprawdzenie związku pomiędzy aktywnością fizyczną w okresie 10 lat a obecnością objawów bezsenności, sennością w ciągu dnia i szacunkową długością snu u dorosłych w wieku 39–67 lat. Było to populacyjne, wieloośrodkowe badanie kohortowe, bazujące na danych z dziewięciu krajów europejskich. Próba liczyła ponad 4,3 tys. uczestników. 37 proc. badanych było stale nieaktywnych, 25 proc. było stale aktywnych, 20 proc. zaniechało w trakcie trwania badania aktywności, a 18 proc. ją rozpoczęło.

Uczestnicy, którzy wykazywali aktywność fizyczną na początku i końcu dziesięcioletniego okresu badania, rzadziej zgłaszali objawy bezsenności. Stwierdziliśmy także, że osoby stale utrzymujące aktywność fizyczną częściej przesypiały zalecane 6–9 godzin na dobę – mówi w wywiadzie dla agencji Newseria Innowacje dr Erla Björnsdóttir z Wydziału Psychologii Uniwersytetu w Reykjaviku. – Wyniki te są zgodne z rezultatami poprzednich opracowań, które wskazują na pozytywny wpływ ćwiczeń fizycznych na jakość snu. Nasze badanie wyróżnia jednak nacisk na regularność aktywności fizycznej, co sugeruje, że zachowanie aktywności przez całe życie może ograniczyć ryzyko bezsenności i przyczyniać się do przesypiania odpowiedniej liczby godzin.

25-proc. grupa uczestników, którzy byli stale aktywni, rzadziej zgłaszała trudności w zasypianiu, a także czas spania poza zalecanym przedziałem 6–9 godzin. Z kolei senność w ciągu dnia i trudności w utrzymaniu snu nie miały związku z poziomem aktywności fizycznej.

Osoby aktywne zużywają więcej energii w ciągu dnia, co może prowadzić do większego zmęczenia fizycznego, a w efekcie takim osobom łatwiej zasnąć, a ich sen jest głębszy i czują się po nim bardziej wypoczęte. Wiemy również, że regularne ćwiczenia fizyczne pomagają w regulacji zegara biologicznego określanego jako rytm dobowy. Aktywność fizyczna może prowadzić do bardziej regularnego cyklu snu i czuwania, ułatwiając zasypianie wieczorem i budzenie się wypoczętym rano. Ćwiczenia przyczyniają się również do zmniejszenia stresu i niepokoju, które często przyczyniają się do problemów ze snem – wymienia dr Erla Björnsdóttir.

Nie bez znaczenia jest też fakt wpływu regularnych ćwiczeń na ogólny dobrostan zdrowotny. Lekarze najczęściej wymieniają w tym aspekcie poprawę funkcjonowania układu sercowo-naczyniowego, lepszą kontrolę masy ciała oraz redukcję ryzyka chorób przewlekłych takich jak cukrzyca i bezdech senny.

– Uzyskanie i utrzymanie optymalnego rytmu snu jest kluczowe dla ogólnego dobrostanu i ściśle związane z wieloma aspektami zdrowia fizycznego i psychicznego. Warto zwrócić uwagę na zaobserwowaną skalę wpływu – badanie wykazało 25-proc. wzrost prawdopodobieństwa uzyskania prawidłowego rytmu snu u osób regularnie podejmujących aktywność fizyczną. Badanie podkreśla istotność związku między ćwiczeniami fizycznymi a jakością snu oraz sugeruje, że priorytetowe traktowanie aktywności fizycznej jako elementu stylu życia może przynieść wymierne korzyści, jeśli chodzi o uzyskanie i utrzymanie zdrowego rytmu snu – mówi badaczka.

Wyniki badania są istotne nie tylko w ujęciu populacyjnym, ale i klinicznym. W przypadku większości chorób przewlekłych czy metabolicznych dbałość o regularny i odpowiednio długi sen jest jednym z podstawowych zaleceń terapeutycznych. Tak jest chociażby w chorobach tarczycy, takich jak Hashimoto czy choroba Gravesa-Basedowa.

– Z perspektywy klinicznej uzyskane wyniki mają istotne implikacje dla zapobiegania i leczenia bezsenności. Włączenie aktywności fizycznej do standardów higieny snu i dotychczasowo stosowanych planów leczenia bezsenności może znacznie poprawić skuteczność stosowanych terapii i dodatkowo podnieść jakość snu – zauważa dr Erla Björnsdóttir.

Jak wskazuje, nie ma tu znaczenia typ aktywności czy poziom jej zaawansowania. Znacznie ważniejsza jest kwestia regularności.

– Warto stworzyć regularny plan ćwiczeń i trzymać się go. Ilość ćwiczeń wpływająca korzystnie na sen różni się w zależności od osoby, ale generalnie dobrze jest wykonywać ćwiczenia o umiarkowanej intensywności przez co najmniej 150 minut tygodniowo. Najlepiej zaplanować ćwiczenia na wczesną porę dnia – rano lub po południu – ponieważ wykonywanie ćwiczeń niedługo przed położeniem się spać może podnieść tętno, temperaturę ciała i poziom adrenaliny, co może utrudniać zasypianie. Warto więc zakończyć ćwiczenia co najmniej kilka godzin przed porą snu i pozwolić organizmowi się wyciszyć – radzi badaczka z Uniwersytetu w Reykjaviku.

Z sondażu przeprowadzonego przez UCE RESEARCH dla platformy ePsycholodzy.pl wynika, że na trudności związane z zasypianiem, przebudzaniem się w nocy lub zbyt wczesnym wybudzaniem skarży się prawie 40 proc. Polaków.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/sport-moze-wspomagac,p1273012527

Wzrost inwestycji prywatnych przesądzi o rozwoju polskiej gospodarki w najbliższych latach. Sektorami przyszłości są nowe technologie i zielona energetyka

0

Polska stała się gospodarką o trudno dostępnej i drogiej pracy, jest również krajem niezbyt innowacyjnym. Aby utrzymać passę wysokiego wzrostu gospodarczego, jaki notowaliśmy w ciągu ostatnich 20 lat, potrzebujemy więcej inwestycji – zarówno krajowych, jak i zagranicznych. – Odbudowa inwestycji prywatnych przesądzi o trwałości wzrostu polskiego PKB na wiele lat – wynika z raportu ING Banku Śląskiego i Europejskiego Kongresu Gospodarczego. Ekonomiści oceniają, że Polska ma teraz swoje pięć minut na pobudzenie inwestycji, a sektory, na które powinna postawić, to m.in. transformacja energetyczna, cyfryzacja, automatyzacja i sztuczna inteligencja oraz transport.

– Od pewnego czasu nasza koniunktura się ustabilizowała, nie rośniemy zbyt szybko, a okres poprzedzający tę stabilizację to istotne zmniejszenie apetytu inwestycyjnego firm, dlatego przeprowadziliśmy badanie, w którym pytamy biznes o to, jakie są bariery inwestycyjne, i to, jak widzą przyszłość – mówi agencji informacyjnej Newseria Biznes Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego. – Jedna z ciekawszych konkluzji jest taka, że skala szoków, z jakimi biznes musiał się mierzyć w ostatnich latach, przechodzi wszelkie miary. Okres od wejścia do Unii do pandemii był relatywnie spokojny i dynamiczny, nawet uwzględniając kryzys finansowy. Ostatnie cztery lata to nieprzerwane pasmo szoków, pandemia, wojna, szok energetyczny, inflacja, podwyżki stóp procentowych, załamanie popytu. To wszystko siedzi w głowach menedżerów i powoduje, że ostrożniej patrzą w przyszłość, chociaż wciąż planują inwestycje.

Według autorów raportu „Inwestycje w Polsce oczami biznesu. Regres i nadzieje” ożywienie inwestycji prywatnych i odwrócenie długoletniego trendu spadkowego stopy inwestycji przesądzi o trwałości wzrostu gospodarczego w naszym kraju. W ostatnich paru latach polska gospodarka rosła głównie dzięki konsumpcji, natomiast inwestycje wyhamowały za sprawą wewnętrznych utrudnień regulacyjno-podatkowych oraz erozji zaufania do instytucji gospodarki wolnorynkowej, a także wspomnianych szoków. O ile w 2015 roku inwestycje w Polsce wynosiły 20,4 proc. PKB, o tyle w 2022 roku wskaźnik ten zmalał do 16,8 proc. Rok 2023 przyniósł lekką poprawę do 17,4 proc. To mało historycznie i wyraźnie poniżej średniej dla UE.

– Nasze badanie wśród liderów biznesu potwierdza wnioski wynikające z badań Międzynarodowego Funduszu Walutowego, mówiące o tym, że sprawne instytucje, silne sądownictwo, przewidywalne podatki, jasne prawo, poszanowanie własności, to wszystko ma wpływ na odwagę firm w inwestowaniu. Percepcja kraju, ryzyko wynikające z tych instytucji, z tego, jak one są mocne i sprawne, ma również znaczenie dla decyzji inwestorów zewnętrznych, zagranicznych, na których także liczymy – mówi Rafał Benecki. – Firmy liczą na zmianę w tym zakresie, że te instytucje będą się stopniowo wzmacniać i poprawiać. Dzisiaj koniunktura nie jest najlepsza, ale się odbija i ten optymizm widać wśród przedsiębiorstw. Może trochę gorzej jest z sytuacją naszych partnerów handlowych, gdzie koniunktura poprawia się wolno, ale i tam poprawa w końcu nadejdzie. To są ważne warunki do tego, żeby inwestycje ruszyły.

Polscy przedsiębiorcy pokładają duże nadzieje w odblokowaniu środków unijnych, w tym z KPO, oraz poprawie wizerunku Polski na arenie międzynarodowej. Postrzegają je jako przesłankę dla impulsu inwestycyjnego.

W badaniu bardzo wyraźnie wybrzmiewa przekonanie, że sektorami i obszarami na zwiększenie inwestycji w Polsce będą transformacja energetyczna, w tym OZE i energetyka jądrowa, magazyny energii, efektywność energetyczna i sieci energetyczne, cyfryzacja, automatyzacja, robotyzacja i przemysł 4.0., branża IT i zastosowania sztucznej inteligencji (AI), transport, szczególnie kolej oraz sektor budowlany.

Te obszary są potrzebne i kluczowe w sytuacji międzynarodowej, w której Polska znalazła się po wybuchu rosyjskiej wojny w Ukrainie. Ten konflikt i ryzyka w innych częściach świata tworzą motywację dla firm międzynarodowych, amerykańskich, europejskich, żeby przenosić produkcję bliżej rynków zbytu i obniżać ryzyka związane z dostawami na długie dystanse czy polegać na krajach mniej przyjaznych. Mamy więc trend nearshoringu oraz trend friendshoringu, czyli przenoszenie produkcji do krajów przyjaznych, które rokują na długoletnią współpracę. Polska w szczególności może korzystać z sojuszu z Ameryką w ramach NATO i współpracy energetycznej oraz z Unią Europejską w ramach umacniania jednolitego rynku – mówi Leszek Kąsek, ekonomista ING Banku Śląskiego.

Przykładem jest Intel, który przenosi produkcję półprzewodników z Azji do Polski, inwestując w to 5 mld dol. Wzmocnienie innowacyjności polskiej gospodarki, inwestycje w nowe technologie energetyczne czy automatyzację procesów mogą przyspieszyć awans Polski w łańcuchach dostaw i spowodować, że polski dochód narodowy będzie ponownie rósł bardzo dynamicznie. 

 Warto zarazić się optymizmem niektórych zagranicznych inwestorów. Decyzję o uruchomieniu w Polsce najważniejszej części europejskiej produkcji podjął światowy gigant w produkcji półprzewodników. Zapadła ona rok po wybuchu wojny na Ukrainie. Do Polski przyciągnęły tę inwestycję różne powody, ale jeden jest taki, że mamy 300 tys. deweloperów IT, cała Europa Środkowa około miliona, a w Kalifornii pracuje ich 600 tys. To pokazuje, że nasz kraj ma ogromny potencjał rozwojowy i warto wykorzystać nowe przetasowania w handlu międzynarodowym, aby znaleźć paliwo do dynamicznego wzrostu przez kolejne 20 lat – mówi Rafał Benecki.

– Znaleźliśmy się w takim momencie, że inwestycje przesądzą o tym, jak będzie się rozwijać polska gospodarka w najbliższych latach i jak będzie wyglądać struktura naszej gospodarki w najbliższych dekadach. Mamy świetny moment na przyspieszenie inwestycji związanych z transformacją cyfrową i energetyczną. To są bardzo duże przedsięwzięcia infrastrukturalne: rozbudowę mocy w dużych programach inwestycyjnych i inwestycje w sieci elektroenergetyczne. Ale chodzi też o inwestycje związane z energią na poziomie firm: w lepsze wykorzystanie energii, efektywność energetyczną, w nowe technologie energetyczne, np. własne OZE, i inne usprawnienia, np. elektryfikacja procesów produkcyjnych, magazyny energii. Mamy swoje pięć minut, które warto wykorzystać – ocenia Leszek Kąsek. 

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/wzrost-inwestycji,p1735954355

T-Mobile startuje w Polsce z nowym konceptem. Pozwoli klientom przetestować i doświadczyć najnowocześniejszych technologii

0

T-Mobile już od kilku lat realizuje strategię, która mocno skupia się na innowacjach i doświadczeniach klienta związanych z nowymi technologiami. Połączeniem obu tych elementów jest Magenta Experience Center – nowoczesny koncept, który ma zapewnić klientom możliwość samodzielnego przetestowania najnowszych technologii. Format, z sukcesem działający już na innych rynkach zachodnioeuropejskich, właśnie zadebiutował w Warszawie. Będą z niego mogli korzystać zarówno klienci indywidualni, jak i biznesowi.

– Magenta Experience Center jest strategią globalną. Mamy już takie punkty w innych lokalizacjach na obszarze działania Deutsche Telekom. Punkt w Warszawie jest pierwszym w Polsce, ale planujemy kolejne, w innych dużych miastach – zapowiada w rozmowie z agencją Newseria Biznes Andreas Maierhofer, prezes zarządu T-Mobile Polska.

Magenta Experience Center (MEC) to koncept, który sprawdził się już wcześniej w Niemczech i Czechach. W Polsce, gdzie T-Mobile ma sieć ponad 700 salonów, pierwszy taki punkt wystartował właśnie w warszawskiej galerii handlowej Westfield Mokotów. Nie jest to standardowy salon sprzedaży – na powierzchni 240 mkw. operator stworzył przestrzeń spotkań i edukacji oraz miejsce, w którym klienci mogą doświadczyć i zapoznać się z najnowszymi technologiami.

– Przede wszystkim znajdą się tu wszystkie innowacje, które już wprowadziliśmy na rynek – mówi Andreas Maierhofer. – Tradycją T-Mobile Polska stało się już wprowadzanie kolejnych innowacji raz lub dwa razy w roku.

W Magenta Experience Center klienci będą mogli – z pomocą specjalnie przeszkolonych konsultantów – załatwić wszystkie sprawy, zapoznać się z pełną ofertą oraz obejrzeć i samodzielnie przetestować przed zakupem wszystkie urządzenia technologiczne dostępne w ofercie operatora, w tym m.in. smartfony, tablety, laptopy i całych wachlarz rozwiązań dla domu czy propozycje dla graczy, ale też np. drony i kamery, których nie ma w standardowych salonach. W MEC znalazło się także miejsce na centrum rozrywki z konsolami do gier Sony i Microsoft, drukarką 3D oraz goglami do wirtualnej rzeczywistości (VR), które pozwalają się poruszać po salonie z interaktywnym przewodnikiem. Przyjazne wnętrze i wszechobecna zieleń mają zachęcić klientów do tego, aby spędzili tu więcej czasu.

T-Mobile planuje również udostępniać Magenta Experience Center jako ogólnodostępną przestrzeń coworkingową dla klientów. Na końcu salonu znajduje się odpowiednio wytłumione studio do nagrywania podcastów, z którego każdy będzie mógł skorzystać po wcześniejszym umówieniu. Jest również kawiarnia i przestrzeń edukacyjna, w której operator będzie w nadchodzących miesiącach organizować szereg wydarzeń, w tym m.in. spotkania z ekspertami z obszaru cyberbezpieczeństwa, hackatony, dyskusje czy premiery nowych urządzeń. Ich harmonogram ma się wkrótce pojawić w mediach społecznościowych i na stronie internetowej MEC. 

– Różnica między standardowym salonem a Magenta Experience Center polega m.in. na tym, że znajdziemy tutaj pełną ofertę produktów T-Mobile Polska, w tym chociażby specjalny dział poświęcony ofercie b2b. Mamy również część, w której pokazujemy na żywo nasze propozycje rozrywki domowej – i nie chodzi tylko o zwykłą telewizję, ponieważ nasza oferta jest znacznie bogatsza i w pełni elastyczna. Można tu również poznać przyszłość, zapoznać się z najnowszymi trendami i dowiedzieć się np., co można osiągnąć z zastosowaniem sieci 5G i jaki wpływ na życie polskiego społeczeństwa będzie miała ta technologia – mówi prezes T-Mobile Polska.

Jak wskazuje, nowy koncept wpisuje się w globalną strategię operatora, mocno skupioną na customer experience. Ma na nowo zdefiniować relacje marki z klientami, zapewniając im jak najlepsze doświadczenia i obsługę na najwyższym poziomie.

– Ideą stojącą za Magenta Experience Center jest kontynuacja naszej strategii realizowanej od lat, która sprowadza się do bycia bliżej klientów. Wprowadziliśmy wiele elementów, dzięki którym jesteśmy dziś inaczej postrzegani na rynku – nie tylko jako typowy operator telekomunikacyjny, ale jako podmiot, który oferuje dużo więcej usług niż tylko telefonię komórkową i stacjonarną. Wprowadziliśmy również m.in. usługi rozrywkowe – ostatnio uruchomiliśmy program Magenta Moments. A ponieważ lubimy zaskakiwać naszych klientów, teraz otwieramy drzwi Magenta Experience Center. Chcemy podkreślić, że osobiste podejście do klientów jest dla nas bardzo ważne i odzwierciedla całość naszej strategii. Dlatego w naszym centrum stawiamy na doświadczenia, które chcemy przybliżyć naszym klientom – podkreśla Andreas Maierhofer.

Nowy format w warszawskiej galerii Westfield Mokotów będzie ogólnodostępny dla wszystkich, nie tylko dla klientów T-Mobile. Jeśli koncept się sprawdzi, kolejne tego typu punkty powstaną w innych miastach Polski. Na nadchodzące miesiące operator zaplanował również kolejne nowości dla klientów i innowacje, które zamierza wprowadzić na rynek.

– Nasza strategia wyraźnie pokazuje, że chcemy zajmować pozycję lidera technologii – podkreśla prezes spółki. – Przywództwo technologiczne stanowi ważny filar naszej strategii, dlatego jako pierwsi wprowadziliśmy 5G na podstawie nowego, dostępnego spektrum. W tej chwili mamy ponad 2 tys. stacji i jesteśmy liderem, jeśli chodzi o wprowadzanie tej technologii, dzięki czemu klienci mogą m.in. doświadczać niespotykanej jakości usług przy pobieraniu treści z internetu. Zależy nam na wszelkiego rodzaju innowacjach, jakie branża wprowadzi na rynek – naszym celem jest bycie pierwszym podmiotem, który to zrobi. Z tym też wiąże się obietnica i zobowiązanie wobec klientów, że najświeższe innowacje w Polsce zawsze będą pochodzić od T-Mobile.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/tmobile-startuje-w-polsce,p720283375

Dwie duże marki chińskich samochodów w tym roku trafią do sprzedaży w Polsce. Są w stanie konkurować jakością z europejskimi producentami aut

0

Według danych IBRM Samar w Polsce w pierwszych dwóch miesiącach 2024 roku zarejestrowano 533 auta chińskich producentów. Jednak niedługo mogą się one pojawiać na polskich drogach znacznie częściej, ponieważ swoją obecność na tutejszym rynku zapowiedziało już kilku kolejnych producentów z Państwa Środka. Chińskich samochodów, przede wszystkim elektryków, coraz więcej sprzedaje się również w Europie. Prognozy zakładają, że ich udział w europejskim rynku do 2025 roku ma zostać niemal podwojony. – Jakość produktów dostarczanych przez chińskich producentów jest dzisiaj zdecydowanie lepsza i dlatego one z powodzeniem konkurują z producentami europejskimi – mówi Wojciech Drzewiecki, prezes IBRM Samar.

– Patrząc na to, co się dzieje w salonach dealerskich, widać wyraźnie, że sporo ludzi interesuje się chińskimi markami samochodów, jest duża zmiana podejścia. O ile w poprzednich latach chińskie marki nie były traktowane zbyt poważnie ze względu na jakość ich produktu, o tyle dzisiaj jest ona zdecydowanie lepsza. Niektóre z tych marek są na dodatek kojarzone z producentami europejskimi, więc stoi za nimi pewna tradycja, która przyciąga klientów do salonów. Widać to także w polskich salonach, gdzie zainteresowanie tymi samochodami jest duże, a na rynku europejskim część chińskich marek rozwija się już bardzo dynamicznie – mówi agencji Newseria Biznes Wojciech Drzewiecki.

Jak wskazuje Polski Instytut Ekonomiczny, Chiny są największym producentem i konsumentem aut elektrycznych na świecie. Ich udział w globalnej sprzedaży w 2022 roku wyniósł 60 proc., podczas gdy UE – 21 proc. i USA – 8 proc. W Europie sprzedaje się coraz więcej elektryków „made in China” – w tej chwili stanowią one ok. 8 proc. sprzedaży nowych samochodów elektrycznych, a szacuje się, że do 2025 roku ich udział ma już wzrosnąć do 15 proc.

– Marki chińskie cieszą się na świecie coraz większą popularnością i na niektórych rynkach stanowi to już duży problem ze względu na konkurencję, jaką powodują dla lokalnych producentów samochodów. W Europie ich udział nie jest jeszcze tak duży, ale będzie się zwiększał i to szybko – mówi prezes Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar.

W ekspansji chińskich marek – takich jak Great Wall Motor, SAIC czy BYD – na europejski rynek pomagają subsydiowane rządowe kredyty: szacuje się, że w latach 2016–2022 Pekin przekazał producentom aut wsparcie na łączną kwotę 57 mld dol. Poza tym sprzyjają im również m.in. niższe koszty pracy i tańsza energia, a duży wolumen sprzedaży pozwala chińskim producentom osiągać korzyści skali i znacząco obniżać koszty jednostkowe produkcji. Wszystko to przekłada się na znaczną przewagę konkurencyjną, która wyraża się przede wszystkim w niższej cenie. Eksperci wskazują, że ceny chińskich modeli samochodów są niższe od europejskich producentów o ok. 20 proc. Ponadto ich rosnącej popularności sprzyja też coraz lepsza jakość. Chiny stały się już doświadczonymi i innowacyjnymi producentami EV, a chińskie auta przestały być postrzegane jako „chińszczyzna”, czyli synonim taniej tandety.

– Produkt chiński jest dzisiaj produktem dobrej jakości, produktem dostosowanym do rynku, na którym jest sprzedawany. To już nie jest samochód, do którego nie chcielibyśmy wsiadać. Chińscy producenci odrobili lekcję, a połączenie chińskich rozwiązań technicznych z europejskim designem powoduje, że zainteresowanie tymi autami rośnie. Jakość produktów dostarczanych przez chińskich producentów jest dzisiaj zdecydowanie lepsza i dlatego one z powodzeniem konkurują z producentami europejskimi – ocenia Wojciech Drzewiecki. – Oferta pochodząca od producentów chińskich jest bardzo atrakcyjna i jeżeli nie zostanie ograniczona przez działania legislatora, który nałoży odpowiednio wysokie cła, to tych samochodów będzie się sprzedawało coraz więcej. To oczywiście wymusi zmiany w ofercie europejskich producentów, bo tutaj te różnice cenowe są faktycznie duże.

Ekspansja marek z Państwa Środka mocno niepokoi europejskich producentów samochodów. Szczególnie zagrożone są Niemcy i Francja – najwięksi producenci aut elektrycznych w UE, których udziały w europejskim rynku w I kwartale 2023 roku wyniosły odpowiednio 22 proc. i 16 proc.

– Stąd też działania Unii Europejskiej dotyczące ewentualnego oclenia tych pojazdów, żeby zmniejszyć konkurencyjność i dać szansę rozwoju europejskim producentom. Na rynku amerykańskim te cła już istnieją, a więc rozwój marek chińskich został tam zahamowany, ale poza Europą i poza Stanami Chińczycy trzymają się mocno i rozwijają się bardzo dynamicznie – mówi ekspert IBRM Samar.

Bruksela pracuje nad przepisami wprowadzającymi cła antysubsydiacyjne na elektryki importowane z Chin (w związku z dotowaniem ich produkcji przez rząd w Pekinie), czego skutkiem będzie wzrost ich cen. W tej chwili standardowe cło na EV wynosi 10 proc., ale mówi się, że Komisja Europejska planuje podwyższenie ich do 20 czy nawet 25 proc. (w Stanach Zjednoczonych stawka wynosi 27,5 proc.). Zgodnie z decyzją KE od 7 marca br. importowane z Chin pojazdy elektryczne muszą już być rejestrowane celnie. Jak zauważa Polski Instytut Ekonomiczny, ostra reakcja chińskich władz na działania Komisji Europejskiej sugeruje, że Europa i Chiny mogą stanąć przed perspektywą wojny handlowej.

– Te opłaty zmniejszyłyby atrakcyjność cenową tych aut, powodując tym samym, że ich konkurencyjność byłaby zdecydowanie mniejsza. Natomiast nie sądzę, aby w Europie myślano o blokadzie chińskich produktów, czyli niedopuszczeniu ich do poruszania się po europejskich drogach. Tego typu blokada mogłaby się spotkać z retorsją Chin, które ograniczyłyby możliwości producentów europejskich w zakresie sprzedaży ich produktów na terenie Chin. A chiński rynek jest dla nich bardzo atrakcyjny ze względu na swoją wielkość – zwraca uwagę Wojciech Drzewiecki.

Auta z Chin widoczne są już także na polskim rynku. W końcówce ubiegłego roku w Polsce zadebiutowały marki Omoda, Voyah, MG, Baic, które oferują nowoczesne, niedrogie i dobrze wyposażone SUV-y: zarówno elektryki, jak i samochody spalinowe. Jednak to dopiero początek ofensywy, ponieważ swoją obecność na polskim rynku zapowiedziało już kilku kolejnych producentów z Chin. To oznacza, że „chińczyki” mogą niedługo znacznie częściej pojawiać się na polskich drogach.

– Na polskim rynku jest jeszcze niewiele chińskich marek. Ich udział wynosi dzisiaj między 3 a 4 proc. Mogłoby się wydawać, że to sporo, ale 98 proc. tego udziału jest konsumowane tylko przez jedną markę, Volvo, która jest w Polsce obecna od lat. Mimo że jej właścicielem jest firma chińska, to postrzegamy ją raczej jako markę europejską, szwedzką, bo ze Szwecji ta marka się wywodzi – mówi prezes Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar. – Dwie duże chińskie marki wejdą w połowie tego roku i myślę, że dopiero ich pojawienie się może wywołać rewolucję.

Według danych IBRM Samar w Polsce w pierwszych dwóch miesiącach tego roku zarejestrowano 533 auta chińskich marek, przy czym 3/4 stanowiły pojazdy marki MG (marka o brytyjskich korzeniach przejęta przez Chińczyków w 2007 roku), która znalazła 411 nabywców. W ogólnym rankingu marek osobowych po dwóch pierwszych miesiącach br. MG zajmowała 27. pozycję, wyprzedzając takich producentów jak Mitsubishi, Jeep czy Fiat. Najpopularniejszym modelem chińskiej marki jest mierzący ponad 4,6 m model HS (221 sprzedanych egzemplarzy), natomiast elektryczny model MG4 znalazł 46 nabywców – to wynik lepszy niż w przypadku elektryków marki Renault (43) czy Toyoty (21).

Na polskim rynku powoli rozkręca się również inna chińska marka – BAIC, która w ofercie ma dwa modele SUV, ale niebawem rozszerzy ją o kolejne nowości, w tym linię samochodów terenowych z serii BJ. W pierwszych dwóch miesiącach tego roku zarejestrowano w Polsce 88 aut marki BAIC.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/dwie-duze-marki,p506498152

Techniki genomowe mogą zrewolucjonizować europejskie rolnictwo i uodpornić je na zmiany klimatu. UE pracuje nad nowymi ramami prawnymi

0

Techniki genomowe (NTG) pozwalają uzyskiwać rośliny o większej odporności na susze i choroby, a ich hodowla wymaga mniej nawozów i pestycydów. Komisja Europejska wskazuje, że NTG to innowacja, która może m.in. zwiększyć odporność systemu żywnościowego na zmiany klimatu. W tej chwili wszystkie rośliny uzyskane w ten sposób podlegają tym samym, mocno wyśrubowanym zasadom, co GMO. Dlatego w ub.r. KE zaproponowała nowe rozporządzenie dotyczące roślin uzyskiwanych za pomocą technik genomowych. W lutym br. przychylił się do niego Parlament UE, co otworzyło drogę do rozpoczęcia negocjacji z rządami państw UE w Radzie. Wątpliwości wielu państw członkowskich, również Polski, budzi kwestia patentów NGT pozostających w rękach globalnych koncernów, które mogłyby zaszkodzić pozycji europejskich hodowców.

Techniki genomowe polegają na wprowadzeniu określonych zmian w DNA roślin. W wielu przypadkach nie wymagają użycia obcego materiału genetycznego, tzn. pochodzącego od gatunków, które nie mogłyby się w naturalny sposób krzyżować. Oznacza to, że podobne wyniki można byłoby uzyskać tradycyjnymi metodami hodowli, takimi jak hybrydyzacja i selekcjonowanie nasion, ale ten proces trwałby znacznie dłużej. Postęp w biotechnologii pozwala natomiast edytować strukturę genetyczną roślin szybciej i bardziej precyzyjnie, poprzez opracowywanie nowych odmian, które wymagają mniej nawozów i pestycydów, są bardziej odporne na choroby, szkodniki czy suszę i inne, ekstremalne warunki klimatyczne bądź też mają lepsze wartości odżywcze.

– Techniki genomowe pozwalają pozyskać formy roślin, które są bardziej odporne na różnego rodzaju czynniki wynikające z klimatu, pogody, typu susza, jak i te, które powodują, że dana roślina jest bardziej odporna na określone choroby czy szkodniki. One w krótkim czasie pozwalają uzyskać to, co normalnie dzieje się w przyrodzie, gdzie rzadko zachodzące mutacje prowadzą do wykształcenia nowych cech danego gatunku. Natomiast techniki genomowe, poprzez odpowiednią manipulację genomową w ramach gatunków, pozwalają zrobić to bardzo szybko. Jest to pewna nadzieja, jeśli chodzi o hodowlę nowych form – mówi agencji Newseria Biznes Witold Boguta, prezes Krajowego Związku Grup Producentów Owoców i Warzyw. – Trzeba wziąć pod uwagę, że tego nie zrobi się w prostej firmie, która zajmuje się hodowlą roślin. To mogą robić i robią jedynie duże firmy, które dysponują odpowiednim potencjałem naukowym, technicznym i finansowym.

Poza UE kilka takich produktów roślinnych jest już dostępnych w obrocie. Przykładowo na rynku w USA, a wkrótce także w Kanadzie, dostępna jest mniej gorzka w smaku gorczyca sarepska. Z kolei na Filipinach zatwierdzono banany, których skórka nie brązowieje, co pozwala ograniczyć marnowanie żywności i emisje CO2. Rozwija się również szereg upraw ulepszonych, takich jak pszenica o niskiej zawartości glutenu lub kukurydza odporna na wirusy.

W 2001 roku, kiedy przyjęto prawodawstwo UE dotyczące organizmów modyfikowanych genetycznie (GMO), techniki genomowe jeszcze nie istniały. Jednak w ostatnim dziesięcioleciu, dzięki postępom w biotechnologii, opracowano wiele nowych technik genomowych. Dlatego w 2019 roku Rada zwróciła się do Komisji Europejskiej z wnioskiem o przeanalizowanie tego postępu i stanu prawnego NGT.

 Nad przepisami dotyczącymi wdrożenia technik genomowych Unia Europejska pracuje już od dłuższego czasu, pojawiły się już projekty rozwiązań, projekty rozporządzeń i do tego odnoszą się państwa członkowskie, w tym Polska, która nie wydała na razie pozytywnej rekomendacji. Natomiast dzisiaj stan prawny jest w zasadzie taki, że cała ta dyskusja i przyszłe przepisy mają jeszcze nieokreślony kształt, to jest przed nami – mówi Witold Boguta.

Komisja Europejska stwierdziła, że NGT mogą przynieść znaczące korzyści rolnikom, konsumentom i środowisku. Jednak aktualne przepisy (obecnie wszystkie rośliny uzyskane przez NGT podlegają tym samym zasadom, co GMO) pozostają w tyle za postępem naukowo-technicznym i nie ułatwiają w wystarczającym stopniu rozwoju i wprowadzania do obrotu innowacyjnych produktów uzyskanych dzięki technikom genomowym. Dlatego w lipcu 2023 roku Komisja Europejska zaproponowała nowe rozporządzenie dotyczące roślin uzyskiwanych za pomocą NGT. 

W projekcie nowych unijnych przepisów wyszczególniono dwie kategorie pozyskiwanych w ten sposób roślin, z uwzględnieniem ich różnych cech i profili ryzyka. Pierwszą są rośliny NGT równoważne z tymi, które występują naturalnie bądź są hodowane w konwencjonalny sposób. Te miałyby zostać wyłączone spod rygorystycznych wymogów dotyczących GMO, w ich przypadku prawo umożliwiłoby łatwiejsze udzielanie zezwoleń i wprowadzanie na rynek. Natomiast druga kategoria to rośliny NGT z bardziej złożonymi modyfikacjami, które nadal musiałyby spełniać rygorystyczne wymagania określone w dyrektywie dotyczącej GMO (UE ma jedne z najsurowszych na świecie przepisów w tym obszarze). Oznacza to, że podlegałyby one monitorowaniu, ocenie ryzyka i mogłyby być wprowadzane do obrotu wyłącznie po przeprowadzeniu procedury udzielania zezwoleń.

Ponadto w projekcie nowych przepisów wskazano m.in., że rośliny NGT byłyby zakazane w produkcji ekologicznej, a ich nasiona musiałyby być wyraźnie oznakowane, aby rolnicy wiedzieli, co uprawiają. W celu uniknięcia niepewności prawnej i zapewnienia, że rolnicy nie staną się zbyt zależni od dużych firm nasiennych, Parlament UE chce również zakazać patentowania wszystkich roślin NGT, materiału roślinnego, informacji genetycznych itp. Domaga się także, by do czerwca 2025 roku powstało sprawozdanie na temat wpływu patentów na dostęp hodowców i rolników do zróżnicowanego materiału rozmnożeniowego roślin. W lutym br. europosłowie przychylili się już do nowych przepisów, co otworzyło drogę do rozpoczęcia negocjacji w sprawie ostatecznej wersji rozporządzenia z rządami państw UE w Radzie.

– Wprowadzeniem tych przepisów zainteresowane są firmy, które chcą wdrażać i upowszechniać techniki genomowe, zainteresowani są również producenci. Natomiast same rozwiązania zaproponowane w tych przepisach cały czas budzą szereg wątpliwości poszczególnych państw członkowskich i różnych grup interesu. Jak na razie również polski rząd, polskie Ministerstwo Rolnictwa wypowiada się negatywnie, jeśli chodzi o te przepisy w obecnym kształcie. Prace trwają i miejmy nadzieję, że w najbliższym czasie zakończą się konkretnymi rozwiązaniami – mówi prezes Krajowego Związku Grup Producentów Owoców i Warzyw.

Polska w październiku ub.r. przyjęła stanowisko negatywne do projektu KE. Po zmianie rządu nowy szef resortu rolnictwa Czesław Siekierski to stanowisko podtrzymał. Kluczową kwestią wzbudzającą wątpliwości – nie tylko Polski, ale i innych krajów UE, które dotąd nie poparły projektu – wciąż pozostaje patentowanie roślin NGT. Ministerstwo wskazuje, że Polska dostrzega potencjał, jaki wiąże się z roślinami NGT, jednak właścicielami już opatentowanych roślin nie są polskie czy nawet europejskie małe i średnie firmy hodowlane, ale globalne koncerny. To zaś rodzi uzasadnione obawy polskich hodowców o to, że zostaną zmarginalizowani, a rolnicy uzależnieni od zagranicznych koncernów hodowlanych i chemicznych.

Obawy dotyczące skutków patentowania prezentują właściwie wszystkie państwa UE, nawet te, które są za wprowadzeniem NGT. W efekcie jak na razie w Radzie wciąż brak jest wystarczającej większości, aby przyjąć podejście ogólne i rozpocząć trilogi z Parlamentem Europejskim.

– My generalnie, jako branża, jesteśmy za tymi technikami, ponieważ pozyskiwanie nowych form to również poprawa konkurencyjności. Jeżeli inne kraje miałyby takie formy na szeroką skalę, a my nie, to wiadomo, że zostajemy w tyle – mówi Witold Boguta. – Sprzeciw naszego rządu jest natomiast w pełni uzasadniony, ponieważ on dotyczy tego, że wprowadzenie jako legalnych technik genomowych spowoduje wyeliminowanie w zasadzie większości naszych podmiotów zajmujących się hodowlą. Ich nie będzie stać na wdrożenie tych nowych technik i będziemy musieli pozyskiwać je od dużych korporacji, płacąc im odpowiednio duże ceny za pozyskiwany materiał czy później, na dalszych etapach jego reprodukcji. To będzie się negatywnie odbijało nie tylko na polskiej hodowli, ale również na polskim producencie, który będzie chciał z pozyskanego w taki sposób materiału korzystać.

Kwestie bezpieczeństwa roślin uzyskiwanych za pomocą technik genomowych zostały szczegółowo zbadane przez Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA). Komisja Europejska wskazuje, że NTG to innowacja, która może zwiększyć odporność systemu żywnościowego na zmiany klimatyczne, pomóc w realizacji założeń Zielonego Ładu i zapewnić UE bezpieczeństwo żywnościowe, uniezależniając ją od produkcji rolno-spożywczej z państw trzecich. Rolnicy odnieśliby korzyści z większej dostępności roślin dostosowanych do potrzeb sektora, które mogą być odporne na warunki pogodowe i na szkodniki, wymagać mniejszej ilości nawozów i pestycydów lub zapewniać wyższe plony. Konsumenci mogliby wybierać spośród większej liczby produktów spożywczych o lepszym smaku, lepszych właściwościach odżywczych lub niższym poziomie substancji powodujących alergie, a jednocześnie kupowaliby produkty, które przyczyniają się do zrównoważonego rozwoju. Ponadto również producenci i handlowcy dostrzegają korzyści wynikające m.in. z ograniczenia emisji związanych z transportem żywności i właściwościami ułatwiającymi przetwarzanie.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/techniki-genomowe-moga,p201592900

Sztuczna inteligencja pomaga odkrywać nowe leki. Skraca czas i obniża koszty badań klinicznych

0

Statystycznie tylko jedna na 10 tys. cząsteczek testowanych w laboratoriach firm farmaceutycznych pomyślnie przechodzi wszystkie fazy badań. Jednak zanim stanie się lekiem rynkowym, upływa średnio 12–13 lat. Cały ten proces jest nie tylko czasochłonny, ale i bardzo kosztowny – według EFPIA przeciętne koszty opracowania nowego leku sięgają obecnie prawie 2 mld euro. Wykorzystanie sztucznej inteligencji pozwala jednak obniżyć te koszty i skrócić cały proces. – Dzięki AI preselekcja samych cząsteczek, które wchodzą do badań klinicznych, jest o wiele szybsza, co zaoszczędza nam czas. W efekcie pacjenci krócej czekają na nowe rozwiązania terapeutyczne – mówi Łukasz Hak z firmy Johnson & Johnson Innovative Medicine, która wykorzystuje AI w celu usprawnienia badań klinicznych i opracowywania nowych, przełomowych terapii m.in. w chorobach rzadkich.

– Sztuczna inteligencja bardzo nam pomoże przyspieszyć rozwijanie nowych i innowacyjnych leków. To pierwsza istotna sprawa. Dlaczego jest tak ważna? Po pierwsze, może nam pomóc szybciej realizować prace badawczo-rozwojowe, pozwala nam na jeszcze bardziej precyzyjne działania, bardziej indywidualnie nakierowane na potrzeby pacjenta. Możemy też odchodzić dalej od podejścia, że jedna tabletka jest dla wszystkich, bo w rzeczywistości tak nie jest – mówi agencji Newseria Biznes Geraldine Schenk, dyrektor zarządzająca Johnson & Johnson Innovative Medicine Poland.

– Zaawansowana AI, dysponująca bardzo dużą ilością danych, pozwala nam m.in. na preselekcję pacjentów, dobranie odpowiedniego leczenia i przewidzenie tego, w jaki sposób może ono wpłynąć na pacjenta. Firmy farmaceutyczne już robią pierwsze kroki w tym kierunku – mówi Łukasz Hak, dyrektor medyczny Johnson & Johnson Innovative Medicine.

Jak wynika z ubiegłorocznego raportu PARP („Zastosowania sztucznej inteligencji w gospodarce”), ta technologia jest kluczowa dla rozwoju współczesnej medycyny. Jednym z głównych zastosowań AI w tym obszarze jest diagnostyka: algorytmy mogą przeanalizować wyniki badań pacjenta, pomóc lekarzowi w postawieniu właściwej diagnozy i zasugerować dobór najbardziej efektywnej metody leczenia. AI jest też coraz powszechniej wykorzystywana m.in. w celu personalizacji leczenia i monitorowania stanu zdrowia pacjentów czy usprawnianiu procesów w szpitalach i placówkach medycznych. Ma też potencjał, żeby skrócić kolejki do lekarzy i badań diagnostycznych, na które pacjenci czekają miesiącami. Do tego dochodzi jeszcze czas oczekiwania na opis badania: według NIK 65 proc. opisów tomografii komputerowej, rezonansu magnetycznego czy mammografii jest sporządzanych w czasie do trzech dni, a 16 proc. – powyżej dwóch tygodni. Diagności są przeładowani biurokracją, a sztuczna inteligencja może ich w tym odciążyć, analizując i tworząc opisy badań dużo szybciej.

– Sztuczną inteligencję wykorzystujemy również w celu przyspieszenia badań klinicznych – mówi Łukasz Hak. – Dzięki AI preselekcja samych cząsteczek, które wchodzą do badań klinicznych, jest o wiele szybsza, co zaoszczędza nam czas. W efekcie pacjenci krócej czekają na nowe rozwiązania terapeutyczne.

– Wykorzystanie sztucznej inteligencji pozwala nam też obniżyć koszty rozwijania nowych leków, z jej pomocą rezultaty naszych badań mogą być jeszcze lepsze – dodaje Geraldine Schenk. – Cały czas szukamy też nowych sposobów podawania innowacyjnych leków, aby przykładowo zamiast dawkowania dożylnego pacjenci mogli przyjmować je w postaci tabletek lub samodzielnie aplikowanych zastrzyków.

Wszystkie nowe leki, które trafiają na rynek, są wynikiem długotrwałych kosztownych prac badawczo-rozwojowych i badań klinicznych, które służą przetestowaniu ich skuteczności i bezpieczeństwa. Z raportu EFPIA „The Pharmaceutical Industry in Figures 2022” wynika, że statystycznie tylko jedna na 10 tys. cząsteczek testowanych w laboratoriach firm farmaceutycznych pomyślnie przechodzi wszystkie fazy badań, dając chorym nadzieję na wyleczenie lub wydłużenie życia. Jednak zanim stanie się lekiem rynkowym, upływa średnio 12–13 lat.

Cały ten proces jest nie tylko żmudny i czasochłonny, ale i bardzo kosztowny: według EFPIA przeciętne koszty opracowania nowego leku sięgają obecnie prawie 2 mld euro. Wykorzystanie algorytmów sztucznej inteligencji pozwala obniżyć te koszty i skrócić cały proces. Pomaga badaczom szybciej projektować potencjalne leki m.in. w onkologii, immunologii, neurologii i chorobach rzadkich. Może również przyspieszyć projektowanie cząsteczek de novo i zrozumienie ich cech, które są trudne do przetestowania w badaniach klinicznych, takich jak toksyczność i immunogenność.

– Możemy używać algorytmów uczenia maszynowego (machine learning, ML) do analizowania rzeczywistych danych zdrowotnych z zasobów takich jak zdezidentyfikowana elektroniczna dokumentacja medyczna, laboratoria, roszczenie i obrazowanie, by identyfikować i ustalać priorytety geograficzne i organizację opieki zdrowotnej. Placówki ocenione wysoko przez modele sztucznej inteligencji i uczenia maszynowego zarejestrowały 1,2–2,6 raza więcej pacjentów i wykazały większą różnorodność – podkreślają przedstawiciele Johnson & Johnson Innovative Medicine Poland. – Wykorzystując generatywne rozwiązania SI, można gromadzić spostrzeżenia i informacje z wielu krajów na temat stale zmieniającego się środowiska regulacyjnego.

Opracowywanie przełomowych, coraz bardziej spersonalizowanych leków i nowych ścieżek terapeutycznych przy wykorzystywaniu technologii – w tym również SI i ML – to główny cel Johnson & Johnson Innovative Medicine (dawniej Janssen Pharmaceutical Companies of Johnson & Johnson). Pod jednym brandem koncern Johnson & Johnson połączył swoje segmenty technologii medycznych i farmaceutyczny. Obszar działalności spółki się jednak nie zmienił.

– Obszarem priorytetowym jest dla nas wczesne wykrywanie chorób, diagnostyka i medycyna precyzyjna, dostosowana do indywidualnych potrzeb pacjentów – mówi Geraldine Schenk.

Jak wskazuje, firma skupia się na szukaniu rozwiązań dla najbardziej skomplikowanych problemów terapeutycznych w obszarach takich jak onkologia, immunologia, neurologia, zwyrodnienie siatkówki i kardiologia.

– Dziedziną, w której dostrzegamy największą niezaspokojoną potrzebę medyczną, są choroby rzadkie. Statystycznie tylko 7–8 proc. chorób rzadkich jest rozpoznawanych i leczonych, mowa więc tylko o garstce pacjentów. W obszarze naszych zainteresowań są chociażby choroby siatkówki, w których pacjenci tracą zdolność widzenia – wymienia dyrektor zarządzająca Johnson & Johnson Innovative Medicine Poland.

– Tym, nad czym obecnie pracujemy, są głównie terapie komórkowe, w których – jeśli pacjent ma np. chorobę onkologiczną – pobieramy od niego krew, wybieramy z tej krwi komórki immunologiczne i uczymy je, w jaki sposób one mają walczyć z chorobą, czyli w tym przypadku z nowotworem, a następnie podajemy je z powrotem pacjentowi. Jesteśmy bardzo blisko wprowadzenia tego na rynek w różnego rodzaju nowotworach, a naszym kolejnym krokiem związanym z terapiami komórkowymi są także schorzenia autoimmunizacyjne, gdzie możemy szkolić układ immunologiczny, żeby odpowiednio adaptował się i usuwał tego rodzaju schorzenia u pacjentów. To są bardzo obiecujące terapie, ponieważ one potrafią wyleczyć pacjenta, a nie tylko przedłużyć czas bez choroby – dodaje Łukasz Hak.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/sztuczna-inteligencja,p1951660735

Budowa sieci ładowania elektryków znacząco przyspieszy. W życie wchodzą nowe unijne przepisy

0

13 kwietnia wchodzi w życie rozporządzenie AFIR dotyczące rozwoju infrastruktury paliw alternatywnych. Unijne przepisy zakładają m.in. budowę wzdłuż najważniejszych unijnych korytarzy transportowych stacji do szybkiego ładowania i podniesienie łącznej mocy punktów ładowania o niemal połowę w mniej niż dwa lata. – AFIR to z jednej strony rozwiązanie naszych problemów, z drugiej jednak zagrożenie ze względu na nieprzygotowaną infrastrukturę – ocenia Wojciech Drzewiecki, prezes Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar.

 AFIR to rozporządzenie, które ma się przyczynić do rozwoju infrastruktury ładowania. To jego podstawowy cel. Szybciej ta infrastruktura będzie oczywiście rozwijana w przypadku samochodów osobowych, gdzie moce ładowarek są nieco mniejsze, a nieco wolniej ten proces będzie następował w przypadku samochodów ciężarowych, gdzie zapotrzebowanie na moce jest zdecydowanie większe – mówi agencji Newseria Biznes Wojciech Drzewiecki.

AFIR (Regulation for the Deployment of Alternative Fuels Infrastructure) zastępuje dyrektywę Parlamentu Europejskiego i Rady z 2014 roku w sprawie rozwoju infrastruktury paliw alternatywnych. W ocenie ekspertów unijne rozporządzenie może się okazać najważniejszym czynnikiem, który będzie stymulować rozbudowę ogólnodostępnej infrastruktury ładowania w państwach członkowskich UE, co w konsekwencji wpłynie na tempo rozwoju całego sektora zeroemisyjnego transportu.

Rozporządzenie przewiduje m.in. wybudowanie wzdłuż najważniejszych unijnych korytarzy transportowych (tzw. transeuropejskiej sieci transportowej TEN-T) całej sieci stacji do szybkiego ładowania pojazdów osobowych i ciężarowych, a także stacji tankowania wodoru. Do 2025 roku wzdłuż sieci bazowej TEN-T maksymalnie co 60 km będą musiały powstać strefy ładowania, każda o łącznej mocy co najmniej 400 kW, a do 2027 roku – co najmniej 600 kW.

 Dzisiaj niestety komunikacja dla samochodów elektrycznych jest zdecydowanie gorsza, sieć nie jest tak rozbudowana, jak byśmy chcieli, na co wskazują użytkownicy aut elektrycznych, którzy często narzekają na infrastrukturę. Z drugiej strony ludzie, którzy potencjalnie mogliby być zainteresowani samochodami elektrycznymi, również wskazują na to, że nie decydują się na zakup, bo infrastruktura jest słaba – tłumaczy prezes IBRM Samar.

Jak wynika z Licznika Elektromobilności PSPA i PZPM, na koniec lutego  br. w Polsce funkcjonowało 6213 ogólnodostępnych punktów ładowania pojazdów elektrycznych (3432 stacji). Niemal 30 proc. z nich stanowiły szybkie punkty ładowania prądem stałym (DC), a ponad 70 proc. – wolne punkty prądu przemiennego (AC) o mocy mniejszej lub równej 22 kW. Przez pierwsze dwa miesiące tego roku zainstalowano tylko o 16 punktów więcej niż w analogicznym okresie roku 2023. Eksperci podkreślają, że tempo rozbudowy infrastruktury ładowania w Polsce wciąż jest zbyt wolne i pozostaje jedną z największych barier wpływających na rynek samochodów elektrycznych.

Po polskich drogach porusza się ok. 105 tys. samochodów osobowych z napędem elektrycznym, z czego nieco ponad połowę stanowią BEV, czyli auta w pełni elektryczne. Park samochodów dostawczych i ciężarowych z takim napędem liczy nieco ponad 6,1 tys. Liczba elektryków przypadających na jedną ładowarkę wzrosła z około czterech w 2019 roku do niemal 10 w 2024 roku. Według danych Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Samochodów (ACEA) pod względem liczby punktów ładowania aut elektrycznych, z wynikiem poniżej jednej ładowarki na 100 km dróg, Polska zajmuje jedno z ostatnich miejsc w UE.

– W przypadku samochodów ciężarowych mówimy o nieco innej strukturze. Tu w grę wchodzą zdecydowanie większe moce czy zapotrzebowanie, jeżeli chodzi o ładowanie pojazdów elektrycznych. Gęstość nasycenia też nie będzie aż tak duża jak w przypadku samochodów osobowych, gdzie liczba aut jest zdecydowanie większa – wskazuje ekspert.

AFIR zakłada, że do końca 2027 roku wzdłuż połowy sieci bazowej TEN-T będą musiały funkcjonować przeznaczone dla elektrycznych samochodów ciężarowych (eHDV) strefy ładowania o mocy co najmniej 2800 kW każda. Obecnie ogólnodostępne punkty przeznaczone dla elektrycznych ciężarówek funkcjonują w zaledwie jednej lokalizacji. Jak podają eksperci PSPA, do 2030 roku wzdłuż polskich odcinków sieci TEN-T będzie musiało powstać 206 stref ładowania dla eHDV.

– AFIR to z jednej strony rozwiązanie naszych problemów, bo zbyt mała gęstość sieci ładowania jest jednym z dużych problemów, z drugiej strony jest to problem, bo te wszystkie punkty, które powstaną, muszą być zasilane prądem, a więc musimy doprowadzić kable o odpowiedniej mocy. I tutaj możemy napotkać problemy, bo sieć energetyczna w naszym kraju niestety jest przestarzała i nie wszędzie da się ten kabel doprowadzić – ocenia Wojciech Drzewiecki.

Ogółem do 2035 roku moc zainstalowana ogólnodostępnej infrastruktury ładowania samochodów elektrycznych w Polsce powinna wzrosnąć niemal 34-krotnie. Dużym wyzwaniem będzie u nas doprowadzenie mocy przyłączeniowych bezpośrednio do lokalizacji przy trasach TEN-T – najczęściej są to tereny dość mało zurbanizowane. Budowa przyłącza energetycznego może w takich miejscach pochłaniać dużo czasu i kosztów. Z raportu „Polish EV Outlook 2023” wynika, że w I połowie 2023 roku wzdłuż polskiego odcinka sieci TEN-T przybyło zaledwie 31 ładowarek.

 Niewątpliwie rozbudowa infrastruktury jest wyzwaniem dla Polski. Głównym problemem, z jakim się borykamy, jest oczywiście dostępność energii we wszystkich obszarach, w których chcielibyśmy tę infrastrukturę rozwijać. Nie wszędzie ta infrastruktura jest na tyle elastyczna, żeby pozwolić na budowanie ładowarek o dużej mocy, bo mówimy tutaj o mocach do 400 kW – przekonuje prezes IBRM Samar.

Polskie Stowarzyszenie Paliw Alternatywnych wskazuje, że obecne tempo rozwoju rynku infrastruktury ładowania w Polsce nie pozwoli na wypełnienie celów rozporządzenia. Przyrost sieci ogólnodostępnych ładowarek (o 197 proc. w latach 2019–2023) jest ponad czterokrotnie mniejszy niż wzrost liczby samochodów z napędem elektrycznym (o 882 proc. w badanym okresie). Tempo rozbudowy stacji opóźniają liczne bariery systemowe, w tym bardzo długi czas budowy przyłączy, niekorzystne warunki przyłączeniowe, przenoszenie na operatorów kosztów budowy stacji transformatorowych i budowy długich przyłączy energetycznych do sieci średniego napięcia.

– Zachęty oczywiście są czynnikiem, który na pewno pomoże w rozwoju sieci. Te zachęty zresztą już dzisiaj istnieją i firmy, które są zainteresowane rozwojem infrastruktury, mogą z nich skorzystać. Chciałoby się, aby te zachęty były utrzymywane w kolejnych latach, a wręcz powiększane, bo to może sprzyjać tempu rozwoju infrastruktury – mówi Wojciech Drzewiecki.

Barierą w rozwoju elektromobilności w Polsce jest nie tylko słaba infrastruktura, ale też wysoka cena elektryków. Jak wynika z badania przeprowadzonego przez organizację pozarządową Transport & Environment (T&E), tylko 17 proc. sprzedawanych aut elektrycznych należy do segmentu B, który jest bardziej przystępny cenowo. W segmencie aut spalinowych ten odsetek wynosi 37 proc. W segmencie D, czyli aut droższych, gdzie średnia cena wynosi ok. 250 tys. zł, te proporcje są odwrotne. Z analizy danych produkcyjnych przeprowadzonej przez GlobalData wynika, że ​​w tym roku na rynek europejski zostanie wyprodukowanych jedynie 42 tys. elektryków w cenie poniżej 25 tys. euro. W Europie w latach 2024–2027 mają się jednak pojawić tańsze modele kompaktowe, takie jak Renault 5 i VW ID.2.

– Aby ten rynek mógł się rozwijać dynamicznie, musimy zapewnić ofertę w niższych segmentach, przy niższych cenach. Wiadomo dzisiaj, że część producentów już szykuje swoje produkty, aby tę lukę zapełnić – podkreśla ekspert.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/budowa-sieci-ladowania,p1473066859

Europie nie udaje się dogonić USA i Chin w rozwoju sztucznej inteligencji. Nie wykorzystujemy skali jednolitego rynku cyfrowego

0

Światowym liderem rynku sztucznej inteligencji są Stany Zjednoczone, które mocno inwestują w opracowywanie i wdrażanie nowych rozwiązań. Za nimi plasują się Chiny, w których rozwijane są z jednej strony aplikacje mobilne czy przydatne  algorytmy, a z drugiej – mocno kontrowersyjny social scoring, w wyniku którego nawet to, z kim obywatel się przyjaźni, może mieć znaczenie w ocenie zdolności kredytowej. Unia Europejska poszła w kierunku regulacji, czego dowodem jest przyjęte niedawno rozporządzenie AI Act. Ma ono wyeliminować patologiczne kierunki rozwoju SI. Eksperci obawiają się jednak, że na etapie wdrażania w krajach członkowskich może dojść do przeregulowania, które poskutkuje spowolnieniem rozwoju tego rynku. Tymczasem polem, na którym europejskie firmy mają wiele przewag, jest zastosowanie SI w przemyśle.

– Unia Europejska wypada dosyć blado w porównaniu z Chinami czy ze Stanami Zjednoczonymi. Jeśli spojrzymy np. na skalę inwestycji, prowadzą Stany Zjednoczone. Po pewnym uregulowaniu tego rynku przez Chiny one trochę osłabły, ale jednak nadal Unii Europejskiej jest daleko do drugiego miejsca. Z punktu widzenia badań u nas jest bardzo dobrze. W Europie powstaje wiele badań, odkryć w zakresie algorytmów i w ogóle rozwiązań z zakresu sztucznej inteligencji, ale one nie są dobrze komercjalizowane. Po drugie, nie budujemy tej skali, którą daje jednolity rynek cyfrowy, często przeregulowując ten sektor sztucznej inteligencji w poszczególnych krajach – ocenia w wywiadzie dla agencji Newseria Innowacje Piotr Mieczkowski, członek zarządu European AI Forum, dyrektor zarządzający Fundacji Digital Poland.

Według Grand View Research światowy rynek sztucznej inteligencji był w 2023 roku wart prawie 197 mld dol. Do 2030 roku średnioroczne tempo wzrostu wyniesie ponad 37 proc., co oznacza, że dekada zamknie się z przychodami sięgającymi 1,8 bln dol. Największym graczem na rynku jest Ameryka Północna, odpowiadająca za 36,8 proc. udziału. Analitycy uważają, że ma na to wpływ fakt, że USA inwestują w badania i rozwój sztucznej inteligencji, tworzą wyspecjalizowane instytuty i ośrodki badawcze oraz finansują projekty związane z SI. Wykorzystują ją również w wielu dziedzinach, takich jak zwiększanie bezpieczeństwa publicznego i transportu oraz promowanie innowacji w opiece zdrowotnej.

Eksperci spodziewają się znacznego wzrostu rynku sztucznej inteligencji w regionie Azji i Pacyfiku. Rynek SI w Chinach jest zróżnicowany i obejmuje różne zastosowania, takie jak przetwarzanie języka naturalnego, robotyka, pojazdy autonomiczne czy wirtualni asystenci. Dzięki dużej populacji, a co za tym idzie ogromnym zasobom danych, Chiny stwarzają dobre warunki do opracowywania i wdrażania technologii sztucznej inteligencji.

– To, czy mamy szansę dogonić USA i Chiny, zależy od tego, jak będzie wdrożone rozporządzenie AI Act, czy ono będzie jednolite w Unii Europejskiej i faktycznie będzie dotyczyło tylko tych paru, w miarę określonych scenariuszy wdrożenia i pewnych przypadków, które są zdefiniowane w AI Act. Bo jeśli tak nie będzie i pójdziemy w bardzo mocną regulację w poszczególnych krajach, to tej skali znowu nie zbudujemy – uważa Piotr Mieczkowski.

W połowie marca Parlament Europejski przyjął AI Act, czyli rozporządzenie w sprawie sztucznej inteligencji. Nowe unijne przepisy z założenia mają ułatwić wdrażanie nowych technologii opartych na SI, ale i wyeliminować takie, które zagrażają bezpieczeństwu oraz prywatności obywateli, takich jak social scoring. Choć dogonienie USA i Chin w kwestiach dotyczących konsumenckich zastosowań SI, np. w aplikacjach mobilnych, będzie trudne, to są pola, na których Europa może powalczyć o pozycję lidera.

Unia Europejska stoi mocno motoryzacją, energetyką i przemysłem w ogóle. W związku z tym jeśli algorytmy będą odpowiednio zastosowane w przemyśle, czyli np. pozwolą na zautomatyzowanie podróży, mówię tu o autonomicznych pojazdach, autonomicznym transporcie czy o lepszym zarządzaniu na rynku energii, w szczególności OZE, to tu jest nasza nisza i na ten moment Unia Europejska ma przewagę – zauważa ekspert European AI Forum. – Aczkolwiek trzeba spojrzeć również na działania Chin, które bardzo mocno dotowały sektor motoryzacyjny, w szczególności auta elektryczne, które wchodzą mocno na europejski rynek i Unia Europejska zaczęła sięgać po cła, by podwyższyć ceny tych produktów z Azji. Istnieje więc ryzyko, że w tym sektorze motoryzacyjnym Unia może utracić pozycję wiodącą.

AI Act jest na tyle świeżym rozporządzeniem, że trudno jak na razie przewidzieć kierunki, w jakich pójdą finalnie wynikające z niego regulacje. Otwarte pozostaje pytanie, czy uda się równomiernie dostosowywać do niego prawodawstwo krajowe. Zależy to również od tego, czy Europejska Rada ds. Sztucznej Inteligencji osiągnie dobry model współpracy z odpowiedzialnymi za to organami wyłonionymi w poszczególnych państwach.

Ten akt, o ile prawdopodobnie zakaże pewnych scenariuszy użycia algorytmów, chociażby w obszarze biometrii, o tyle nie wpłynie aż tak znacząco na spowolnienie biznesu. To, czego się obawiam i co wybrzmiewa w rozmowach z moimi koleżankami i kolegami z Francji, Hiszpanii, Niemiec czy ze Skandynawii,  to przeregulowanie tego sektora w dodatkowych elementach, które nie zostały zdefiniowane w rozporządzeniu. Kluczem jest niedokładanie kolejnych regulacji przez krajowych regulatorów i legislatorów, tylko trzymanie się zapisów samego rozporządzenia, które przygotowali nam europarlamentarzyści i Komisja Europejska w Brukseli – przekonuje Piotr Mieczkowski.

Pod koniec ubiegłego roku Fundacja Digital Poland zbadała nastawienie polskiego społeczeństwa do sztucznej inteligencji – jej rozwoju, wpływu na rynek pracy, zaufania do niej i regulacji. Z raportu „Technologia w służbie społeczeństwu. Czy Polacy zostaną społeczeństwem 5.0? Edycja 2023” wynika, że zdaniem czterech na 10 respondentów obecne regulacje prawne nie są wystarczające dla właściwego rozwoju czy bezpieczeństwa sztucznej inteligencji. Z kolei co piąty uważa, że należy pozwolić przedsiębiorcom, specjalistom i naukowcom dalej rozwijać systemy SI w ramach tzw. samoregulacji. Niemal połowa społeczeństwa (46 proc.) jest za tym, aby Unia Europejska, w tym Polska, znacznie uregulowała rozwój i korzystanie ze sztucznej inteligencji, nawet kosztem przegrania rozwoju i uzależnienia się od Stanów Zjednoczonych i Chin. Częściej uważają tak mężczyźni (52 vs. 41 proc. kobiet) oraz osoby mające wiedzę o SI (54 vs. 36 proc. osób bez wiedzy o SI). Wysoki odsetek – 41 proc. – nie ma jednak w tej sprawie stanowiska, a odmiennego zdania jest jedynie 13 proc. badanych. W oczach polskiego społeczeństwa Stany Zjednoczone oraz Chiny są najlepszymi krajami pod względem poziomu badań i rozwoju nad SI (61–64 proc.). Na trzecim miejscu plasuje się Unia Europejska z wynikiem 36 proc.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/europie-nie-udaje-sie,p519308878

PGE przygotowuje się na duże inwestycje. Kluczowe są projekty z obszaru morskiej energetyki wiatrowej oraz sieci dystrybucyjnej

0

– Przed nami konieczność restrukturyzacji grupy, konieczność restrukturyzacji bazy aktywów oraz wydzielenia energetyki konwencjonalnej, żeby przygotować się na duże inwestycje w segmencie odnawialnym – zapowiada nowy prezes PGE Polskiej Grupy Energetycznej Dariusz Marzec, który objął stery w połowie marca br. Jak podkreśla, utrzymanie jej pozycji rynkowej wymaga szybkich działań i dużych, wielomiliardowych inwestycji, głównie w OZE i sieci dystrybucyjne. W tym kontekście strategiczne znaczenie ma jednak wydzielenie aktywów węglowych z grupy.

Raport opublikowany przez Grupę PGE pokazuje, że ubiegły rok zakończył się zadłużeniem o połowę wyższym niż w 2022 roku oraz stratą netto przekraczającą 5 mld zł wobec 3,3 mld zł zysku rok wcześniej. Spółka podała, że jest to rezultat niegotówkowych odpisów aktualizujących w dół wartości niektórych aktywów konwencjonalnych. Według analityków pokazuje to, że produkcja energii z węgla jest dla PGE coraz większym obciążeniem.

– Wydzielenie źródeł węglowych i restrukturyzacja aktywów grupy są kluczowe z punktu widzenia możliwości pozyskiwania środków i finansowania rozwoju, szczególnie w segmencie energetyki odnawialnej, oraz negocjacji z instytucjami finansowymi. One w tej strukturze aktywów wyłączają nas w ogóle z możliwości finansowania projektów rozwojowych, biorąc pod uwagę zbyt duży udział aktywów wysokoemisyjnych i paliw kopalnych w miksie produkcyjnym Polskiej Grupy Energetycznej – mówi agencji Newseria Biznes Dariusz Marzec.

Zmiany w tym zakresie wymagają jednak decyzji o kształcie transformacji energetycznej na poziomie rządowym. Planowane przez poprzednią ekipę rządzącą utworzenie NABE (Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego) i włączenie do niej aktywów węglowych spółek energetycznych zostało na razie odłożone. Prezes PGE uważa, że ta strategia wymaga aktualizacji do obecnej sytuacji rynkowej i zapowiedział na konferencji, że spółka będzie współpracowała z rządem nad wypracowaniem koncepcji tego procesu. Jednym z jego kluczowych elementów będzie ponowna wycena aktywów węglowych. 

Dariusz Marzec, który objął kierownictwo w PGE w połowie marca br., ocenił, że jej wyniki za poprzedni rok obrazują coraz większy wpływ pogarszającego się otoczenia rynkowego i regulacyjnego na branżę energetyczną.

Przed nami trudna, pogarszająca się sytuacja rynkowa, szczególnie dla wytwórców, oraz konieczność restrukturyzacji grupy, konieczność restrukturyzacji bazy aktywów, wydzielenia energetyki konwencjonalnej i wytwórstwa konwencjonalnego. Chodzi o to, żeby przygotować grupę na duże inwestycje w segmencie odnawialnym, zwłaszcza w energetyce morskiej, oraz inwestycje w sieci dystrybucyjne, które wymagają dużych zmian, biorąc pod uwagę zmianę struktury aktywów wytwórczych w całym systemie – mówi prezes PGE.

Jak wskazuje, utrzymanie pozycji rynkowej PGE będzie wymagać szybkich i intensywnych działań, skoncentrowanych na inwestycjach w segmencie OZE, których realizacja z punktu widzenia finansowego i strategicznego będzie najbardziej efektywna.

Kluczowymi inwestycjami są projekty z obszaru morskiej energetyki wiatrowej oraz inwestycje w sieć dystrybucyjną – wskazuje Dariusz Marzec. – Mówimy tu o inwestycjach rzędu miliardów złotych, które będziemy musieli w najbliższych latach ponieść, żeby zgodnie z planem uruchomić pierwszą farmę wiatrową na Morzu Bałtyckim przed końcem 2027 roku i żeby cały czas poprawiać niezawodność oraz stan techniczny sieci dystrybucyjnej, która jest jedną z podstawowych segmentów naszego biznesu regulowanego i generuje ponad połowę EBITDA całej grupy.

Projekty offshore to jeden z filarów strategii inwestycyjnej Grupy PGE w segmencie odnawialnym. We współpracy z duńską spółką Ørsted grupa realizuje projekt MFW Baltica, składający się z dwóch etapów o łącznej mocy ok. 2,5 GW. Dla zobrazowania to połowa mocy zainstalowanej w największej elektrowni konwencjonalnej w Europie, czyli Elektrowni Bełchatów, która w tej chwili pokrywa ok. 20 proc. całego zapotrzebowania na energię elektryczną w Polsce. Pierwszy etap – czyli Baltica 2, o mocy ok. 1,5 GW – ma zostać uruchomiony do końca 2027 roku i będzie produkować zieloną energię, która pozwoli zaspokoić potrzeby ok. 2,4 mln polskich gospodarstw domowych. Drugi etap – Baltica 3 – ma zacząć działać trzy lata później.

Ważnym obszarem inwestycji grupy jest budowa nowych źródeł nisko- i zeroemisyjnych w ciepłownictwie oraz sieci dystrybucyjne. Na obszarze działania PGE Dystrybucja łączna długość linii energetycznych przekracza 380 tys. km, z czego 115 tys. km stanowią linie średniego napięcia (SN), którymi spółka dostarcza energię do ponad 5,5 mln odbiorców w Polsce. Inwestycje w strategiczny dla polskiej energetyki program kablowania tych sieci, ograniczający ryzyko awarii i uszkodzeń, będą wymagać wielomiliardowych nakładów. Wyniki PGE pokazują ich sukcesywny wzrost: w ub.r. nakłady inwestycyjne grupy wyniosły blisko 10,1 mld zł wobec nieco ponad 7 mld zł w porównywalnym okresie 2022 roku.

Grupa PGE wytwarza ok. 41 proc. energii elektrycznej w Polsce i ma ok. 18-proc. udział w rynku ciepła. Łączna produkcja energii elektrycznej netto w 2023 roku w jednostkach wytwórczych PGE wyniosła 56,77 TWh, czyli o 14 proc. mniej niż rok wcześniej. Produkcja z węgla brunatnego wyniosła 29,8 TWh (o 25 proc. mniej r/r), z węgla kamiennego – 18,8 TWh (spadek o 8 proc. r/r), a z gazu ziemnego – 4,2 TWh (więcej o 51 proc. r/r). Łączna produkcja ze źródeł odnawialnych Grupy PGE osiągnęła 2,7 TWh. Dodatkowo produkcja w elektrowniach szczytowo-pompowych wyniosła 1,2 TWh, o 26 proc. więcej niż w 2022 roku.

Wyniki opublikowane przez spółkę pokazują też, że zysk raportowany EBITDA Grupy PGE wyniósł w 2023 roku nieco ponad 10 mld zł. Segment Energetyki Konwencjonalnej wypracował raportowany zysk EBITDA na poziomie prawie 1,5 mld zł, czyli o 29 proc. niższy w porównaniu z 2022 rokiem. Natomiast EBITDA segmentu Energetyki Odnawialnej wyniosła nieco ponad 1,1 mld zł, co stanowi wynik o 38 proc. niższy w odniesieniu do poprzedniego roku.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/pge-przygotowuje-sie-na,p776305997