Strona główna Blog Strona 17

Poranne drzemki nie mają negatywnego wpływu na sen i funkcjonowanie w ciągu dnia. Dosypianie rano jest częste zwłaszcza u ludzi młodych

0

Wbrew powszechnemu przekonaniu poranne drzemki po przebudzeniu wcale nie są szkodliwe dla naszego organizmu – twierdzą naukowcy z Uniwersytetu w Sztokholmie. Okazuje się, że półgodzinna drzemka nie ma wpływu na jakość snu. Przestawianie budzika może nawet pomóc w łagodniejszym obudzeniu się i przekłada się na większą jasność umysłu tuż po wstaniu z łóżka.

Dotychczas uważano poranne dosypianie za szkodliwy nawyk. Panowała opinia, że osoby, które kilkukrotnie nastawiają rano funkcję drzemki, tracą w ten sposób czas, który mogłyby poświęcić na dłuższy, wartościowy sen. O ile istnieje sporo badań poświęconych drzemkom ucinanym w ciągu dnia, o tyle tematowi porannego przestawiania budzika nauka nie poświęca wiele uwagi. Podjęli go naukowcy z Uniwersytetu w Sztokholmie, którzy niedawno opublikowali wyniki swojej pracy w „Journal of Sleep Research”.

­Przeprowadzili dwa badania. Pierwszym była ankieta, w ramach której naukowcy chcieli się dowiedzieć, kto korzysta z drzemek, jak często i ile one trwają. Pytania zostały zadane 1732 dorosłym osobom, z których niemal 70 proc. przyznało, że przynajmniej od czasu do czasu korzysta z funkcji ustawiania wielu budzików w swoim urządzeniu. Najchętniej korzystali z niej młodzi ludzie, którzy późno chodzili spać, a rano skarżyli się na senność.

­­– W badaniu ankietowym zapytaliśmy respondentów także o to, dlaczego korzystają z drzemek. Jeśli dana osoba przyznała, że ma taką tendencję, była proszona o podanie przyczyny. Stwierdziliśmy, że najczęstszą przyczyną drzemek jest to, że osoba czuje się zbyt zmęczona, żeby wstać, i chce pospać dłużej. Kolejnym często podawanym powodem była przyjemność czerpana z możliwości pozostania w łóżku nieco dłużej i wolniejszego wybudzania się – mówi agencji Newseria Innowacje Tina Sundelin z Wydziału Psychologii Uniwersytetu w Sztokholmie.

Do drugiego badania zaproszono 31 osób, które regularnie rano ustawiają drzemki. Ich średnia wieku wynosiła 27 lat. Uczestnicy zostali poddani eksperymentowi w laboratorium snu podczas dwóch nocy. W obu badaniach spędzili w łóżku tyle samo czasu.

 Jednego poranka mogli uciąć sobie drzemkę, a kolejnego nie dano im tej możliwości. Chcieliśmy się przekonać, czy u badanych wystąpiły jakieś różnice w jakości i długości snu oraz w jakim stopniu byli oni senni lub rozbudzeni rano po przebudzeniu. Ustaliliśmy, że drzemka około 30-minutowa przedłużana co 10 min nie ma negatywnego wpływu na sen czy funkcjonowanie w ciągu dnia ­­– wyjaśnia Tina Sundelin.

Naukowcy zaobserwowali, że drzemki skracały czas snu średnio o 6 min, ale nie wpływało to na jego ogólną strukturę. Uczestnicy zostali ponadto poddani testom badającym ich zdolności poznawcze tuż po przebudzeniu (po drzemce i bez niej) oraz 40 min później. Poproszeni o opisanie swoich subiektywnych odczuć, nie widzieli różnicy w swoim samopoczuciu. Okazało się jednak, że po drzemce radzili sobie lepiej z zadaniami pamięciowymi, sprawdzającymi czas reakcji i obliczeniami matematycznymi niż wtedy, gdy wstawali z pierwszym dźwiękiem budzika. Te pozytywne efekty były jednak widoczne tylko tuż po wstaniu z łózka. Testy wykonane w późniejszych godzinach nie wychwyciły już różnicy między jasnością umysłu po drzemce i bez niej.

Faktyczny średni czas drzemki przerywanej dźwiękiem budzika wynosił 22 min. Po uciszeniu alarmu uczestnicy zapadali w płytszy sen niż poprzednio. Oznacza to, że nie zostali wyrwani z fazy snu głębokiego, tylko łagodnie budzili się etapami.

– Nie chcemy powiedzieć, że drzemki są dobre dla wszystkich – nie zalecalibyśmy rozpoczęcia praktykowania drzemek osobom, które do tej pory z nich nie korzystały. Możemy jednak stwierdzić, że jeśli ktoś lubi ucinać sobie drzemki rano i bez nich trudno mu wstać, najprawdopodobniej może bez szkody dla organizmu dalej korzystać z drzemek – podsumowuje psycholożka Uniwersytetu w Sztokholmie.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/poranne-drzemki-nie-maja,p1357875378

Ochrona zdrowia stopniowo wkracza na zieloną ścieżkę. Barierą jest brak dedykowanych budżetów i odpowiednich przepisów

0

W Polsce sześciu na 10 liderów ochrony zdrowia wskazuje, że wdrażanie nowych technologii i innowacyjnych modeli opieki przyniesie korzyść nie tylko pacjentom, ale i planecie – wynika z ósmej edycji raportu „Future Health Index” Philips Healthcare. Pokazuje on, że zrównoważony rozwój i zielona transformacja są obecnie w ochronie zdrowia ważnym zagadnieniem, szczególnie dla młodych przedstawicieli personelu medycznego. Chociaż wszyscy polscy liderzy opieki zdrowotnej podejmują inicjatywy na rzecz zrównoważonego rozwoju, to mierzą się z wieloma wyzwaniami. Aby im sprostać, stawiają na współpracę, uczą się od siebie i dzielą najlepszymi praktykami.

Opieka zdrowotna odpowiada za 4,4 proc. globalnych emisji CO2. Gdyby była państwem, byłaby piątym największym na świecie emitentem gazów cieplarnianych. Co istotne, emisje tego sektora wciąż rosną – w scenariuszu „business as usual”, bez działań na rzecz klimatu, do 2050 roku osiągnęłyby 6 gigaton CO2 rocznie (raport „Zielone szpitale”, Philips i UN Global Compact Network Poland). Ponad 70 proc. całkowitych emisji gazów cieplarnianych sektora zdrowotnego pochodzi z łańcucha dostaw, czyli np. produkcji i transportu leków, urządzeń medycznych czy wyżywienia i wyposażenia dla szpitali, które w większości nadal są zasilane energią pochodzącą z paliw kopalnych. Ogromnym wyzwaniem środowiskowym są również odpady medyczne, w tym miliony ton tworzyw sztucznych i jednorazowych narzędzi wykorzystywanych podczas zabiegów, które ze względów regulacyjnych nie mogą być efektywnie zagospodarowane. Pandemia COVID-19 mocno zaostrzyła ten problem – według danych GUS w 2021 roku tylko w Polsce liczba wytworzonych odpadów medycznych wzrosła prawie o 50 proc. r/r i przekroczyła 120 tys. t. Wszystko to powoduje, że w sektorze ochrony zdrowia coraz częściej mówi się o zrównoważonym rozwoju i zielonej transformacji.

– Zrównoważony rozwój rzeczywiście jest w tej chwili ważnym zagadnieniem w ochronie zdrowia. Z przeprowadzonego na zlecenie Philips badania wynika, że w zasadzie wszyscy liderzy ochrony zdrowia w Polsce podejmują prośrodowiskowe działania – mówi agencji Newseria Biznes Michał Grzybowski, prezes zarządu Philips Polska.

Obejmuje to m.in. efektywność energetyczną szpitali i placówek medycznych, zmiany w zarządzaniu nimi, cyfryzację i modyfikację łańcuchów dostaw. Eksperci wskazują, że to niezbędny krok, ponieważ opieka zdrowotna ma szczególną pozycję: z jednej strony sama kontrybuuje do zmian klimatu, z drugiej – mocno odczuwa ich konsekwencje. Zanieczyszczenie powietrza już w tej chwili przyczynia się globalnie do ok. 3,3 mln zgonów, a zmiany klimatu sprzyjają rozprzestrzenianiu się chorób zakaźnych, co dodatkowo obciąża systemy opieki zdrowotnej (dla przykładu na przełomie lat 2010–2019 liczba miesięcy odpowiednich do przenoszenia wirusa malarii wzrosła na świecie o 39 proc. względem lat 50. XX wieku).

– Część celów zrównoważonego rozwoju Organizacji Narodów Zjednoczonych bezpośrednio wiąże się z działalnością ochrony zdrowia i powinniśmy je traktować priorytetowo, szczególnie te związane z bezpieczeństwem zdrowotnym czy obniżaniem śmiertelności. Tą drogą będziemy oczywiście zmierzać i myślę, że dzięki innowacjom i rozwojowi technologii jesteśmy w stanie te cele osiągać – mówi dr hab. n. med. Tomasz Stefaniak, dyrektor ds. lecznictwa Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku.

Jak pokazuje najnowsza, ósma edycja raportu „Future Health Index”, publikowanego przez Philips, liderzy ochrony zdrowia i personel medyczny są zgodni, że należy wdrażać technologie i innowacyjne modele opieki, aby móc sprostać rosnącym potrzebom pacjentów i podnieść jakość systemu ochrony zdrowia przy coraz bardziej ograniczonych zasobach. Dlatego w Polsce już w tej chwili 64 proc. decydentów, dyrektorów szpitali i placówek medycznych wdraża bądź planuje wdrażać takie rozwiązania jak automatyzacja, sztuczna inteligencja i opieka wirtualna.

Co istotne, respondenci w Polsce – częściej niż w pozostałych badanych krajach – są przekonani, że przyniesie to korzyści nie tylko pacjentom i placówkom medycznym, ale również szeroko rozumianemu środowisku naturalnemu. Sześciu na 10 uważa, że nowe sposoby świadczenia opieki są bardziej przyjazne dla środowiska, co ma potwierdzenie w statystykach. Z danych europejskich za lata 2020–2021 wynika, że każda wizyta zdalna pozwalała uniknąć średnio 3,057 kg emisji netto CO2, a pobranie dokumentacji medycznej w wersji cyfrowej zamiast drukowanej przekłada się na oszczędność 1,5 kg emisji netto CO2.

– Najmłodsze pokolenie polskich medyków i profesjonalistów medycznych jest znacznie bardziej czułe i wrażliwe na kwestie związane ze zrównoważonym rozwojem – zauważa dr n. ekon. Małgorzata Gałązka-Sobotka, dziekan Centrum Kształcenia Podyplomowego i dyrektor Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia Uczelni Łazarskiego. – Z badań międzynarodowych wyraźnie wynika, że wśród młodych profesjonalistów medycznych wrażliwość na kwestie środowiskowe i związane z kulturą pracy może rozstrzygać o tym, czy będą chcieli pracować dla danego pracodawcy. Tymczasem dla wielu menedżerów, którzy reprezentują starsze pokolenie, te kwestie są może nie mało ważne, ale na pewno nie pierwszorzędne. Wydaje się, że ten dialog pokoleniowy, który toczy się również w polskim systemie ochrony zdrowia, będzie wyrównywał poziom wiedzy na temat zrównoważonego rozwoju, poziom odpowiedzialności i świadomości tego, że cele powinny być wspólne.

Jak wskazuje, większa świadomość jest potrzebna, ponieważ obecnie w sektorze ochrony zdrowia koncepcja zrównoważonego rozwoju została w dużej mierze sprowadzona tylko do wąskiego aspektu zmniejszania śladu węglowego.

– Zgodnie z koncepcją ESG powinniśmy patrzeć na zrównoważony rozwój w bardzo wielu obszarach naszej działalności, czyli m.in. relacji, które tworzymy z naszymi interesariuszami wewnętrznymi i zewnętrznymi, efektywności procesów, za które jesteśmy odpowiedzialni, aspektów społecznych czy efektywności ekonomicznej gospodarowania zasobami – mówi ekspertka Centrum Kształcenia Podyplomowego Uczelni Łazarskiego. – Dyskutując o koncepcji zrównoważonego rozwoju, musimy więc najpierw zadać sobie pytanie, na ile w gronie kadr z sektora ochrony zdrowia rozpoznane jest to pojęcie, na ile rozumiemy jego odcienie, metody i narzędzia dochodzenia do zrównoważonego rozwoju.

Oprócz niewystarczającej świadomości i wiedzy na ten temat w polskiej ochronie zdrowia są też inne bariery utrudniające wdrażanie koncepcji zrównoważonego rozwoju. To m.in. brak odpowiednich budżetów na ten cel – w badaniu „Future Health Index 2023” na ten aspekt wskazało 36 proc. decydentów, dyrektorów szpitali i placówek medycznych (vs. 24 proc. globalnie). Blisko połowa liderów ochrony zdrowia w Polsce (48 proc. vs. 33 proc. globalnie) deklaruje też, że wyzwaniem są luki w prośrodowiskowych przepisach dla tego sektora.

– Przepisy nakładają na różne branże – w tym m.in. branżę farmaceutyczną – chociażby obowiązek raportowania swojej działalności w obszarze ESG, ale sama ochrona zdrowia nie jest nim objęta. Niemniej to wręcz wpisuje się w DNA sektora ochrony zdrowia, aby o takich kwestiach rozmawiać bez względu na to, czy one są czy nie są wymogiem prawnym. Im szybciej zainicjujemy wspólną dyskusję na temat standardów w tym obszarze, tym większy będzie nasz wkład w to, aby sektor ochrony zdrowia rozwijał się w sposób zrównoważony – mówi dr Małgorzata Gałązka-Sobotka. – Standardy są bardzo dobrym narzędziem do tego, abyśmy wszyscy wyrównali nasz poziom wiedzy i granice odpowiedzialności. Jestem przekonana, że rozmowa na temat tych standardów w zakresie zrównoważonego rozwoju w sektorze ochrony zdrowia powinna się odbyć w bardzo bliskiej perspektywie.

Z badania Philips wynika, że według 30 proc. liderów ochrony zdrowia i 38 proc. przedstawicieli młodego personelu medycznego to szpitale i systemy opieki zdrowotnej powinny być odpowiedzialne za tworzenie standardów zrównoważonego rozwoju w tej branży. W drugiej kolejności wymienione zostały natomiast firmy z sektora technologii medycznych (ponad 20 proc.).

– Rola firm technologicznych z branży medycznej jest kluczowa we wspomaganiu szpitali i opieki zdrowotnej we wdrażaniu różnych rozwiązań z zakresu zrównoważonego rozwoju. W naszym badaniu połowa respondentów wskazała, że taka współpraca między nimi już się dzieje – podkreśla Michał Grzybowski.

Jak pokazuje raport „Future Health Index”, polscy liderzy ochrony zdrowia różnie sobie radzą wyzwaniami dotyczącymi zrównoważonego rozwoju. Przede wszystkim blisko połowa z nich dzieli się najlepszymi praktykami i uczy się od innych. Co trzeci znajduje uzasadnienie biznesowe dla takich inicjatyw. Podobny odsetek zatrudnia dodatkowy personel posiadający specjalistyczne umiejętności w tym zakresie. 

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/ochrona-zdrowia-stopniowo,p367159663

Kluczowa dla uczenia maszynowego hipoteza została udowodniona przez polskiego naukowca. Odkrycie ma znaczenie także dla innych działów matematyki

0

Prof. Rafał Latała, specjalista z zakresu rachunku prawdopodobieństwa z Uniwersytetu Warszawskiego, opracował narzędzia, które umożliwiły udowodnienie hipotezy Talagranda dotyczącej procesów Bernoulliego. W praktyce oznacza to odpowiedź na pytania o procesy stochastyczne, które są kluczowe dla rozwoju uczenia maszynowego, statystyki i teorii prawdopodobieństwa. Matematyk z UW został właśnie laureatem Nagrody FNP 2023 w obszarze nauk matematyczno-fizycznych i inżynierskich.

Proces Bernoulliego jest jednym z procesów losowych. Odnosi się do sytuacji, w których badamy zdarzenia związane z wielokrotnym powtarzaniem pojedynczego eksperymentu losowego o dwóch możliwych, w równi prawdopodobnych wynikach, jak na przykład rzut monetą. W procesie Bernoulliego można określać na przykład to, jakie jest prawdopodobieństwo, że dokładnie trzy razy wypadnie reszka przy pięciu rzutach monetą. Podstawowym pytaniem przez lata pozostawało to, jaka jest maksymalna wartość takiego procesu. Pod koniec lat 90. ubiegłego wieku matematyk Michel Talagrand z Francji sformułował hipotezę, zgodnie z którą istnieć miałyby tylko dwa sposoby szacowania kresu górnego tego procesu. Problemem pozostawało przeprowadzenie dowodu na tę hipotezę i tego właśnie dokonał polski matematyk, wspólnie z prof. Witoldem Bednorzem.

– To była hipoteza dotycząca procesów stochastycznych, czyli takich zmiennych zmieniających się w czasie – wyjaśnia w wywiadzie dla agencji Newseria Innowacje prof. Rafał Latała, matematyk z Uniwersytetu Warszawskiego.

Procesy stochastyczne są częścią probabilistyki, działu matematyki zajmującego się zdarzeniami losowymi. Dla udowodnienia hipotezy Bernoulliego polski matematyk zastosował i połączył wiele wyrafinowanych metod, m.in. miary majoryzujące i związane z nimi konstrukcje partycji, nierówności koncentracyjne, oszacowania minoryzacyjne typu Sudakowa, „zachłanne” algorytmy indukcji oraz nierówności maksymalne dla wektorów losowych.

– Wybitny jest jednak nie tylko sam wynik, czyli przeprowadzony dowód, ale także sam pomysł na jego zrealizowanie. Idea dowodu i opracowane w tym celu przez prof. Rafała Latałę narzędzia matematyczne są nietrywialne i mogą okazać się przydatne w rozwiązywaniu wielu problemów, których dzisiaj nawet nie możemy przewidzieć – napisano w uzasadnieniu Nagrody FNP 2023.

Michel Talagrand przeznaczył nagrodę 5 tys. dol. dla tego, kto opracuje dowód na istnienie jego hipotezy. Pieniądze te trafiły do naukowców z Warszawy. O wynikach ich prac w 2014 roku donosił „Annals of Mathemathics”. Jak wyjaśniono w uzasadnieniu Nagrody FNP, pytanie poruszone w hipotezie Talagranda, na które znalazł odpowiedź prof. Rafał Latała, jest kluczowe dla teorii prawdopodobieństwa, statystyki czy uczenia maszynowego. Ale znaczenie tego dokonania wykracza daleko poza dziedzinę, w której zostało osiągnięte, i wpływa na rozległe obszary czystej i stosowanej matematyki, a także na wiele innych, bardzo różnych dziedzin nauki.

To nie byłoby dla mnie zaskoczenie, gdyby osoby podejmujące badania w tych obszarach wykorzystywały wyniki, które otrzymałem razem ze współpracownikami – uważa prof. Rafał Latała. – Zawsze trudno jest odpowiedzieć na pytanie, jak mogą być wykorzystane wyniki badań matematycznych, ponieważ ja się zajmuję naukami podstawowymi, czyli bardzo teoretyczną dziedziną nauki. Z drugiej jednak strony procesy stochastyczne nie są zawieszone w powietrzu, one modelują jakiś świat. Przykładowo temperatura na Ziemi, poziom rzeki, położenie cząstki – to wszystko są zmienne losowe zmieniające się w czasie. Bardzo naturalnym jest zadać pytanie, jakie jest maksymalne możliwe położenie, np. jak wysoko trzeba most zbudować czy jak wysokie mają być nasypy, żeby rzeka nie przekroczyła tego poziomu. W związku z tym można tak bardzo szeroko, odpowiadając na pytanie o zastosowania, odpowiedzieć, że moje badania dotyczą procesów, które pojawiają się też w normalnym życiu, w praktycznych zastosowaniach.

Prof. Rafał Latała specjalizuje się w rachunku prawdopodobieństwa. Dziś zajmuje się obszarem macierzy losowych.

Nagroda FNP jest często określana mianem „polskiej Nagrody Nobla”. Otrzymują ją wybitni uczeni za szczególne osiągnięcia i odkrycia naukowe, które przesuwają granice poznania i otwierają nowe perspektywy poznawcze. Wysokość nagrody to 200 tys. zł.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/kluczowa-dla-uczenia,p663864969

Branża nieruchomości analizuje wymogi ESG i ryzyka związane z ich niewdrożeniem. Wśród nich ograniczony dostęp do finansowania i niższe wyceny budynków

0

Większość inwestorów z branży nieruchomości uważa ryzyko niedopełnienia wymogów ESG za ryzyko finansowe, które może wpłynąć negatywnie na ich finanse lub wartość ich obiektów. Jak pokazuje nowa publikacja przygotowana przez Polską Radę Centrów Handlowych (PRCH) i Polską Izbę Nieruchomości Komercyjnych (PINK), zrównoważony rozwój już w tej chwili jest ważnym elementem długoterminowej strategii wielu podmiotów działających na polskim rynku nieruchomości komercyjnych. W 85 proc. badanych firm są już osoby oddelegowane do zajmowania się tematem ESG, a w prawie 40 proc. przypadków jest to ich jedyny obszar działania. Kwestie ESG zaczynają odgrywać kluczową rolę na każdym etapie cyklu życia nieruchomości – począwszy od planowania inwestycji, poprzez budowę i komercjalizację, aż po kompleksowe zarządzanie obiektem. 

– Kiedy wiele lat temu pojawiły się zielone budynki, początkowo uważano, że to trend lub moda. Natomiast w tej chwili już wiemy, że zrównoważony rozwój i zielone budynki to część ESG i one zostaną z nami na lata. 78 proc. inwestorów uważa, że ryzyko niedopełnienia wymogów ESG jest ryzykiem finansowym, które negatywnie wpłynie na ich finanse lub wartości nieruchomości. To pokazuje, że inwestorzy i właściciele budynków już wiedzą, że te kwestie są bardzo ważne, identyfikują ESG jako jeden z czynników, które przeciwdziałają globalnemu ociepleniu, służą dobru planety i społeczeństwa – mówi agencji Newseria Biznes Agnieszka Hryniewiecka-Jachowicz, członkini zarządu i dyrektorka operacyjna stowarzyszenia Polska Izba Nieruchomości Komercyjnych.

– Korzyści związane z wdrażaniem ESG są dwojakie. Pierwszy aspekt jest oczywiście etyczny – poprzez wdrażanie tych rozwiązań branża realizuje swoje zobowiązania w stosunku do ludzi i środowiska. Natomiast drugi aspekt to korzyści finansowe. Regulacje europejskie nakładają na podmioty z branży nieruchomości handlowych wiele obowiązków i niewywiązanie się z nich będzie skutkowało karami i pewnymi trudnościami – jak choćby to, że budynki niespełniające norm nie będą mogły być sprzedane czy wynajmowane – dodaje Krzysztof Poznański, dyrektor zarządzający Polskiej Rady Centrów Handlowych.

Według IEA budowa i eksploatacja budynków odpowiada za ponad 1/3 globalnych emisji gazów cieplarnianych, ale najwyższy ślad węglowy – ok. 80 proc. tych emisji – powstaje w fazie operacyjnej, podczas eksploatacji budynków. Nieruchomości w Europie – podobnie jak wszystkie inne gałęzie gospodarki – nieuchronnie zmierzają jednak w zrównoważonym kierunku, który wymuszają m.in. regulacje UE, nastawione na osiągnięcie neutralności klimatycznej w 2050 roku. To m.in. Europejski Zielony Ład, którego częścią jest pakiet regulacyjny Fit for 55, unijna taksonomia (system klasyfikacji działalności gospodarczej zrównoważonej pod względem środowiskowym) i rosnące wymogi w zakresie sprawozdawczości ESG (environmental, social, governance). Mowa tu przede wszystkim o dyrektywie CSDR, która weszła w życie z początkiem 2023 roku i znacząco rozszerzyła krąg podmiotów zobowiązanych do raportowania danych niefinansowych. Szacuje się, że w kolejnych etapach w Polsce obejmie grupę ok. 3–3,5 tys. przedsiębiorstw. Wśród nich także największych graczy na rynku nieruchomości komercyjnych.

Do spełnienia tych wymogów regulacyjnych przygotowuje się jednak cały sektor – nie tylko największe podmioty. Czynniki ESG już zaczęły odgrywać kluczową rolę na każdym etapie cyklu życia nieruchomości – począwszy od planowania inwestycji, poprzez budowę i komercjalizację, aż po kompleksowe zarządzanie obiektem. Z najnowszej publikacji „ESG dla nieruchomości komercyjnych. Wybrane zagadnienia i praktyki”, przygotowanej przez PINK i PRCH, wynika też, że z perspektywy inwestorów i właścicieli, ale również najemców budynków ma to już kluczowe przełożenie na atrakcyjność i wycenę nieruchomości.

Aby sprawdzić, w jaki sposób przedsiębiorstwa z rynku nieruchomości komercyjnych przygotowują się na wyzwania związane ze sprawozdawczością ESG – wynikające z dyrektywy CSRD i unijnej taksonomii – PINK i PRCH przeprowadziły badanie, które objęło podmioty zarządzające lub posiadające ponad 13 mln mkw. GLA, 302 obiekty handlowe, 76 budynków biurowych, 11 projektów mieszkaniowych oraz 211 obiektów przemysłowo-logistycznych. Pokazuje ono, że większość z nich już podjęła działania zmierzające do wypełnienia tych wymogów regulacyjnych, choć w części przypadków wciąż nie można mówić o dojrzałej strategii.

Z naszego badania wynika, że 85 proc. przedsiębiorców wyznaczyło u siebie osoby dedykowane do tematu ESG, ale tylko u 37 proc. zajmują się one wyłącznie tym. To odzwierciedla sytuację na rynku: wiele firm – zwłaszcza tych, które będą objęte obowiązkiem sprawozdawczości – mają ten problem rozeznany i tworzą już całe działy ESG, inne dopiero zaczynają. Jednak tego nie da się uniknąć, ESG jest wprowadzane we wszystkich firmach – mówi Agnieszka Hryniewiecka-Jachowicz.

– Przy wdrażaniu ESG branża napotyka jednak pewne trudności – dodaje Krzysztof Poznański. – Po pierwsze, są to trudności natury mentalnej, ponieważ wszyscy są zdania, że jeśli coś dobrze działa, to po co to zmieniać, dlatego w naturalny sposób mają opór. Drugi obszar, w którym napotykamy trudności, to otoczenie gospodarcze i infrastruktura, które dziś nie są jeszcze gotowe na to, żeby w pełni wdrażać rozwiązania ESG. Stan sieci przesyłowej, dostępność zielonej energii pochodzącej z OZE, regulacje prawne – to wszystko nie jest gotowe i hamuje wdrażanie ESG. I wreszcie trzeci obszar, czyli trudności związane z finansowaniem działań ESG, które wymagają inwestycji. To finansowanie, które nie było uwzględnione w biznesplanach i odnośnie do którego nie wiemy, jaki będzie jego okres zwrotu, jest tutaj dużym problemem i może skutkować opóźnieniami we wdrażaniu ESG.

Z badania przeprowadzonego przez PRCH i PINK wynika, że jak dotąd nie ma też jednolitego zbioru uniwersalnych oczekiwań banków odnoszących się do sektora nieruchomości komercyjnych. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że niektóre banki dopiero tworzą rekomendacje, inne są w trakcie ich zmian. Jednak zdecydowana większość – aż 90 proc. instytucji finansowych – ma już wewnętrzną politykę lub strategię ESG i weryfikuje zgodność planowanej inwestycji ze standardami ESG na podstawie własnej listy kryteriów.

– W momencie, kiedy właściciele nieruchomości lub deweloperzy potrzebują finansowania bankowego, to banki – podlegające już rozporządzeniu SFDR – przekładają te wymagania na kredytobiorców. Tak więc żeby uzyskać w tej chwili finansowanie bankowe, trzeba się nad aspektami ESG pochylić – mówi Agnieszka Hryniewiecka-Jachowicz.

Rynek nieruchomości w kwestii ESG przechodzi w ostatnich miesiącach od teorii do praktyki, co odzwierciedla też fakt, że w umowach najmu coraz częściej stosowane są tzw. zielone klauzule. To dodatkowe postanowienia lub załączniki, które określają wysiłki każdej ze stron umowy, aby budynek i znajdująca się w nim powierzchnia były realizowane, używane i zarządzane w sposób sprzyjający zrównoważonemu rozwojowi i poprawie efektywności środowiskowej.

W tej chwili najczęściej spotykanymi na rynku zielonymi klauzulami są te, które określają prowadzenie prac wykończeniowych w sposób zapewniający oszczędne korzystanie z materiałów budowlanych, o parametrach jak najmniej oddziaływujących negatywnie na środowisko, postanowienia regulujące certyfikację budynku czy klauzule ograniczające zużycie mediów i emisję CO2. Eksperci wskazują, że obecność takich klauzul wkrótce stanie się normą, a ich poziom precyzji będzie coraz większy.

Zielone klauzule, czyli inaczej wytyczne w zakresie zrównoważonego zarządzania nieruchomościami, to pakiet rozwiązań, które umieszczane są w umowach najmu i mają na celu zapewnienie wdrażania wszystkich postanowień ESG dotyczących szczególnie dekarbonizacji, zarządzania energią, wodą, śmieciami – tak, żeby wszyscy uczestnicy rynku nieruchomości komercyjnych, zarówno wynajmujący, jak i najemcy, przestrzegali tych wytycznych i żeby cały budynek – a nie tylko części zarządzane przez wynajmujących – podlegał tym regulacjom. One oczywiście nakładają na obie strony pewne zobowiązania, ciężary i w naturalny sposób mogą powodować trudności w ich wdrażaniu. Ale na koniec wynajem powierzchni w budynkach bardziej atrakcyjnych dla najemców, bardziej atrakcyjnych dla klientów jest łatwiejszy i niesie więcej korzyści – mówi dyrektor zarządzający PRCH.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/branza-nieruchomosci,p1607568706

Konsumenci coraz częściej sięgają po owoce i warzywa z mniejszą ilością pestycydów. Sadownicy zmieniają podejście do produkcji

0

Rośnie zainteresowanie konsumentów zdrową żywnością. Dla 57 proc. Polaków istotne jest, czy owoce nie zawierają pozostałości środków ochrony roślin i pestycydów – wskazuje badanie Indicatora przeprowadzone dla Związku Sadowników RP. To też zmienia podejście rolników i sadowników do produkcji. W odchodzeniu od rolnictwa opartego na stosowaniu dużej ilości sztucznych nawozów pomocne jest zastosowanie nowych systemów: produkcji integrowanej, ekologicznej i systemu „zero pozostałości”. – Zrównoważona produkcja owoców to konieczność – przekonuje prof. dr hab. Joanna Puławska z Instytutu Ogrodnictwa – Państwowego Instytutu Badawczego w Skierniewicach.

– W oparciu o aktualne trendy rynkowe, ale także wymagania związane z warunkami przedstawionymi przez Komisję Europejską, istnieje pilna potrzeba, żeby produkcję sadowniczą prowadzić metodami zrównoważonymi. Trzeba analizować, obserwować to, co się dzieje w przyrodzie, jak rozwijają się choroby, szkodniki, jakie wymagania ma gleba, i stosować jak najwięcej praktyk naturalnych, a jak najmniej środków sztucznych – podkreśla w rozmowie z agencją Newseria Biznes Mirosław Maliszewski, prezes Związku Sadowników RP.

Unijna strategia Europejski Zielony Ład wprowadza wiele zmian dla rolnictwa. Zakłada  m.in. zwiększenie do 2030 roku udziału rolnictwa ekologicznego do 25 proc. wszystkich upraw w UE. Zużycie chemicznych pestycydów ma być mniejsze o 50 proc., a nawozów sztucznych o 20 proc. W Polsce zużycie substancji czynnej na hektar nie jest wysokie, w 2020 roku średnia wyniosła 2,1 kg/ha, czyli poniżej unijnej średniej (ok. 3 kg/ha).

– Zrównoważona produkcja nie jest trudna i jest możliwa do wprowadzenia. Mam głębokie przekonanie, że ona będzie także doceniana finansowo przez konsumentów, finalnych odbiorców naszych produktów – ocenia Mirosław Maliszewski.

Badanie Centrum Badań Marketingowych Indicator, przeprowadzone w ramach kampanii „Czas na zrównoważoną produkcję owoców”, wskazuje, że zdaniem 81 proc. sadowników, 80 proc. handlowców i 70 proc. respondentów indywidualnych zrównoważona produkcja owoców gwarantuje lepsze zyski i jest korzystniejszym dla klimatu sposobem produkcji rolnej. Zdecydowana większość (91 proc. sadowników, 84 proc. handlowców i 80 proc. indywidualnych) uważa, że owoce pochodzące ze integrowanej produkcji są bezpieczne, smaczne i wartościowe.

– Zrównoważona produkcja owoców to na pewno konieczność, dlatego że musimy dbać o naszą planetę, czyli m.in. też o to, jak produkujemy owoce. Poza tym konsumenci są coraz bardziej świadomi, chcą jeść zdrowe, bezpieczne dla siebie owoce, wyprodukowane w taki sposób, aby nie niszczyć środowiska naturalnego – przekonuje prof. dr hab. Joanna Puławska, kierowniczka Zakładu Ochrony Roślin w Instytucie Ogrodnictwa – Państwowym Instytucie Badawczym w Skierniewicach.

– Konsumenci, zwłaszcza po wybuchu pandemii koronawirusa, oczekują produktów stuprocentowo bezpiecznych, bez przekroczeń pozostałości środków ochrony roślin – dodaje Dawid Królikowski, sadownik, który w Błędowie, w powiecie grójeckim prowadzi gospodarstwo metodą integrowanej produkcji.

Dla ponad połowy Polaków (57 proc.) istotne jest, że owoce pochodzące z produkcji zrównoważonej nie zawierają pozostałości środków ochrony roślin oraz mają wysokie walory jakościowe (55 proc.).

Obecnie sadownicy mogą stosować jeden z trzech rodzajów zrównoważonej produkcji: IP – metodę integrowanej produkcji, „zero pozostałości” oraz produkcję ekologiczną.

– W pierwszych dwóch systemach priorytetem są metody niechemiczne. Chemiczne można stosować tylko wtedy, gdy jest uzasadniona potrzeba. W systemie „zero pozostałości” dodatkowo metody chemiczne można stosować tylko do pewnej fazy rozwojowej roślin, tak aby w owocach, które wędrują już do konsumentów, nie było żadnych pozostałości pestycydów. W produkcji ekologicznej w ogóle nie stosuje się sztucznej chemii, a tylko naturalne substancje i naturalne metody – tłumaczy prof. Joanna Puławska.

Rośnie liczba rolników zainteresowanych prowadzeniem upraw w systemie IP, w dużej mierze ze względu na dopłaty. Za realizację ekoschematu mogą uzyskać dopłatę w wysokości 249 euro/ha. W tym systemie chemiczne środki ochrony roślin są zastępowane metodami biologicznymi lub pochodzenia roślinnego i o działaniu mechanicznym, np. olejami roślinnymi.

– Integrowana produkcja to wiele korzyści, m.in. wzrost aktywności organizmów pożytecznych, ograniczenie pewnej liczby zabiegów, oczywiście poszanowanie środowiska naturalnego, możliwość certyfikacji produkcji, dzięki czemu możemy uzyskać po części większe ceny za swoje produkty. Dodatkowo produkt jest w pełni identyfikowalny – wymienia Dawid Królikowski.

– Osiągnięcie „zero pozostałości” nie jest łatwe, ale jest możliwe. W tym systemie produkowane są np. jabłka oznakowane znakiem Amela, w których nie ma żadnych pozostałości pestycydów. Natomiast nie jest to łatwa produkcja, dlatego że cała produkcja rolnicza zależy od wielu czynników, na które człowiek nie ma wpływu – tłumaczy prof. Joanna Puławska.

Jak przekonują eksperci, odejście od dużej ilości nawozów nie musi oznaczać dla rolników wyższych kosztów.

– Dzięki świadomemu zastosowaniu produktów, wyprzedzaniu pewnych zagrożeń oraz stałemu monitoringowi szkodników oraz chorób możemy pominąć pewne zabiegi, które wcześniej wykonywaliśmy na oko. A ograniczenie pewnej liczby zabiegów przynosi nam korzyści ekonomiczne – ocenia Dawid Królikowski.

Związek Sadowników RP już od roku prowadzi kampanię informacyjno-edukacyjną „Czas na zrównoważoną produkcję owoców” skierowaną do polskich, ale też niemieckich i austriackich producentów owoców.

– Podstawowym celem kampanii jest przyswojenie sadownikom możliwości stosowania integrowanych metod produkcji, jak integrowana produkcja owoców, produkcja „zero pozostałości” czy produkcja ekologiczna. Chcemy pokazać zalety z tego tytułu i możliwości ich wdrożenia przy niewygórowanych nakładach finansowych. Kampania ma też na celu przekonanie handlowców i konsumentów, że warto sięgać po produkty wykorzystujące te metody produkcji – mówi Mirosław Maliszewski.

Elementem kampanii jest opracowany przez zespół ekspertów poradnik produkcji owoców w systemach integrowanej produkcji, zero pozostałości i produkcji ekologicznej. Znajdują się tam informacje na temat produkcji, materiału nasadzeniowego, nawożenia, zabiegów ochrony roślin i zbioru.

– Sadownictwo będzie musiało współtworzyć rolnictwo zrównoważone środowiskowo, bez jego chemicznej degradacji. I nie są to tylko fanaberie unijnych urzędników, ale są to oczekiwania społeczeństw w większości krajów świata. Chcąc więc sprzedawać do nich, musimy spełnić ich wymagania. Czasy konkurowania tylko ceną i wygrywania dzięki niej szybko mijają. Tańszą produkcję ma i będzie miała Ukraina, Turcja, Iran, Mołdawia i pod tym względem jesteśmy skazani na porażkę. Wygrać możemy innymi parametrami, cechami wewnętrznymi owoców, w tym ograniczoną zawartością pestycydów, produkcją zero pozostałości i choćby ekologiczną. To ostatni dzwonek, aby sadownicy to zrozumieli, i ostatni moment na wprowadzanie zmian w naszej produkcji – czytamy we wstępie do poradnika. 

Dane z ekspertyzy Instytutu Ogrodnictwa – PIB w Skierniewicach wskazują, że uprawy sadownicze województwa mazowieckiego pochłaniają w ciągu roku ponad 460 tys. t węgla z atmosfery, co równoważy emisję 1,3 mln samochodów osobowych rocznie. Sady są więc istotne dla ograniczania śladu węglowego.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/konsumenci-coraz,p2046169453

Odstawienie alkoholu pomaga poprawić stan kory mózgowej. Efekty widać już w ciągu kilku tygodni abstynencji

0

Nieprzerwana abstynencja prowadzi do poprawy kondycji mózgu u osób, które wcześniej nadużywały alkoholu – udowodnili naukowcy z Uniwersytetu Stanforda. Badacze zaobserwowali zwiększenie grubości kory mózgowej w wielu obszarach. Proces „gojenia się” mózgu ograniczają niektóre choroby współistniejące, a także inne nałogi. Znaczenie ma też stopień nadużywania alkoholu w przeszłości.

Dotychczasowe badania naukowe wykazały niszczący wpływ alkoholu na mózg. U osób z zaburzeniami związanymi ze spożywaniem alkoholu (AUD) zaobserwowano degradację struktur kory mózgowej, która odgrywa kluczową rolę w funkcjach poznawczych. Brakowało jednak badań dotyczących wpływu długotrwałej abstynencji na grubość kory mózgowej u osób z AUD. Naukowcy ze Stanfordu pochylili się nad tym zagadnieniem i przeanalizowali zmiany grubości kory mózgowej, jakie zaszły u uczestników po ponad siedmiu miesiącach od odstawienia alkoholu. W tym celu wytypowali 88 osób z AUD, które badali za pomocą rezonansu magnetycznego w różnych odstępach czasu. Wyniki porównali z grupą 45 uczestników bez historii nadużywania alkoholu.

 Celem naszego badania było przyjrzenie się, w jaki sposób grubość kory mózgowej, która jest markerem różnych aspektów struktury mózgu, zmienia się przy abstynencji trwającej ponad siedem miesięcy. Wszyscy uczestnicy naszego badania leczyli się z zaburzeń związanych ze spożywaniem alkoholu – mówi agencji Newseria Innowacje dr Timothy Durazzo, neuropsycholog VA Palo Alto Health Care System, profesor na Wydziale Psychiatrii i Nauk Behawioralnych Uniwersytetu Stanforda. – Zdecydowaliśmy się na przeprowadzenie tego badania, ponieważ jest bardzo niewiele opracowań poświęconych wpływowi długotrwałej abstynencji na szeroko rozumianą poprawę kondycji mózgu, szczególnie grubość kory mózgowej.

Naukowcy zaobserwowali znaczne zwiększenie grubości kory mózgu w większości badanych obszarów (w 26 z 34), choć w żadnym przypadku nie zaobserwowano pełnej poprawy. U uczestników, którzy wypijali więcej alkoholu w roku poprzedzającym badanie, zaobserwowano zmniejszoną zdolność do odbudowy, zwłaszcza w części oczodołowej, trójkątnej oraz w zakręcie nadbrzeżnym. Także u palaczy z długą historią palenia obserwowaliśmy mniejszy stopień poprawy w około 11 z 34 badanych obszarów mózgu. Te obszary są powiązane z obwodami odpowiedzialnymi za logiczne myślenie, rozwiązywanie problemów, przetwarzanie i regulowanie emocji oraz samokontrolę i kontrolę zachowań.

 Co istotne, w obszarach, w których stwierdzono znaczną poprawę w okresie siedmiu miesięcy, około połowa wykazywała najszybszy postęp w ciągu pierwszych czterech–pięciu tygodni abstynencji. Jest to logiczne, ponieważ w przypadku każdego innego rodzaju urazu u człowieka najszybszą poprawę obserwujemy bezpośrednio po urazie lub uszkodzeniu. Nie inaczej jest w przypadku mózgu – wyjaśnia dr Timothy Durazzo.

Naukowcy przeanalizowali ponadto wpływ chorób współistniejących, takich jak nadciśnienie, cukrzyca, wysoki poziom cholesterolu, na tempo i skalę poprawy stanu kory mózgowej w określonych obszarach.

 Wyniki badania wyraźnie wskazują, że takie schorzenia jak wysokie ciśnienie krwi, cukrzyca i nałogowe palenie tytoniu należy skutecznie leczyć, aby możliwy był pełny powrót do zdrowia. Bardzo ważnym wnioskiem jest to, że negatywny wpływ na mózg ma nie tylko spożycie alkoholu, ale także czynniki związane ze stylem życia i choroby współistniejące często obserwowane u osób z zaburzeniami związanymi z używaniem alkoholu. Leczenie tych schorzeń w połączeniu ze zdrowszym odżywianiem, dbałością o dobry sen i ćwiczeniami fizycznymi może się przyczynić do potencjalnie optymalnego powrotu do zdrowia – podkreśla neurolog z Uniwersytetu Stanforda.

Ekspert zauważa, że nadmierne spożycie alkoholu ma negatywny wpływ na strukturę wszystkich rodzajów komórek w mózgu.

– Jest to jednak zależne od ilości spożywanego dziennie alkoholu – jeśli jest ona zgodna z ilościami rekomendowanymi na stronie Amerykańskiego Instytutu ds. Alkoholizmu i Nadużywania Alkoholu (https://www.niaaa.nih.gov/alcohol-health/overview-alcohol-consumption/moderate-binge-drinking), ryzyko negatywnych konsekwencji dla mózgu i innych organów jest znacznie zmniejszone – mówi dr Timothy Durazzo.

– Według Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej Stanów Zjednoczonych umiar w spożyciu alkoholu w przypadku mężczyzn oznacza dwie standardowe jednostki alkoholu dziennie, a w przypadku kobiet – jedną standardową jednostkę alkoholu dziennie – wyjaśnia Lauren Stephens, koordynatorka badań klinicznych z Uniwersytetu Stanforda, współautorka badań.

Według Światowej Organizacji Zdrowia nie istnieje bezpieczna dla zdrowia dawka alkoholu, ponieważ każde jego spożycie wiąże się z krótko- lub długoterminowymi skutkami dla zdrowia. Jego nadmierne spożycie każdego roku odpowiada za 3 mln zgonów na świecie, co stanowi 5,3 proc. ogółu, przy czym w grupie wiekowej 20–39 lat jest to 13,5 proc. zgonów. Alkohol jest głównym czynnikiem ryzyka przedwczesnej umieralności i niepełnosprawności wśród osób w wieku od 15 do 49 lat i odpowiada za 10 proc. wszystkich zgonów w tej grupie wiekowej. Napoje alkoholowe zostały sklasyfikowane przez Międzynarodową Agencję Badań nad Rakiem jako rakotwórcze i powodujące zwiększenie ryzyka kilku typów nowotworów.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/odstawienie-alkoholu,p181764539

Naukowcy proponują czwarte światło w sygnalizacji drogowej dla samochodów autonomicznych. Pomoże upłynnić ruch na skrzyżowaniach

0

Trójkolorowe sygnalizacje świetlne są używane od ponad 100 lat. Teraz naukowcy z Uniwersytetu Stanowego Karoliny Północnej proponują czwarte światło, które mogłoby skrócić czas tracony pomiędzy zmianami świateł, a tym samym zwiększyć płynność ruchu i zmniejszyć zużycie paliwa. Do działania nowej sygnalizacji potrzebna byłaby jednak komunikacja między pojazdami autonomicznymi a infrastrukturą oraz wysoki poziom automatyzacji samochodów.

 Od kilku lat zajmujemy się zagadnieniem prowadzenia pojazdów autonomicznych na skrzyżowaniach. Zaproponowaliśmy kilka metod – niektóre z początkowych pomysłów były bardzo pomocne, ale wyłącznie wtedy, gdyby flota była w 100 proc. złożona z pojazdów autonomicznych – mówi agencji Newseria Innowacje Ali Hajbabaie z z Wydziału Inżynierii Lądowej i Środowiskowej Uniwersytetu Stanowego Karoliny Północnej, współautor badania. – Próbowaliśmy więc znaleźć sposób na wykorzystanie pojazdów autonomicznych do kontroli sytuacji na skrzyżowaniu i przepływu pojazdów przez nie, aby osiągnąć poprawę bezpieczeństwa, ruchu, skrócenie czasu podróży, większą przepustowość, a także zwiększyć równość pomiędzy pojazdami prowadzonymi przez kierowców oraz pomiędzy pojazdami konwencjonalnymi i autonomicznymi.

Symulacje komputerowe przeprowadzone przez inżynierów z Wydziału Inżynierii Lądowej i Środowiskowej Uniwersytetu Stanowego Karoliny Północnej wykazały, że takie zadanie mogłoby spełniać dodatkowe światło w sygnalizacji.

Musieliśmy znaleźć sposób na komunikację z pojazdami prowadzonymi przez kierowców, dlatego potrzebowaliśmy nowego elementu sygnalizacji świetlnej. W naszych opracowaniach i modelach wykorzystaliśmy światło białe, ale można zastosować każdy niewykorzystany i dobrze widoczny kolor – mówi Ali Hajbabaie.

Zgodnie z założeniem nowy system świateł miałby działać w taki sam sposób jak obecny, czyli stosowane byłyby trzy podstawowe kolory: czerwony, pomarańczowy i zielony. Jeżeli jednak zostanie wykryta progowa liczba samochodów autonomicznych zbliżających się do skrzyżowania, uruchamiana byłaby dodatkowa faza światła, zastępując system trzech świateł.

– Białe światło oznaczałoby, że żaden pojazd nie może zmienić pasa, a oprócz tego każdy pojazd prowadzony przez człowieka musi podążać za poprzedzającym go pojazdem. Jeśli pojazd przed nami przyspiesza, my też możemy przyspieszyć, jeśli się zatrzymuje, również musimy się zatrzymać – tłumaczy naukowiec. – Nie jest to drastyczna zmiana w porównaniu do jazdy w normalnych warunkach. Różnica polega na tym, że białe światło pojawi się jednocześnie w kilku punktach skrzyżowania wyznaczających różne kierunki jazdy. Dzięki podążaniu za poprzedzającym nas pojazdem będzie można kontrolować przepływ pojazdów i unikać kolizji oraz poprawić przepustowość na skrzyżowaniu.

Symulacje wykazały, że niewielka poprawa płynności ruchu (o ok. 3 proc.) następuje już wówczas, gdy na skrzyżowaniu znajduje się 10 proc. pojazdów autonomicznych. Wraz ze wzrostem ich odsetka wzrastała także poprawa w przepływie ruchu. Wyliczenia pokazały, że przy co trzecim samochodzie autonomicznym opóźnienia zmniejszają się o niemal 11 proc.

– Przy dotychczasowej sygnalizacji świetlnej sporo czasu upływa na zmianę między światłem zielonym w jednym kierunku a w kolejnym. W inżynierii ruchu nazywamy to czasem straconym. Jest to ok. 4–5 sekund przy każdej zmianie. Są skrzyżowania, na których występują przejścia między czterema kierunkami, i tak w sumie daje to 16 sekund straconych na każdym cyklu świateł – wylicza Ali Hajbabaie.

Jak przekonuje, wprowadzenie czwartego światła pomogłoby upłynnić ruch, czas tracony w korkach, a także zmniejszyć zużycie paliwa. Jak podaje ranking TomTom Traffic Index 2022, w najbardziej zatłoczonych miastach w korkach spędza się nawet ponad 150 godz. rocznie (m.in. w Londynie czy Chicago). W rankingu znalazło się też siedem polskich miast, na czele z Wrocławiem (80 godz.).

– Skrzyżowania są głównym źródłem zatorów w sieci drogowej. Dlatego to badanie jest bardzo ważne, ponieważ pokazuje, że możemy uzyskać znaczne ograniczenie czasu jazdy – ocenia naukowiec. – Przetestowaliśmy to rozwiązanie za pomocą symulacji komputerowych i nie stwierdziliśmy żadnych problemów, jednak symulacja znacznie się różni od rzeczywistych warunków na drodze, kiedy poruszają się po niej prawdziwi kierowcy. Naszym zdaniem dzięki odpowiedniemu szkoleniu i rozpowszechnianiu wiedzy na temat nowego oznakowania nie będzie chaosu ani zagrożenia dla bezpieczeństwa. Najważniejsze jest to, aby po włączeniu się nowego światła po prostu podążać za pojazdem znajdującym się z przodu możliwie jak najbliżej. Nie musimy ściśle zachowywać tej samej odległości – jeśli zwiększy się ona lub zmniejszy, model pozwoli na odpowiednie dostosowanie ruchu, więc moim zdaniem nie powstanie chaos ani zagrożenie dla bezpieczeństwa. Wyniki symulacji wskazują raczej na poprawę bezpieczeństwa.

Zdaniem naukowców rozwiązanie można byłoby przetestować już teraz, w miejscach z dużą liczbą autonomicznych samochodów, m.in. w punktach przeładunkowych czy portach. W miastach na takie rozwiązanie trzeba będzie jednak poczekać.

– Rozwiązanie wymaga łączności między pojazdami a infrastrukturą oraz między samymi pojazdami. Potrzebny jest również wysoki poziom automatyzacji, który określamy jako poziom czwarty lub piąty. Pod względem technologii automatyzacji jesteśmy bardzo bliscy osiągnięcia tych poziomów, ale nadal czasami zdarzają się kolizje. Brakuje jeszcze łączności między pojazdami oraz między pojazdami a infrastrukturą. Gdy taka łączność zostanie wprowadzona, będziemy mogli wdrożyć nasze rozwiązanie – mówi Ali Hajbabaie.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/naukowcy-proponuja,p1653677013

Przedstawiciele państw UE zadecydują o nowej regulacji odpadowej. Producenci papieru i opakowań tekturowych ostrzegają przed niekorzystnymi dla środowiska zmianami

0

18 grudnia br. przedstawiciele państw członkowskich zajmą się projektem Packaging and Packaging Waste Regulation – przepisów, które mają m.in. pomóc ograniczyć ilość odpadów opakowaniowych i jeszcze bardziej przybliżyć kraje członkowskie do wdrożenia gospodarki obiegu zamkniętego. Branża recyklerów, papierników oraz producentów opakowań z papieru i tektury apeluje do nowego rządu o wsparcie komplementarności recyklingu i ponownego użycia jako podstawy gospodarki o obiegu zamkniętym podczas głosowania nad projektem rozporządzenia. Priorytetyzacja ponownego użycia opakowań, przy jednoczesnej marginalizacji roli recyklingu, w którym przoduje segment papieru i tektury, może się przyczynić do zalania unijnego rynku milionami ton tworzyw sztucznych. 

– Aby przyspieszyć rozwój gospodarki obiegu zamkniętego w Polsce, konieczne są zmiany legislacyjne, które pomogą w rozwoju różnego rodzaju innowacyjnych, zrównoważonych rozwiązań, na przykład w sektorze opakowaniowym, gdzie tworzywa sztuczne zalewają nasz świat, bardzo go zanieczyszczając – mówi agencji Newseria Biznes Agnieszka Sznyk, prezeska Instytutu Innowacji i Odpowiedzialnego Rozwoju INNOWO

Przyjęty w 2018 roku tzw. pakiet odpadowy  ma przybliżyć państwa UE do wdrożenia gospodarki o obiegu zamkniętym (GOZ) i pośrednio przyczynić się do zmniejszenia ilości plastiku i odpadów opakowaniowych, które stanowią potężny problem środowiskowy. Taki jest też cel procedowanego obecnie rozporządzenia PPWR (Packaging and Packaging Waste Regulation), które w listopadzie br. zaaprobowali europosłowie z Komisji Ochrony Środowiska Naturalnego, Zdrowia Publicznego i Bezpieczeństwa Żywności (ENVI). Natomiast 18 grudnia br. nad projektem będą głosować przedstawiciele państw członkowskich. Nowe przepisy mają być przyjęte jeszcze przed końcem kadencji europarlamentu.

Rozporządzenie PPWR ma m.in. wyznaczyć szczegółowe cele w zakresie redukcji odpadów w zakresie opakowań z tworzyw sztucznych (10 proc. do 2030 roku, 15 proc. do 2035 i 20 proc. do 2040 roku). Kraje UE będą musiały też dopilnować, żeby do 2029 roku 90 proc. materiałów zawartych w opakowaniach (tworzywa sztuczne, drewno, metale żelazne, aluminium, szkło, papier i tektura) było zbieranych selektywnie. Nowa regulacja ma ponadto wprowadzić wymogi dotyczące obowiązkowych poziomów udziału surowca z recyklingu (recyklatu) w wyrobach opakowaniowych oraz przyczynić się do zwiększenia liczby opakowań wielokrotnego użytku i do ponownego napełnienia, dla których zostały wyznaczone konkretne cele (do 2030 i 2040 roku) w poszczególnych kategoriach produktowych.

– Projekt rozporządzenia Komisji Europejskiej z 30 listopada 2022 roku ma w intencji zastąpić dotychczasowe przepisy i obowiązki wynikające z postanowień dyrektywy opakowaniowej UE – mówi Janusz Turski, dyrektor generalny Stowarzyszenia Papierników Polskich. – To, co proponuje komisja, np. zwiększenie wskaźnika recyklingu czy recyklatu w produkcie, jest właściwym podejściem, natomiast nie rozumiemy, dlaczego proces recyklingu przez niektóre kraje nie jest uznawany jako komplementarny z wielokrotnym użytkowaniem.

– Wspieramy cele rozporządzenia PPWR, jakim jest ograniczenie negatywnego wpływu opakowań na środowisko. Jednocześnie wierzymy, że zarówno ponowne użycie, jak i recykling są komplementarne dla gospodarki o obiegu zamkniętym. I w taki sposób powinny być traktowane – dodaje Kamila Koźbiał, dyrektor ds. relacji zewnętrznych i marketingu DS Smith w Europie Środkowo-Wschodniej.

Kwestia przedkładania przez niektóre kraje ponownego użycia opakowań nad ich recykling budzi obawy w branży recyklerów, papierników oraz producentów opakowań z papieru i tektury. Paradoksalnie może się bowiem przyczynić  do promowania plastiku, czyli surowca, który lepiej spełnia wymóg wielorazowości – kosztem papieru i tektury.

– Dzięki infrastrukturze tworzonej przez dziesięciolecia tektura falista i papier są dziś modelowym wzorem recyklingu w Unii Europejskiej. Wskaźnik recyklingu w przypadku tych materiałów wynosi prawie 90 proc., a sam surowiec ze źródeł odnawialnych stanowi 89 proc. Tymczasem w przypadku plastiku wskaźnik recyklingu w UE wynosi dzisiaj 32 proc., a globalnie to jest zaledwie 9 proc. i szacuje się, że do 2060 roku będzie wynosił raptem ok. 17 proc. – mówi Kamila Koźbiał.

Opakowania z tworzyw sztucznych oraz papieru pełnią też często różne funkcje.

– Nie da się ponownie użyć opakowań, które służą np. wysoko przetworzonej żywności, lekarstwom czy napojom, chociażby ze względów sanitarnych czy higienicznych. To może powodować w sposób niezamierzony dużo większe zagrożenie dla bezpieczeństwa ludzi. Poza tym zarówno papier, jak i tektura są znacznie bezpieczniejsze dla środowiska. Dlatego oczekujemy bardziej racjonalnego i zrównoważonego podejścia do recyklingu i ponownego użycia. Postulujemy to wspólnie z krajami, które dobrze rozumieją pryncypia realizowania odpowiedzialnej środowiskowo i społecznie gospodarki – to są kraje skandynawskie, Francja czy Włochy – podkreśla Janusz Turski.

Szeroko pojęta branża tekturniczo-papiernicza przestrzega przed priorytetyzacją ponownego użyciu (re-use) kosztem recyklingu i marginalizacji opakowań z papieru i tektury oraz liczy, że nowy rząd będzie wspierał komplementarność w tym zakresie. 

– Sprzeciwiamy się podejmowanym przez niektóre kraje próbom zminimalizowania roli recyklingu papieru oraz tektury i dania pierwszeństwa ponownemu użyciu opakowań z tworzyw sztucznych – podkreśla dyrektorka w DS Smith. – Liczymy na to, że nowy rząd również będzie wspierał komplementarne podejście do recyklingu oraz ponownego użycia jako podstawę gospodarki o obiegu zamkniętym podczas głosowania nad projektem Packaging and Packaging Waste Regulation.

– W gospodarce cyrkularnej bardzo ważna jest współpraca i to jest w tej chwili dość duża bariera, mamy mało zaufania do swoich partnerów biznesowych, a tutaj bardzo ważna jest  współpraca międzysektorowa, w ramach całego łańcucha wartości, i na tym powinniśmy się skupiać – dodaje Agnieszka Sznyk. 

Komisja Europejska uzasadnia projekt nowej regulacji tym, że stale rosnące ilości wytwarzanych opakowań – w połączeniu z niewielkim stopniem ich ponownego użycia i niedostatecznym poziomem recyklingu – są dużą barierą dla niskoemisyjnej gospodarki o obiegu zamkniętym.

Branża podkreśla, że rozumie i wspiera kierunek zmian proponowanych w ramach PPWR. Jednak ważne jest, by zmiany te nie wywołały swoistego „armagedonu” dla środowiska i przemysłu tekturniczego. Dlatego jego przedstawiciele apelują o uwzględnienie takich zapisów, które nie będą promować plastiku kosztem papieru i tektury ani nie będą uderzać w tę gałąź przemysłu, która już w tej chwili stawia ogromny nacisk na ekologię, recykling i obieg zamknięty.

– My jako branża producentów mas celulozowych, papierów opakowaniowych i tektury falistej doskonale rozumiemy intencje Komisji Europejskiej. Nasze materiały i ekspertyzy, dotyczące oddziaływania na aspekty społeczne, ekonomiczne i gospodarcze, dowodzą jednak, że wprowadzenie części zapisów postulowanych przez niektóre kraje, takie jak Niemcy,  mogą mieć zgoła odwrotny efekt dla środowiska od zamierzonego. – mówi Janusz Turski

Do podobnych wniosków doszła również Europejska Federacja Producentów Tektury Falistej (FEFCO). Przeprowadzona przez nią analiza wykazała, że gdyby zastosowano wymóg wielokrotnego użytku w transporcie i e-commerce, by wypełnić unijne cele, potrzebnych byłoby ok. 8,1 mld nowych, plastikowych skrzynek o wadze ok. 12 mln t, do których mycia potrzeba ok. 16 mld l wody.

Jak wynika z opinii prawnej Kancelarii Kieszkowska Rutkowska Kolasiński, przyjęcie art. 26 PPWR bez zaproponowanych przez Parlament Europejski wyłączeń dla opakowań papierowych mogłoby być również sprzeczne z popieranymi przez Unię Europejską międzynarodowymi działaniami na rzecz przeciwdziałania plastikowi, w tym z nowo tworzonym traktatem Organizacji Narodów Zjednoczonych dotyczącym wyeliminowania zanieczyszczenia plastikiem.

SPP wskazuje, że PPWR będzie mieć ogromny wpływ nie tylko na środowisko, ale także na branżę opakowaniową i przemysł tekturowo-papierniczy. Jeśli branża ta zostanie zmarginalizowana, będzie to oznaczać duże koszty ekonomiczne dla polskich przedsiębiorstw oraz uderzenie w kondycję sektora, który jest znaczącym pracodawcą i kontrybutorem do krajowej gospodarki.

– W sektorze produkcji mas celulozowych, papieru, papierów opakowaniowych i tektury falistej w Polsce jest zatrudnionych ok. 65 tys. osób. To są zakłady produkcyjne, jak również wszystkie segmenty związane z łańcuchem dostaw i zaopatrzenia – mówi dyrektor generalny Stowarzyszenia Papierników Polskich. – Sektor opakowań z papieru i tektury w Polsce ma też ogromne znaczenie dla naszej gospodarki, jego udział w produkcie krajowym brutto to jest ok. 0,7 proc. i na tle innych krajów europejskich on może wydawać się mało imponujący, ale notuje stały, stabilny przyrost w związku z rosnącymi potrzebami gospodarki.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/przedstawiciele-pastw-ue,p1738274186

Miniaturowe roboty mogą czerpać energię z otoczenia. Wyeliminowanie baterii pozwala na zmniejszenie rozmiaru urządzenia i wydłużenie żywotności

0

Naukowcy z Uniwersytetu Waszyngtońskiego stworzyli mobilnego robota MilliMobile, który ma wielkość monety i nie potrzebuje baterii. Porusza się w pełni autonomicznie, czerpiąc energię z otoczenia – ze światła i fal radiowych. Może przenosić ładunek trzykrotnie przekraczający jego masę, dzięki czemu za pomocą różnych czujników i kamer będzie w stanie dokonywać różnych pomiarów, np. poziomu gazu, wilgotności czy temperatury.

– Jedną z najważniejszych innowacji w naszej pracy jest to, że faktycznie stworzyliśmy malutkiego robota, który może działać i przemieszczać się bez baterii. Większość dużych robotów, na przykład samochody autonomiczne lub inne mobilne roboty, napędzane są jakimś rodzajem akumulatora. Eliminując tę potrzebę i tworząc ten projekt, wykazaliśmy, że możemy zmniejszyć robota do bardzo małych rozmiarów. Co do zasady robot ten może działać w nieskończoność, tak długo jak w otoczeniu pozostało trochę energii do pozyskania: albo ze źródła światła z użyciem ogniwa solarnego, albo z fal radiowych – mówi agencji Newseria Innowacje Vikram Iyer, adiunkt na Wydziale Informatyki i Inżynierii na Uniwersytecie Waszyngtońskim.

Wiele branż pokładało spore nadzieje w małych robotach, ale do tej pory istotną przeszkodę stanowił sposób ich zasilania. Baterie okazują się niewystarczające, a poza tym stanowiły zbyt duży ładunek dla małych robotów i budziły obawy związane z ochroną środowiska. Inżynierowie od dawna poszukiwali rozwiązania, które mogłoby zastąpić baterie.

– Celem prac nad małymi robotami jest przyspieszenie rozwoju tego obszaru. Nasze prace wykazały, że istnieje możliwość stworzenia urządzenia wyposażonego w funkcje detekcyjne i komunikacyjne, które może samodzielnie funkcjonować oddalone o setki metrów, czerpiąc energię z otoczenia, bez konieczności zapewnienia źródła energii w pobliżu bądź podłączenia przewodu. Ideą, jaka nam przyświecała, jest fakt, że urządzenia te mogą mieć wiele zastosowań: od akcji ratowniczych po inwentaryzacje w magazynach lub w ramach kontroli infrastruktury, w ramach monitoringu w rolnictwie, gdzie niezbędne jest użycie jakiegoś czujnika, który ma możliwość przemieszczania się i wykonania różnych odczytów na danym obszarze, w dużych ilościach – wyjaśnia Kyle Jonhson, doktorant na Wydziale Informatyki i Inżynierii z Uniwersytetu Waszyngtońskiego.

– Ten robot to mały, elastyczny obwód, który może być złożony do bardzo małych rozmiarów. Obejmuje to chip Bluetooth do komunikacji i sterowania, jak również zespół obwodów pozwalających na pozyskiwanie energii z otoczenia: ogniw solarnych lub częstotliwości radiowej ­– wyjaśnia Zachary Englhardt, doktorant na Wydziale Informatyki i Inżynierii z Uniwersytetu Waszyngtońskiego.

– Udało nam się stworzyć obwód, który jest w stanie przekierowywać energię z ogniwa solarnego lub częstotliwości radiowej zarówno na potrzeby silników, jak i na potrzeby obliczeniowe – dodaje Vincente Arroyos, doktorant na Wydziale Informatyki i Inżynierii na Uniwersytecie Waszyngtońskim.

Fakt, że robot może działać i przemieszczać się bez baterii, ma wiele zalet. Mały, generujący energię obwód zajmuje mniej miejsca, dzięki czemu MilliMobile ma niewielkie rozmiary. Jest wielkości pięćdziesięciogroszówki, waży tyle, co rodzynka i jest w stanie przenosić do 3 g użytecznego ładunku, np. w postaci różnych czujników, co umożliwia wykonywanie więcej niż jednego pomiaru.

­– W laboratorium udało nam się zainstalować bardzo małe kamery na innych robotach. Możliwość zainstalowania takich kamer na robocie MilliMobile jest bardzo obiecująca. Mikrokontroler, który zastosowaliśmy w MilliMobile, jest bardzo sprawny. Możemy również umieścić innego rodzaju mikrokontrolery i inne czujniki, aby uzyskać jeszcze większą sprawność, umożliwiając nawet uczenie maszynowe w urządzeniu brzegowym – mówi Vincente Arroyos.

W ciągu godziny robot może pokonać odległość 10 m. Dobrze radzi sobie na betonie lub ubitej ziemi. Z uwagi na niewielki rozmiar z powodzeniem omija przeszkody, wykorzystując wąskie szczeliny w ich pobliżu. MilliMobile jest wyposażony w funkcję bezprzewodowego przesyłania komunikatów. Dzięki temu, jeśli nawet zatrzyma się przed przeszkodą, której nie będzie w stanie pokonać, prześle informację do operatora oraz do innych robotów znajdujących się w pobliżu. Robot z powodzeniem przeszedł testy, zarówno w pomieszczeniu, jak i w warunkach zewnętrznych. Może się poruszać nawet przy bardzo słabym, sztucznym oświetleniu. Testy wykazały, że wystarczy nawet nikłe światło pod blatem kuchennym, aby robot wciąż pracował. Jego tempo jest wtedy jednak znacznie wolniejsze. Zresztą jego sposób poruszania też został zaprojektowany tak, by pobierać jak najmniej energii – porusza się on bowiem nie ruchem ciągłym, ale przerywanym – koła obracają się etapami.

­Części MilliMobile zostały złożone ręcznie pod mikroskopem z użyciem pincety. Korpus i rama robota są zbudowane z laminowanej, zgrzewanej płytki z włókna węglowego. Cały zespół obwodów został zbudowany na elastycznej płytce drukowanej PCB o grubości kilkudziesięciu mikronów, gdzie również umieszczone zostały czujniki. ­Koła także wykonane zostały z płaskiego arkusza. Dzięki metodzie cięcia laserowego uzyskały odpowiedni kształt i zostały zamontowanie do silnika i łożysk kulkowych. Czujniki i chipy komputerowe pozwalają robotowi na samodzielne sterowanie.

Naukowcy mają nadzieję, że metody, które wykorzystali do budowy MilliMobile, znajdą zastosowanie także w innych dziedzinach niż budowa małych, mobilnych robotów.

­­– Z zastosowaniem tych samych technologii, które opracowaliśmy, możemy stworzyć inne technologie, jak interfejsy dotykowe, w których użytkownik ma przykładowo do dyspozycji przycisk lub siłownik reagujący na wprowadzone dane. Możliwe jest opracowanie zastosowania tego typu technologii w mikrorobotach medycznych – mówi Vikram Iyer.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/miniaturowe-roboty-moga,p1512567501

Utratę sprawności manualnej można zatrzymać. Ważne są regularne ćwiczenia i powtarzanie czynności wymagających precyzyjnych ruchów

0

Naukowcy z Uniwersytetu Kolorado udowodnili, że sam wiek nie wpływa na umiejętność szybkiego wykonywania ćwiczeń wymagających sprawności manualnej. Jej utracie, zwykle postępującej wraz z wiekiem, można zapobiec dzięki regularnym ćwiczeniom. Eksperci radzą, by osoby starsze nie tylko dbały o siłę mięśni, ale i precyzję ruchów. Wspomagają ją takie czynności jak m.in. szycie, sznurowanie butów czy gra w karty.

Każda cecha fizyczna, na przykład siła czy wytrzymałość, zależy od częstotliwości wykonywania danych czynności. Gdy osoba starsza chce się stać silniejsza lub zachować dotychczasową siłę mięśni, musi wykonywać czynności, które rozwijają siłę mięśni. To samo dotyczy sprawności manualnej – mówi w wywiadzie dla agencji Newseria Innowacje prof. Roger Enoka z Uniwersytetu Kolorado w Boulder w USA. – Jej miarą jest to, jak dobrze dana osoba radzi sobie z manipulowaniem przedmiotami, które trzyma w rękach. Jest ona w różnym stopniu rozwinięta u poszczególnych osób i zazwyczaj ulega osłabieniu z wiekiem.

Naukowcy z Wydziału Fizjologii Integracyjnej uczelni sprawdzili, czy sprawność manualna może się z czasem poprawiać. W przeprowadzonym przez nich badaniu wzięło udział 26 osób w wieku od 60 do 83 lat. W ramach sześciu sesji uczestnicy wielokrotnie wykonywali ćwiczenia z testu sprawności manualnej o nazwie Pegboard Test, który polega na kolejnym umieszczaniu kołków w otworach w tablicy. Czas, jaki zajmuje ukończenie zadania, stanowi miarę sprawności manualnej danej osoby.

– Badaliśmy sprawność osób w wieku młodym, średnim i starszym oraz osób z chorobami neurologicznymi, aby zebrać wiedzę na temat zmian, jakie mają miejsce w układzie nerwowym w różnych warunkach. Ogólnie mówiąc, z naszych badań wynika, że czas potrzebny osobie starszej na ukończenie testu tablicy z kołkami jest dłuższy niż w przypadku osoby młodej – wyjaśnia prof. Roger Enoka.

Wśród uczestników badania w przedziale wiekowym 60–83 lata wyłoniono dwie grupy, z których jedna już na wstępie wykonywała test szybciej, a druga wolniej. Po szóstej sesji okazało się, że średni czas potrzebny na wykonanie ćwiczeń z tablicy narzędziowej skrócił się w przypadku wszystkich uczestników.

– W obydwu grupach nastąpiła poprawa sprawności manualnej, jednak przyczyny tej poprawy różniły się w poszczególnych grupach. Obydwie grupy uzyskały lepsze wyniki, jednak zaobserwowano u nich innego rodzaju zmiany w układzie nerwowym. Wyniki badania uzupełniają wiedzę na temat możliwości fizycznych osób starszych. Należy podkreślić, że wiek osoby nie jest wyznacznikiem jej sprawności fizycznej. Na przykład jedną z uczestniczek badania była 65-letnia kobieta, która wykonała test sprawności manualnej szybciej niż jakakolwiek inna osoba, którą badaliśmy, włączając w to młode osoby dorosłe – zauważa naukowiec.

Starzenie się nie musi więc oznaczać konieczności godzenia się z gorszym funkcjonowaniem fizycznym, które w naturalny sposób przeradza się w potrzebę wsparcia opiekunów w codziennych czynnościach. Kluczowe jest jednak zachowanie aktywności, zwłaszcza takiej, która pozwala utrzymać lub wzmocnić siłę mięśni. Ważne jest też utrzymywanie sprawności wykonywania jak najbardziej precyzyjnych ruchów.

– Oprócz dbania o siłę mięśni i wytrzymałość osoby starsze powinny wykonywać czynności, które wymagają manipulowania przedmiotami, aby spowolnić utratę sprawności manualnej postępującą z wiekiem. Jeśli osoba starzejąca się chce zachować tę sprawność, musi wykonywać czynności takie jak wiązanie sznurowadeł, zapinanie guzików koszuli, szycie ręczne, gra w karty czy gra na instrumentach muzycznych – wszystko to są czynności, które wymagają sprawności manualnej – radzi prof. Roger Enoka.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/utrate-sprawnosci,p1724951834