Strona główna Blog Strona 13

Szybko wyprzedawane mieszkania dużym problemem dla nabywców. Nowa aplikacja pomoże im śledzić na bieżąco ogłoszenia z portali

0

W ubiegłym roku oferta mieszkań na polskim rynku była nawet o 1/5 niższa niż w poprzednim. Analitycy Polskiego Instytutu Ekonomicznego szacują, że w całym 2024 roku liczba mieszkań oddanych do użytkowania będzie najniższa od kilku lat. Ta niska podaż przekłada się nie tylko na rosnące ceny, ale też na proces poszukiwania własnego M. Kupujący mają coraz większy kłopot ze znalezieniem odpowiedniego dla siebie lokum. Na rynku działa kilkanaście dużych portali z ogłoszeniami, ale taka liczba serwisów wcale nie ułatwia poszukiwań. W rozwiązaniu tego problemu mogą pomóc narzędzia technologiczne, które znacznie upraszczają poszukiwania i proces wyboru własnego mieszkania. Takie zadanie ma debiutująca właśnie na polskim rynku aplikacja Erevie.

– Jesteśmy świeżo po zakończeniu programu Bezpieczny Kredyt 2% i największe wyzwanie, z jakimi mierzą się w tej chwili potencjalni nabywcy, to mała podaż, przebrany rynek i niewielka liczba mieszkań na sprzedaż. Oni muszą się liczyć z tym, że nieruchomości bardzo szybko się rozchodzą. Technologia może im w tym pomóc, ponieważ w aplikacji dostaną powiadomienie nowym ogłoszeniu, w zasadzie do pół godziny po tym, jak się ono pojawi, i to na dodatek ze wszystkich portali ogłoszeniowych – mówi agencji Newseria Biznes Krzysztof Świaniewicz, prezes zarządu Erevie. 

Bezpieczny Kredyt 2% spowodował w ubiegłym roku duże ożywienie na ryku mieszkaniowym. Nabywcy, którzy – wskutek zamrożenia akcji kredytowej i wysokich stóp procentowych – wcześniej zarzucili myśl o kupnie własnego lokum, po ogłoszeniu programu rządowych dopłat zaczęli aktywnie poszukiwać ofert sprzedaży mieszkania lub domu. Serwis Otodom podaje, że już w styczniu 2023 roku wzrost liczby wyszukiwań mieszkań na sprzedaż wyniósł ponad 40 proc. m/m. Z kolei w lipcu – czyli w miesiącu, w którym rozpoczęto nabór wniosków o kredyt z rządowym dofinansowaniem – liczba wyszukiwań w tej kategorii sięgnęła prawie 5 mln (wzrost o 44% r/r).

Według danych Otodom Analytics 2023 rok zamknął się liczbą 54,3 tys. sprzedanych mieszkań deweloperskich na siedmiu najważniejszych rynkach, co oznacza, że sprzedaż była wyższa o 45 proc. r/r. Jednak deweloperzy – mimo zwiększonego zainteresowania ze strony potencjalnych nabywców – nie zwiększyli istotnie podaży. W całym 2023 roku do sprzedaży trafiło 43,7 tys. mieszkań deweloperskich, czyli o 4 proc. mniej r/r. A ponieważ w tym samym czasie sprzedano o 10,6 tys. lokali więcej r/r, to w efekcie oferta spadła do poziomu 39 tys. mieszkań łącznie na analizowanych przez Otodom rynkach. Oznacza to, że na koniec grudnia ub.r. była o 19 proc. niższa niż przed rokiem. Początek bieżącego również charakteryzował się niskim poziomem oferty na głównych rynkach, a analitycy PIE szacują, że w całym 2024 roku liczba mieszkań oddanych do użytkowania będzie najniższa od kilku lat. A popyt może napędzić kolejny rządowy program dopłat.

 Kupujący tak naprawdę sami dopytują, czy są jakieś możliwości, narzędzia, które pomogłyby im weryfikować te ogłoszenia, sprawdzać nieruchomości, ułatwić poszukiwania, żeby nie musieli przeszukiwać kilku różnych portali. Zainteresowanie takimi rozwiązaniami jest więc naprawdę spore – podkreśla Krzysztof Świaniewicz.

Niska podaż przekłada się nie tylko na rosnące ceny, ale i problemy kupujących ze znalezieniem dla siebie odpowiedniego lokum. Zwłaszcza w kontekście szacunków, według których na polskim rynku wciąż brakuje ok. 2 mln mieszkań. Liczba serwisów ogłoszeniowych też nie ułatwia poszukiwań, ponieważ na rynku działa nawet kilkanaście dużych portali. W rozwiązaniu tego problemu mogą jednak pomóc narzędzia technologiczne, które co prawda nie zwiększają podaży, ale znacznie upraszczają poszukiwania i proces wyboru własnego M.

Technologie na rynku nieruchomości dopiero raczkują – mówi pomysłodawca Erevie. – W tej chwili tokenizacja nieruchomości jest dość popularnym tematem, natomiast bardzo mało rozpowszechnionym i niewiele osób z niej korzysta, więc można powiedzieć, że jest to tylko pewna ciekawostka. A poza tym cyfryzacja na rynku nieruchomości to portale ogłoszeniowe i na tym się wszystko zaczyna i kończy. Dlatego też postanowiliśmy pójść o krok dalej i wprowadzić nieruchomości trochę bardziej w świat cyfrowy.

Takie zadanie ma debiutująca właśnie na polskim rynku aplikacja Erevie, która cyfryzuje proces poszukiwania mieszkania i agreguje w jednym miejscu oferty z wielu portali ogłoszeniowych. Dzięki temu użytkownicy mają w telefonie dostęp do wielu ogłoszeń spełniających ich kryteria. W dodatku otrzymają powiadomienia w czasie rzeczywistym, jeśli na rynku pojawi się nowe, dopasowane do nich ogłoszenie.

– Pomysł i koncept tej aplikacji wziął się z tego, że ludzie często pochopnie kupują nieruchomości warte setki tysięcy złotych. Potem do tej samej nieruchomości kupują pralkę, którą wybierają dwa tygodnie, z czego trzy dni szukają kodu rabatowego, który sprawi, że ta pralka będzie o 50 zł tańsza. Tak więc tutaj jest duże pole do popisu, żeby poniekąd przeprowadzić tego nabywcę za rączkę przez cały proces zakupowy, żeby nie musiał poświęcać na niego zbyt dużo czasu i żeby dzięki technologii miał doradcę zawsze w swojej kieszeni – mówi Krzysztof Świaniewicz.

Statystyczny Polak przed podjęciem decyzji o zakupie mieszkania ogląda średnio pięć nieruchomości. Musi w tym celu wygospodarować czas na obejrzenie kilku propozycji i weryfikację ich stanu. Dlatego twórcy aplikacji wprowadzili w niej dodatkową funkcjonalność, jaką jest możliwość recenzowania poszczególnych ogłoszeń. Ma to z jednej strony zaoszczędzić czas kupujących, a z drugiej – zachęcić osoby wystawiające mieszkania na sprzedaż do rzetelnego opisywania ich faktycznego stanu. 

Poza agregacją ofert, możliwością recenzowania ogłoszeń czy wykupienia konta premium w aplikacji znajdzie się również rozległa baza wiedzy, w tym m.in. poradniki tekstowe i wideo, dla osób, które dopiero stawiają na rynku nieruchomości pierwsze kroki i na dobrą sprawę nie wiedzą jeszcze, od czego zacząć poszukiwania swojego lokum. Dzięki tej bazie osoby mniej doświadczone dowiedzą się m.in., na co zwrócić uwagę, jak sprawdzić działanie wentylacji i wykluczyć ewentualne wady.

– Aplikacja jest dostępna zarówno na iOS-a i Androida, jak i w wersji webowej na przeglądarkę – mówi pomysłodawca Erevie. – Można w niej szukać nieruchomości z wielu portali ogłoszeniowych, tworzyć listy poszukiwań, można tworzyć recenzje danych nieruchomości i dzielić się nimi z innymi użytkownikami Erevie, otrzymując za to całkiem godziwe wynagrodzenie, a także kupować od kogoś recenzje, jeżeli jakiś inny użytkownik był już w danej nieruchomości. Można również zlecić stworzenie takiej recenzji, jeżeli nikogo jeszcze tam nie było, oraz dzielić się okazjami z innymi użytkownikami. Chcemy, żeby ta platforma była takim quasi-Uberem, który będzie pozwalał ludziom zarabiać na tworzeniu recenzji i na dzieleniu się z resztą sieci Erevie.

Twórcy aplikacji mają ambitne plany jej dalszego rozwoju i podkreślają, że choć Erevie to na razie mały, polski start-up, nie wyklucza to globalnego zasięgu.

– Planujemy ekspansję zarówno do krajów Europy Zachodniej i Stanów, jak i w trochę mniej oczywistym kierunku, czyli na Wschód, do Azji, między innymi do Tajlandii – zapowiada Krzysztof Świaniewicz.

Jak wskazuje, aplikacja Erevie jest przeznaczona nie tylko dla indywidualnych użytkowników, którzy poszukują lokum, ale i profesjonalistów rynku nieruchomości. Całkowita wartość inwestycji na tym rynku w Polsce w 2023 roku jest szacowana na ok. 5,8 mld euro, dlatego w Erevie znalazły się również funkcjonalności dla tych, którzy są związani z tą branżą zawodowo. To m.in. giełda okazji, czyli wirtualna przestrzeń do poszukiwania okazji oraz partnerów inwestycyjnych, baza kontaktów czy kalkulatory inwestycyjne.

– W przyszłości planujemy oprócz tego wprowadzenie innych przydatnych funkcji, jak np. wycenianie nieruchomości w czasie rzeczywistym oraz możliwość filtrowania po wycenie, tak aby użytkownicy mogli otrzymywać powiadomienia o nieruchomościach na sprzedaż poniżej ceny rynkowej – zapowiada pomysłodawca aplikacji.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/szybko-wyprzedawane,p1187755984

Autonomiczne samochody na drogach to już kwestia kilku lat. Zrewolucjonizują transport i działanie wielu branż

0

Autonomizacja transportu to jeden z kluczowych megatrendów, które w ostatnich latach kształtują ten sektor. W sprzedaży są dostępne na razie auta o drugim poziomie autonomii, wyposażone w zaawansowane systemy wspomagania kierowcy, ale prace nad pojazdami w pełni autonomicznymi szybko postępują, a duże środki w ich rozwój inwestują najwięksi gracze: zarówno firmy motoryzacyjne, jak i producenci oprogramowania. Eksperci oceniają, że pojawienie się pojazdów autonomicznych na drogach jest już kwestią kilku lat, a rozwój tej technologii zrewolucjonizuje wiele branż i może stanowić panaceum na bolączki branży transportowej i wyzwania związane ze współczesną mobilnością. 

– Automatyzacja w transporcie jest procesem, który już się toczy. Widzimy, że w kolejnych generacjach pojazdów stosowanych jest coraz więcej systemów wspomagających, które mają wesprzeć kierującego w prowadzeniu pojazdu. To są systemy, które przede wszystkim monitorują otoczenie i sygnalizują zagrożenia. Ale im więcej tych systemów będziemy wykorzystywać, tym bardziej będziemy zbliżać się do docelowego momentu, kiedy na pokładzie pojazdu będą sami pasażerowie, nie będzie kierującego – mówi agencji Newseria Biznes prof. dr hab. inż. Marcin Ślęzak, dyrektor Instytutu Transportu Samochodowego.

Wraz z rozwojem internetu rzeczy, sztucznej inteligencji (AI) oraz rozwiązań dotyczących przetwarzania i zarządzania danymi w chmurze możliwości w zakresie automatyzacji transportu stale rosną. To jeden z kluczowych megatrendów, który w ostatnich latach kształtuje ten sektor. Polski Instytut Ekonomiczny w raporcie „Autonomiczny transport przyszłości” zauważa, że tylko w latach 2011–2016 średnioroczny wzrost liczby patentów w obszarze technologii pojazdów autonomicznych wyniósł 42 proc. Natomiast prognozowana wartość branży pojazdów autonomicznych już w 2026 roku ma sięgnąć globalnie ok. 557 mld dol. (Allied Market Research).

W ocenie ekspertów pojazdy autonomiczne (AV) zrewolucjonizują transport, oferując większą wydajność, komfort i bezpieczeństwo. Algorytmy nimi sterujące są nieustannie testowane, a same samochody nie ulegają zmęczeniu czy rozproszeniu uwagi, co eliminuje główne czynniki ludzkie prowadzące do wypadków. Według raportu PIE koszty związane z wypadkami i kolizjami drogowymi, których można uniknąć, automatyzując transport, tylko w Polsce sięgają 51 mld zł. Sama automatyzacja transportu ciężarowego pozwoliłaby polskiej gospodarce zaoszczędzić 3,6–4,9 mld zł z tytułu poprawy bezpieczeństwa drogowego.

– Jest pięć poziomów autonomicznej jazdy i na każdym z tych poziomów jest inna definicja tego, na ile kierowca i samochód współpracują ze sobą czy informują się wzajemnie o tym, w jaki sposób się poruszać – mówi Andrzej Gemra, ekspert ds. public affairs i elektromobilności w Renault. – Dzisiaj mamy poziom drugi, w którym kierowca jest informowany o wielu sytuacjach na drodze, o tym, czy jedzie ktoś z boku albo z tyłu, a samochód jest wyposażony w systemy wspomagające, np. awaryjne hamowanie. Kolejny poziom to jest możliwość zdjęcia rąk z kierownicy i wówczas to samochód, mając już do dyspozycji swoje systemy, jedzie do danego punktu, ale na tym trzecim poziomie kierowca jest jeszcze zmuszony co chwilę wracać do kierowania.

Na poziomie czwartym konieczność interwencji kierowcy jest już mocno ograniczona. Jeśli tylko warunki na to pozwalają, samochód może praktycznie jechać sam. Do tego jest zatem potrzebna odpowiednia infrastruktura drogowa i telekomunikacyjna.

– Natomiast poziom piąty zakłada już brak kierownicy, pojazd sam steruje od początku do końca, wie, dokąd jechać, ma trasę zaprogramowaną bądź wyznaczoną przez kierowcę i jedzie z punktu A do punktu B – tłumaczy Andrzej Gemra. – W Renault pracujemy nad SDV, czyli Software Defined Vehicle, które będą miały dużą jednostkę sterującą wszystkimi funkcjami samochodu. W 2026 roku będziemy je wprowadzali do użytku i zbliżymy się do poziomu trzeciego.

Dziś w sprzedaży są dostępne samochody o drugim poziomie autonomii (zaawansowane systemy wspomagania kierowcy), natomiast prace nad pojazdami w pełni autonomicznymi szybko postępują. Duże środki w ich rozwój inwestują najwięksi gracze. Właściciel Google’a – Alphabet – finansuje spółkę Waymo, która przeprowadziła już ponad 16 mln km jazd testowych, a w listopadzie 2019 roku w Phoenix w USA uruchomiła pierwszą usługę taksówek bez kierowcy (dla ograniczonego grona klientów i na ograniczonym obszarze, gdzie infrastruktura drogowa została odpowiednio zmapowana i przygotowana). Wielomiliardowe inwestycje w obszarze autonomii prowadzą też największe koncerny motoryzacyjne, w tym m.in. Daimler i BMW, Audi, Ford i Volkswagen.

Mercedes już w tej chwili w trzech regionach świata jest pierwszą marką, która posiada homologację dla samochodów produkcyjnych do poruszania się w poziomie trzecim SAE: w USA, na terenie Kalifornii i Newady, w Chinach oraz Niemczech, gdzie już od 2021 roku możemy się poruszać w warunkowym trybie automatycznym, do 60 km/godz. System automatycznej jazdy jest już częściowo obecny w różnych technologiach dostępnych w niższych poziomach SAE, właściwie już we współczesnych mercedesach, również tych, które poruszają się po polskich drogach. To chociażby e-call – kiedy tracimy możliwość prowadzenia samochodu, auto samo zjeżdża z drogi, wzywa pomoc i włącza światła awaryjne. Przykładem jest też parking w Stuttgarcie, gdzie możliwy jest tzw. drugi plus  poziom automatyzacji – kiedy tylko dojeżdżamy do bram parkingu, samochód samodzielnie zajmuje na nim miejsce – mówi Tomasz Mucha, odpowiedzialny za komunikację produktową i korporacyjną w Mercedes-Benz Polska.

Na razie trudno określić, kiedy w pełni autonomiczne pojazdy pojawią się na drogach, ponieważ jest to uzależnione od wielu czynników, m.in. ekonomicznych, infrastrukturalnych, technologicznych i legislacyjnych. Jak ocenia dyrektor ITS, to może być kwestia kilku lat, ale upowszechnianie tej technologii z pewnością będzie się odbywać etapami.

–  W pierwszej kolejności będą to tereny, które są w miarę odseparowane od chaotycznego ruchu pojazdów w miastach. Myślę tu np. o autostradach, gdzie jest najłatwiej zautomatyzować ruch. W drugim etapie można się spodziewać autonomicznych pojazdów tam, gdzie wykonywane są powtarzalne czynności – to będą np. pojazdy komunalne, śmieciarki czy pojazdy dostarczające pocztę. Dopiero na samym końcu będą to pojazdy używane już przez typowego Kowalskiego do przemieszczania się po mieście – mówi prof. Marcin Ślęzak.

Jak wynika z raportu PIE, stopniowe wprowadzanie rozwiązań autonomicznych do transportu drogowego, kolejowego, morskiego i lotniczego jest pewne, pytaniem pozostaje tylko perspektywa czasowa. Rewolucja może w pierwszej kolejności dotyczyć transportu towarów na długie dystanse. Polskie firmy mają największy udział w rynku spedycyjnym UE, więc automatyzacja w tym segmencie miałaby duże przełożenie na krajową gospodarkę i może w przyszłości stanowić odpowiedź na problem braku pracowników sektora logistycznego. Autonomizacja transportu docelowo zrewolucjonizuje jednak bardzo wiele branż, w tym m.in. usługi współdzielonej mobilności.

 Carsharingu w takiej formie, jaką znamy dzisiaj, nie będzie, ponieważ rozwiązania autonomiczne docelowo doprowadzą do pewnej syntezy usług wynajmu samochodów z usługami taksówkowymi. W praktyce będzie wyglądało to tak, że samochód autonomiczny, wezwany przez aplikację mobilną, przyjedzie w miejsce, gdzie jesteśmy, i zawiezie nas tam, dokąd chcemy dotrzeć – mówi Leszek Leśniak, dyrektor zarządzający Panek Carsharing. – Zakładam, że w pełnej, komercyjnej skali dojdzie do tego w ciągu około 10 lat.

Według ekspertów automatyzacja może stanowić panaceum na problemy transportowe, takie jak korki i niedobór kierowców zawodowych, oraz wyzwania związane z współczesną mobilnością, zwiększając możliwości przemieszczania się np. osób starszych i niepełnosprawnych. Kluczowa dla rozwoju tej technologii będzie jednak akceptacja społeczna i to, jak do AV będą podchodzić sami kierowcy.

 Będą takie momenty w trakcie podróży, jak autostrada czy droga szybkiego ruchu, gdzie z pewnością chętnie oddamy prowadzenie pojazdu automatowi i skupimy się na czytaniu, rozmowie z rodziną czy pracy przy komputerze. Ale będą też momenty, kiedy jazda będzie może trochę bardziej nietypowa, np. serpentynami górskimi, gdzie paradygmat przyjemności z jazdy będzie zwyciężał i kierowca będzie przejmował kierownicę – mówi Tomasz Mucha.

Jak dotąd rozwój AV wciąż wiąże się jednak z wieloma wyzwaniami nie tylko o charakterze społecznym, ale i technicznym czy infrastrukturalnym. To m.in. konieczność dopasowania infrastruktury do potrzeb pojazdów autonomicznych, w tym uzbrojenie jej w odpowiednie czujniki, a być może też przebudowa w szerszym zakresie. Eksperci wymieniają także ochronę AV przed cyberatakami oraz kwestie przepisów prawnych.

– Największym wyzwaniem jest w tej chwili legislacja, to ok. 90 proc., plus 10 proc. to technologia, która już w tej chwili jest, natomiast wymaga jeszcze dostosowania do konkretnych przypadków – wskazuje Leszek Leśniak.

O możliwościach technologicznych i największych wyzwaniach związanych z rozwojem autonomicznych pojazdów eksperci rozmawiali w ubiegłym tygodniu podczas debaty zorganizowanej przez Instytut Transportu Samochodowego i Fundację Instytut Mikromakro.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/autonomiczne-samochody-na,p1034573625

Polski rynek IT cierpi na niedobór specjalistów od cyberbezpieczeństwa. Podnoszenie kompetencji cyfrowych kobiet mogłoby częściowo zaradzić tym brakom

0

Branża IT, która cierpi na niedobór pracowników, wciąż ma słabą reprezentację kobiet. 40 proc. respondentek podkreśla, że ich firmy w ogóle nie zatrudniają kobiet w działach IT, a tylko 15,5 proc. wskazuje, że kobiety zajmują w nich stanowiska kierownicze lub zarządzające – wynika z badania „Wyzwania kobiet w zakresie cyfryzacji i bezpieczeństwa cyfrowego”. Czynnikiem, który mógłby zwiększyć udział kobiet na tym rynku jest podnoszenie ich kompetencji cyfrowych i szkolenia umożliwiające przebranżowienie. Bez tego trudno będzie spełnić cel z rządowego programu, by do końca dekady co trzeci pracownik na rynku ICT był kobietą. Szczególnie ważnym obszarem takich działań powinno być cyberbezpieczeństwo.

– Powinniśmy w Polsce postawić nacisk głównie na rozwój kompetencji w cyberbezpieczeństwie, szczególnie wśród przedsiębiorstw. Wśród rekomendacji dla rządu, organizacji pozarządowych i przedsiębiorstw główny nacisk stawiamy na kompetencje cyfrowe, i to zarówno dla kobiet, które chciałyby się przebranżowić, jak i dla kobiet, które są już w danym środowisku pracy, ale chciałyby podnieść swoje kompetencje. Wciąż dla większości kobiet, przynajmniej naszych respondentek, zaraz po zarobkach najważniejszy jest rozwój zawodowy, więc te kompetencje cyfrowe są bardzo ważne – mówi w wywiadzie dla agencji Newseria Innowacje Kamila Pendyk, prezeska Instytutu Spraw Cyfrowych.

Z raportu „Wyzwania kobiet w zakresie cyfryzacji i bezpieczeństwa cyfrowego” Fundacji Projekt PL, przygotowanego we współpracy z Instytutem Spraw Cyfrowych i CyberClue w ramach programu Polka XXI wieku, wynika, że inicjatywy mające na celu podniesienie kompetencji cyfrowych kobiet podejmowane są w zaledwie 20,4 proc. miejsc pracy.  40 proc. uczestniczek badania stwierdziło, że w ich organizacjach kobiety w ogóle nie są zatrudniane w działach IT Jednocześnie, zdaniem 75 proc. badanych kobiet, dostęp do źródeł finansowania szkoleń i certyfikacji oraz mentoringu doświadczonych kobiet z branży IT ma kluczowe znaczenie dla zaktywizowania ich w sektorze IT i cyberbezpieczeństwie.

 To, czego potrzebujemy w Polsce, aby podnosić kompetencje, zarówno wśród kobiet, jak i mężczyzn w zakresie cyberbezpieczeństwa, to są programy szkoleniowe, mentoringowe, a także różne programy z dofinansowaniem do szkoleń z zakresu cyberbezpieczeństwa – wymienia Kamila Pendyk. – Potrzebne są też szkolenia podnoszące kompetencje dla osób, głównie zależy nam dzisiaj na kobietach, które chciałyby się przebranżowić. Również brakuje szkoleń dla uczniów, zarówno szkół podstawowych, jak i średnich.

Zdaniem autorów raportu istnieje pilna potrzeba opracowania polityki, która aktywnie wspiera równość płci w procesach rekrutacyjnych i awansu pracowników w firmach. Okazuje się bowiem, że kobiety zatrudnione na takich samych stanowiskach otrzymują wynagrodzenie o 20 proc. niższe od mężczyzn.

Konieczne też jest podjęcie działań w zakresie szkolnictwa średniego, ale też wdrożenia programów mentoringowych. Bardzo dużo w Polsce jest programów mentoringowych, ale naszym zdaniem brakuje takich programów, które zakładałyby większy networking. Nie tylko między kobiety na wyższych stanowiskach, ale też networking pomiędzy liderkami w branży ICT a kobietami, które dopiero myślą o tym, aby rozpocząć w niej swoją karierę. Wskazujemy też na potrzebę przeprowadzenia kampanii społecznych, mających na celu zmianę stereotypów, bo wciąż jest bardzo duża stereotypizacja w branży IT, szczególnie w Polsce. Ale też promowanie kobiet, które już osiągnęły sukces i które mogłyby podzielić się swoimi doświadczeniami, wspierać inne kobiety, dodawać im odwagi do tego, aby i one mogły zmienić swoją przyszłość – dodaje prezeska Instytutu Spraw Cyfrowych.

Jednym z założeń Programu Rozwoju Kompetencji Cyfrowych, opracowanego przez Ministerstwo Cyfryzacji, jest to, by do 2030 roku 29 proc. osób zatrudnionych na rynku ICT stanowiły kobiety. Większe włączanie kobiet w udział na tym rynku jest istotne nie tylko z punktu widzenia równości płci, ale i pogłębiającego się deficytu wykwalifikowanych kadr.

Program wprowadza szereg różnych zmian i ulepszeń, aby te kompetencje cyfrowe rosły. Jest to bardzo dobrze napisany i zarządzany program. Natomiast rzeczą, którą zaproponowaliśmy w naszym raporcie z badania, która mogłaby być odrobinę przełomowa i której brakuje w programie i polityce, to stworzenie komórki odpowiedzialnej za cykliczną ocenę, rekomendacje i szkolenia przedstawicieli administracji publicznej, i co ważne, w perspektywie wyprzedzającej, czyli w kontekście szans i zagrożeń w horyzoncie na przykład czteroletnim, w zakresie budowania świadomości, bezpieczeństwa w kontekście kryptografii kwantowej. To jest bardzo ważna zmiana, przed jaką stoimy – mówi Kamila Pendyk. – Należy podjąć szereg działań, aby podnosić kompetencje z dziedziny cyberbezpieczeństwa, szczególnie, jeżeli chodzi o aspekty prawne, bo pamiętajmy, że w październiku tego roku wchodzi  dyrektywa NIS 2 i wydaje mi się, że nie jesteśmy przygotowani do jej wdrożenia.

NIS2 ma na celu zbudowanie większej odporności biznesu na cyberataki. Od 17 października b. podmioty publiczne i prywatne, sklasyfikowane jako średnie firmy, zostaną objęte nowymi regulacjami dotyczącymi cyberbezpieczeństwa. Dotyczy to też mniejszych firm, które będą spełniać kryteria wskazujące na ich kluczową rolę dla gospodarki czy społeczeństwa. Dyrektywa nakłada na te podmioty m.in. obowiązek analizy ryzyka i środków do zarządzania nim, przygotowania polityki bezpieczeństwa systemów IT i zarządzania incydentami, planu ciągłości działania i zarządzania kryzysowego. Cyberbezpieczeństwo stanie się więc istotnym filarem działania firm.

– Wojna w Ukrainie wywołała na naszym rynku ogromny wzrost potrzeby zatrudniania specjalistów do spraw cyberbezpieczeństwa i obecnie w Polsce brakuje około 10 tys. takich pracowników. Konieczny jest program szkoleniowy rządowy, który mógłby wyszkolić wysokiej klasy specjalistów do spraw cyberbezpieczeństwa i zachęcić nawet do przebranżawiania się i wchodzenia na ten rynek – ocenia ekspertka. 

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/polski-rynek-it-cierpi-na,p1401562231

Unijny akt o usługach cyfrowych obowiązuje od soboty. KE informuje o pierwszym wszczętym postępowaniu przeciwko TikTokowi

0

Od 17 lutego br. akt o usługach cyfrowych zaczął powszechnie obowiązywać we wszystkich krajach członkowskich UE, w tym również w Polsce. Unijne rozporządzenie reguluje działalność dostawców usług w internecie i ma przede wszystkim zwiększyć ochronę użytkowników, dzięki czemu ich prawa w sieci będą ściślej przestrzegane. Komisja Europejska w poniedziałek poinformowała o wszczęciu postępowania, które ma wyjaśnić, czy TikTok mógł naruszyć nowe przepisy w obszarach związanych m.in. z ochroną małoletnich i przejrzystością reklam. Jak podkreśla Maciej Kawecki, prezes Instytutu Lema, niektóre kraje UE – w tym Polska – są jednak spóźnione z wdrażaniem nowych przepisów.

– Po wejściu w życie aktu o usługach cyfrowych użytkownicy będą m.in. bardziej klarownie, czytelnie informowani o obowiązkach wynikających z subskrybowania różnego rodzaju usług i przekazywania swoich danych. Platformy nie będą mogły też wymuszać pewnego rodzaju usług poprzez sugestie, a więc wyskakujące pop-upy, okienka, dodatkowe check-boxy, kolory, grafiki etc. Do tej pory żaden akt prawny w tak wyraźny sposób nie obejmował tego obszaru graficznego, który dotyczy samego interfejsu – mówi agencji Newseria Biznes dr Maciej Kawecki, prezes Instytutu Lema, dyrektor Centrum Innowacji Uniwersytetu WSB Merito Warszawa.

Akt o usługach cyfrowych (Digital Services Act, DSA) – nazywany potocznie konstytucją internetu – to unijne rozporządzenie, które reguluje działalność dostawców usług w internecie. Ma przede wszystkim zwiększyć ochronę użytkowników internetu, dzięki czemu ich prawa w sieci będą ściślej przestrzegane. Wśród jego najważniejszych założeń jest m.in. zmiana sposobu targetowania reklam i konieczność zadbania o większą transparentność w tym procesie oraz nowe rygory moderacji zamieszczanych na portalach komentarzy i opinii. Skala zmian, jakie wprowadza DSA, jest porównywalna z tymi, które kilka lat temu wprowadziło RODO, czyli unijne rozporządzenie o ochronie danych osobowych.

Digital Services Act w praktyce obejmie niemal wszystkie podmioty świadczące usługi dostępu do internetu, VPN, usługi hostingowe, serwerowe, chmurowe, a także usługi pozwalające na wyszukiwanie informacji w internecie.

– Akt o usługach cyfrowych jest dedykowany głównie podmiotom świadczącym usługi pośrednictwa cyfrowego w transferze danych, dostarczania treści cyfrowych. Obejmuje więc m.in. platformy streamingowe i firmy zajmujące się hostingiem, dostarczaniem usług zewnętrznego serwera – wymienia ekspert. – Platformom, z których miesięcznie korzysta więcej niż 45 mln użytkowników, za nieprzestrzeganie nowych przepisów grożą kary finansowe w wysokości do 6 proc. ich przychodu. Oprócz tego akt ten obejmuje też obowiązki informacyjne, związane z dokonywaniem subskrypcji czy procesów płatności etc.

Najbardziej restrykcyjne obowiązki wynikające z nowej regulacji zostały nałożone na wielkie platformy i wyszukiwarki internetowe, które mają ponad 45 mln aktywnych użytkowników. UE zdefiniowała 17 takich platform (VLOP). Wśród nich są: TikTok, X (wcześniej Twitter), Pinterest, Snapchat, Facebook i Instagram, Google, LinkedIn, AliExpress, Amazon Store, Apple AppStore, Bing, Booking. com, Wikipedia i Zalando i trzy serwisy pornograficzne.

Tym, co ważne z mojej perspektywy, jest m.in. zmiana interfejsów większości z tych platform, której na ten moment nie dostrzegam. Interfejsów, które będą musiały stać się bardziej czytelne, klarowne, nie wymuszać pewnego rodzaju subskrypcji. Przykładem jest to, co dzieje się na platformie Twitter, gdzie parę tygodni temu każdemu użytkownikowi pojawiła się bardzo wyraźna, sugestywna opcja dotycząca upgrade’u, czyli możliwości wykorzystania dodatkowych opcji na koncie, która jest wytłuszczona, wyróżnia się spośród pozostałych. To tzw. dark pattern, czyli właśnie sugestywne interfejsy, które wręcz wymuszają pewne akcje po stronie użytkowników. Z perspektywy nowego aktu o usługach cyfrowych będzie to już niezgodne z przepisami unijnymi – mówi dr Maciej Kawecki.

Już od sierpnia zeszłego roku część przepisów DSA stosuje się do największych platform i wyszukiwarek, takich jak Facebook, Instagram, TikTok, X czy Google, które były zobowiązane m.in. do zmiany algorytmów rekomendujących treści i umożliwienia użytkownikom korzystania z lepszych feedów – tak, aby zaproponować im możliwość wyboru przynajmniej jednego systemu doboru treści, który nie bazuje na śledzeniu i wykorzystaniu danych osobowych. Od 17 lutego br. przyjęta przez UE legislacja zaczęła natomiast powszechnie obowiązywać we wszystkich krajach członkowskich UE, w tym również w Polsce. Obejmuje także mniejszych usługodawców internetowych, w tym polskie platformy takie jak Wykop czy Allegro.

Wczoraj Komisja Europejska wszczęła formalne postępowanie przeciwko TikTokowi na mocy DSA. Sprawdzi, czy platforma mogła naruszyć nowe przepisy w czterech obszarach związanych z: ochroną małoletnich, przejrzystością reklam, dostępem naukowców do danych, a także zarządzaniem ryzykiem związanym z uzależniającym projektowaniem i szkodliwymi treściami.

Jak podkreśla KE, w tym ostatnim punkcie chodzi o „zgodność z obowiązkami DSA związanymi z oceną i ograniczaniem ryzyka systemowego pod względem rzeczywistych lub przewidywalnych negatywnych skutków wynikających z projektu systemu TikTok, w tym systemów algorytmicznych, które mogą stymulować uzależnienia behawioralne lub tworzyć tzw. efekty otworów arabskich. Taka ocena jest wymagana w celu przeciwdziałania potencjalnym zagrożeniom dla korzystania z podstawowego prawa do dobrostanu fizycznego i psychicznego danej osoby, poszanowania praw dziecka, a także jego wpływu na procesy radykalizacji postaw. Ponadto wprowadzone w tym zakresie środki łagodzące, w szczególności narzędzia weryfikacji wieku stosowane przez TikTok w celu uniemożliwienia małoletnim dostępu do nieodpowiednich treści, mogą nie być rozsądne, proporcjonalne i skuteczne”.

– Mówimy o akcie prawa międzynarodowego, które bezpośrednio obowiązuje na terytorium całej Unii Europejskiej, co oznacza, że dużo łatwiej będzie teraz rozmawiać z dużymi platformami. One będą czuły się bardziej zobowiązane do przestrzegania tych przepisów, ponieważ dotyczą one nie krajowego rynku, nie 40 mln Polaków, ale setek milionów obywateli Unii Europejskiej – zwraca uwagę dr Maciej Kawecki.

Akt o usługach cyfrowych to unijne rozporządzenie, co oznacza, że jest stosowane w Polsce i innych krajach UE bezpośrednio, na podobnej zasadzie jak przepisy krajowe. Jednak, podobnie jak w przypadku RODO, DSA pozostawia pewne kwestie do szczegółowego uregulowania krajowym ustawodawcom. Żeby nowe prawo działało prawidłowo w państwach członkowskich UE, muszą one też m.in. powołać krajowych koordynatorów, czyli organy, które będą odpowiedzialne za pilnowanie jego przestrzegania i przyjmowanie skarg użytkowników. Większość państw członkowskich jest z tym jednak spóźniona.

W Polsce projekt ustawy wdrażającej DSA pojawił się na początku stycznia br., a Ministerstwo Cyfryzacji ogłosiło konsultacje społeczne założeń tego dokumentu, które zakończyły się w piątek, 19 stycznia br. W przygotowanym przez resort projekcie ustawy rola krajowego Koordynatora ds. Usług Cyfrowych miałaby przypaść Prezesowi Urzędu Komunikacji Elektronicznej (UKE) przy wsparciu Prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK).

– Państwa członkowskie nie zdążyły z tymi regulacjami i tak długo, jak prawo krajowe nie będzie przyjęte, tak długo te regulacje są nieegzekwowalne. Tym samym państwa członkowskie UE w pewien sposób same wydłużyły czas, w którym platformy cyfrowe mają czas na dostosowanie się do ich treści – mówi prezes Instytutu Lema, dyrektor Centrum Innowacji Uniwersytetu WSB Merito Warszawa.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/unijny-akt-o-uslugach,p132193211

Tegoroczne wybory na świecie pod ostrzałem dezinformacji i deepfake’ów. Badacze z USA przygotowali mapę źródeł szkodliwych treści

0

Zbliżające się wybory w ponad 50 krajach, w tym w USA i w Polsce, zachęcą twórców szkodliwych treści do wzmożonego działania z wykorzystaniem sztucznej inteligencji. Najwięcej deepfake’ów prawdopodobnie powstanie latem tego roku. Analitycy sprawdzili, jakie miejsca w cyfrowym świecie są swoistymi inkubatorami dla działań „złych aktorów”, i sporządzili ich mapę. To małe platformy są głównym źródłem powstawania i rozpowszechniania szkodliwych treści. W tym kontekście unijny Akt o usługach cyfrowych można ocenić jako nietrafiony, bo takie małe platformy będą praktycznie poza kontrolą przepisów. Naukowcy sugerują podejmowanie w walce z tym zjawiskiem działań opartych na realistycznych scenariuszach, a całkowite jego wyeliminowanie do takich nie należy. Dlatego lepiej ograniczać skutki dezinformacji.

– Wszyscy mówią o tym, co może osiągnąć sztuczna inteligencja działająca bez kontroli w mediach społecznościowych. Biorąc pod uwagę zagrożenia i tzw. bad actors, czyli „złych aktorów”, oraz wybory, które mają się odbyć w tym roku w wielu krajach, również w Polsce, prawdopodobnie także w Wielkiej Brytanii, a z pewnością w USA i Indiach – głosować będą łącznie 3 mld ludzi – mamy do czynienia z problemem fake newsów i dezinformacji w internecie. Można się zastanawiać, co może pójść nie tak przy wykorzystaniu sztucznej inteligencji i jej możliwości działania przez całą dobę bez ograniczeń co do prędkości, potencjału i zdolności do tworzenia nowych rzeczy w sposób przypominający działania człowieka. Oczywiście wiele może pójść nie tak – mówi w wywiadzie dla agencji Newseria Innowacje prof. Neil Johnson, fizyk z Uniwersytetu Jerzego Waszyngtona, prowadzący Dynamic Online Networks Laboratory, zajmujące się mapowaniem internetu.

Problem zagrożeń, jakie niesie niekontrolowane wykorzystywanie sztucznej inteligencji, został już zauważony przez Unię Europejską. Jednym z narzędzi, które ma służyć kontroli tego zjawiska, jest Akt o usługach cyfrowych (DSA) wchodzący w życie 17 lutego. To tzw. konstytucja internetu, czyli zbiór ogólnounijnych przepisów dotyczących usług cyfrowych, podmiotów działających jako pośrednicy dla konsumentów oraz towarów, usług i treści. Celem wprowadzenia DSA ma być zbudowanie bezpieczniejszego i bardziej sprawiedliwego świata online. W stosunku do największych platform internetowych przepisy zaczęły obowiązywać już w sierpniu ub.r.

To właśnie na różnego typu platformy nowe przepisy nakładają najwięcej obowiązków. Dotyczy to m.in. ich roli w ułatwianiu użytkownikom rozpowszechniania fałszywych, nielegalnych i szkodliwych treści czy dokonywania oszustw w zakresie handlu elektronicznego. W ostatnich latach platformy stały się bowiem najważniejszym miejscem wymiany informacji i poglądów, z którego czerpią setki milionów, a nawet miliardów użytkowników na całym świecie.

Problem polega jednak na tym, że brakuje chociażby jednoznacznych kryteriów, które oznaczałyby to, kiedy zaczynamy mieć do czynienia ze szkodliwą treścią.

– Wszystkie dyskusje nad kierunkami polityki, często prowadzone przez same platformy, które dysponują wiedzą jedynie o sobie, zawsze są oparte na niejednoznacznych kryteriach opisowych odnoszących się do „złych” podmiotów w sieci – zauważa prof. Neil Johnson. – Nasze badanie miało na celu zidentyfikowanie, gdzie kryją się te zagrożenia, gdzie działają szkodliwe podmioty i gdzie są ich społeczności. Wyobraźmy sobie, że chcemy rozwiązać problem związany z ruchem drogowym w Londynie, Nowym Jorku, Warszawie – jak to zrobimy, jeśli nie mamy mapy miasta?

Badacze postanowili więc przeprowadzić ilościową analizę naukową, która miała przewidzieć, w jaki sposób te podmioty będą nadużywać sztucznej inteligencji na całym świecie.

– Jest to pierwsze badanie, w którym przyjrzeliśmy się liczbom i lokalizacji aktywności sztucznej inteligencji na większą skalę. Jeśli obejrzymy nagranie dowolnej dyskusji z udziałem polityków w USA, Europie, Wielkiej Brytanii na temat internetu i sztucznej inteligencji, te dyskusje są mało konkretne i wydaje się, że politycy nie do końca rozumieją, co się dzieje, i nie winię ich za to – próby zgłębienia tej kwestii zajęły mi całe życie, a oni mają dwie godziny, żeby zapoznać się z tematem. Problem jednak polega na tym, że to oni podejmują decyzje – mówi fizyk z Uniwersytetu Jerzego Waszyngtona. – Sztuczna inteligencja w połączeniu z internetem wszystko zmieni, ponieważ jest to nowa technologia stale dostępna od ręki dla wszystkich na całym świecie. Pierwsze badanie na ten temat jest ważne. Byliśmy zaskoczeni, że nikt wcześniej nie zajął się tym zagadnieniem.

Na początek badacze wytypowali kilka podmiotów, które można było sklasyfikować jako „złych aktorów”. Sprawdzili ich powiązania, odbiorców i ich przyjaciół, a następnie stworzyli ich mapę.

Oczekiwaliśmy, że przez analogię do miasta wszyscy dobrzy ludzie mieszkają w centrum, pośrodku mamy liczną populację, a wszystko, co podejrzane, dzieje się na obrzeżach. Uzyskaliśmy jednak wyniki przeciwne do tego założenia. Obok istnienia dużych platform, takich jak Facebook, X (poprzednio Twitter) czy TikTok, czyli głównych platform zrzeszających ogromne liczby ludzi należących do społeczności skupionych wokół na przykład rodzicielstwa lub ulubionych potraw, są społeczności najczęściej istniejące na mniejszych platformach, połączonych z tymi dużymi. Razem z pozostałymi tworzą one cały ekosystem, w którym sztuczna inteligencja na usługach szkodliwych podmiotów może działać swobodnie – wyjaśnia badacz Dynamic Online Networks Laboratory. – Dwa–trzy miliardy osób na świecie należy do społeczności, na przykład wielbicieli pizzy czy rodziców.

Okazało się, że największe platformy co prawda mają największe znaczenie pod względem potencjalnych szkód, ale już nie pod względem tego, gdzie taka sztuczna inteligencja powstanie oraz gdzie będą działać społeczności „złych aktorów”, szerzących rasizm, nienawiść, skierowanych przeciwko kobietom, rządom czy wyznawcom określonych religii. Badacze odkryli, że takie społeczności będą działać jako rezerwuar szkodliwych treści na mniejszych platformach, takich jak np. Telegram czy Gab. Te natomiast mają nie być objęte przepisami wynikającymi z DSA. W ocenie badaczy jest to więc rozwiązanie nie do końca trafione, które w dodatku teraz mogą powielić także Stany Zjednoczone.

Ponieważ nie dysponowano mapą przy opracowywaniu przepisów, poczyniono założenie, że większe platformy mają większy wpływ. Jest to jedynie założenie i podobnie jak w każdym innym przypadku w nauce nie można po prostu tworzyć założeń bez ich weryfikacji. Nasze badanie polegało na przetestowaniu tych założeń i wnioski okazały się do niego przeciwne – podkreśla prof. Neil Johnson. – Wszyscy skupiają się na tym, jakie nieprawdziwe treści mogą być rozpowszechniane. Ale nieważne, co to za informacje, najważniejsza jest ich lokalizacja. Ustaliliśmy, gdzie kryją się zagrożenia. Na tej samej zasadzie lokalizacja pojazdów w mieście jest ważniejsza dla zrozumienia ruchu drogowego niż wiedza o tym, że są to dwa samochody BMW i jedna Toyota.

Jak podkreśla ekspert, w dyskusji na temat dezinformacji dominują dwie strategie: całkowite wyeliminowanie lub opanowanie problemu. Jego zdaniem pierwsza jest z góry skazana na porażkę. Takie działanie wymagałoby ogromnej skali szczegółowych i kosztownych działań, bez gwarancji, że to cokolwiek da.

Przejdźmy więc do drugiej strategii, która polega na opanowaniu problemu. Jest to bardziej kontrowersyjna strategia, ponieważ według większości ludzi trzeba te problemy usunąć, zamiast je opanowywać. Ale jako przykład można podać tu COVID-19 – nie wyeliminowaliśmy go całkowicie, ale można powiedzieć, że go opanowaliśmy. Sedno sprawy polega na tym, że dla rządów, podmiotów czy platform jest to strategia, której powinni unikać. Sprawa jednak została upolityczniona – ale mogę to powiedzieć jako naukowiec na podstawie wyników badań – w sferze politycznej argument, że fałszywe informacje należy usuwać, zawsze będzie brzmiał bardziej szlachetnie, zawsze będzie się wydawać lepszym wyjściem. Problem polega na tym, że bez mapy, a o ile wiem, tylko my taką mapą dysponujemy, poznawszy ten problem od realnej strony, jego usunięcie jest niemożliwe – podkreśla  badacz Dynamic Online Networks Laboratory.

Zgodnie z szacunkami poczynionymi w trakcie badania latem tego roku napędzane sztuczną inteligencją działania „złych aktorów” staną się codziennością. Badacze ocenili to na podstawie analogii z podobnymi technologicznie incydentami z 2008 i 2013 roku. Pierwszy dotyczył ataków algorytmicznych na amerykańskie rynki finansowe, a drugi chińskich cyberataków na infrastrukturę USA. To prognoza szczególnie niebezpieczna, zwłaszcza w kontekście zbliżających się wyborów.

To będą naprawdę interesujące wybory, ponieważ poprzednio mieliśmy do czynienia z kilkoma botami na Twitterze i paroma dziwnymi stronami internetowymi. Nie wiadomo, jaki był ich faktyczny wpływ w wyborach prezydenckich w USA z 2016 i 2020 roku. Teraz sytuacja ze sztuczną inteligencją przedstawia się całkowicie inaczej – można ją wykorzystać na większą skalę, dysponując większą szybkością. Większość populacji USA korzysta z internetu i jeśli sami nie mają kont w mediach społecznościowych, to ma je ich rodzeństwo, rodzice czy dzieci, więc są pod ich pośrednim wpływem. Ten wpływ dotyczy całej populacji, chyba że ktoś mieszka w chacie w samym sercu Montany. Mamy do czynienia z nową technologią i – pomijając ocenę, kto jest tutaj po dobrej, a kto po złej stronie – ci, którzy lepiej się nią posługują, wygrają – ostrzega prof. Neil Johnson. – W krajach, w których w tym roku są wybory, będziemy otrzymywać wiadomości głosowe będące deepfake’ami. Będzie to prawdziwa bitwa w sieci i wyścig zbrojeń, który będzie polegał na tym, kto użyje tej technologii w większym stopniu. Czy takie narzędzia powinny być stosowane? Oczywiście, że nie, ale to nie zmienia faktu, że tak będzie. 

Źródło: https://innowacje.newseria.pl/news/tegoroczne-wybory-na,p295139092

Polscy przedsiębiorcy wiedzą, że automatyzacja to strategiczny element rozwoju. Brak specjalistów jest największą barierą

0

Do 2025 roku prawie połowa polskich firm planuje wdrożenie nowych technologii. Dużych przedsiębiorców interesuje zwłaszcza robotyzacja i mają na to zaplanowane budżety. Mniejsze firmy również skorzystałyby na automatyzacji procesów, ale brakuje im instrumentów wsparcia. Problemem jest też dostęp do wykwalifikowanych specjalistów. Wdrażanie zaawansowanych technologii w firmach to wyzwanie nie tylko dla samych organizacji, ale i jej pracowników. Z jednej strony wymaga od nich wysokich kompetencji, czyli ciągłego kształcenia, a z drugiej strony budzi obawy o ich przyszłość na rynku pracy.

Aby postawić rzeczywistą diagnozę poziomu zaawansowania inwestycji w robotyzację, automatyzację, rozwój sztucznej inteligencji w procesach biznesowych, przeprowadziłem na przełomie 2021 i 2022 roku badania wśród liderów przemian związanych z inwestycjami w transformację technologiczną. Okazało się, że firmy dzisiaj mają już skonkretyzowane plany inwestowania w te procesy i, co ciekawe, większość z nich deklaruje, że jednak te inwestycje pokrywane są z własnych środków. Czy to są międzynarodowe firmy globalne, które funkcjonują w Polsce, czy to są firmy krajowe, to w większym stopniu to środki własne decydują o inwestycjach – podkreśla w rozmowie z agencją Newseria Innowacje prof. Jacek Męcina z Uniwersytetu Warszawskiego, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan.

Z raportu przygotowanego przez Polskie Forum HR, członka Konfederacji Lewiatan, wynika, że do 2025 roku 42 proc. firm planuje wdrożenie nowych technologii. W przypadku dużych przedsiębiorstw 28 proc. deklaruje inwestycje w roboty niehumanoidalne. Z kolei z badania przeprowadzonego przez IFS Connect wynika, że prawie 93 proc. respondentów postrzega automatyzację jako strategiczny element swojego rozwoju. Ponad 64 proc. uczestników badania ma stałe pozycje budżetu z tym związane.

Z badań przeprowadzonych przez prof. Jacka Męcinę na potrzeby publikacji „Od robotyzacji i automatyzacji do sztucznej inteligencji – wpływ na gospodarkę i rynek pracy” wynika, że na drodze ku automatyzacji i robotyzacji stoi szereg barier. Główną jest brak specjalistów, którzy są w stanie wdrażać te nowoczesne technologie. Wskazało na nią 60 proc. organizacji. Również z raportu Polskiego Forum HR wynika, że wśród firm, które planują wdrożenie nowych technologii, 16 proc. przewiduje w związku z tym zwiększenie zatrudnienia, 8 proc. spodziewa się spadku, a 34 proc. widzi konieczność zmiany kompetencji zatrudnionych pracowników.

– Następnym problemem, a jednocześnie wyzwaniem dla firm, które inwestują w transformację technologiczną, są programy przekwalifikowania czy podnoszenia kwalifikacji pracowników, tak aby większość z nich znalazła zatrudnienie nawet po inwestycji w robotyzację czy automatyzację procesów. Po prostu pracownik musi nabyć nowe kompetencje związane ze współpracą czy to z robotami, czy to z obsługą procesów automatycznych, tak aby mógł efektywnie dalej pracować i zachować swoje miejsce pracy. Oczywiście część pracowników może utracić pracę, ale to jest dość złożony proces. Wiemy doskonale z doświadczeń z przeszłości, że pojawiające się nowe technologie z jednej strony redukują zatrudnienie w niektórych obszarach, ale generują także ogromne zatrudnienie w innych – podkreśla prof. Jacek Męcina.

Jego zdaniem w dyskusji na temat nowych technologii dominuje wątek ich wpływu na biznes i gospodarkę, ale za mało mówi się o wpływie na rozwój społeczny. W tym obszarze pojawia się wiele wyzwań związanych z rozwojem technologicznym. Jednym z nich jest kwestia edukacji i zmian w systemie, które pozwolą przygotowywać młode pokolenie do funkcjonowania już w nowych warunkach. Drugi ważny obszar – który w dodatku będzie istotnie zyskiwał na znaczeniu – to kształcenie ustawiczne i podnoszenie kompetencji już obecnych na rynku pracy pracowników. To z kolei oznacza wyzwanie od strony zabezpieczenia socjalnego.

Jestem zwolennikiem radykalnego przekierowania dzisiejszych środków na przeciwdziałanie bezrobociu, którego praktycznie nie mamy, właśnie na kształcenie ustawiczne. Kilka miliardów rocznie co najmniej przeznaczyć na reskilling, upskilling, czyli przekwalifikowanie i podnoszenie kwalifikacji pracownikom. Kolejny element, najtrudniejszy, ale bardzo ważny, to zbudowanie poczucia bezpieczeństwa socjalnego pracowników, którzy w przyszłości będą częściej mieć czasowe przerwy w wykonywaniu pracy po to, żeby podwyższyć kwalifikacje – postuluje ekspert UW. – Dzisiejszy model zabezpieczenia społecznego nie przystaje do nowych oczekiwań, stąd mój postulat, aby przebudować ten system. Na pewno metodą byłoby utworzenie powszechnego systemu ubezpieczenia od bezrobocia i czasowej przerwy w zatrudnieniu, aby w ten sposób finansować właśnie przypadki podnoszenia kwalifikacji i przerwy w zatrudnieniu.

Jednym ze wskaźników, które służą do określenia poziomu zaawansowania technologicznego gospodarki, jest liczba robotów używanych w przemyśle. Gęstość robotów w 2022 roku w globalnym przemyśle wytwórczym wzrosła do średnio 151 sztuk na 10 tys. pracowników. W Polsce było to 71 jednostek. W 2021 roku zainstalowano u nas 3,5 tys. nowych robotów, rok później – niecałe 3,1 tys. Dla porównania w Niemczech było to 26 tys. Z danych Międzynarodowej Federacji Robotyki (IFR) wynika, że Polska jest piątym największym rynkiem robotów przemysłowych w UE – za Niemcami, Włochami, Francją i Hiszpanią. Europejski lider był w 2022 roku na czwartym miejscu w globalnym wyścigu – za Japonią, Singapurem i Republiką Korei.

Jesteśmy liderami w inwestycjach w automatyzację i cyfryzację w takich sektorach jak finanse, ubezpieczenia, dość zaawansowana jest także motoryzacja i niektóre elementy przemysłu przetwórczego, metalowego. Nieźle to wygląda, jeśli idzie o edukację, tutaj zrobiliśmy dość znaczny postęp, związany chociażby z doświadczeniami COVID-u. Wspomnieć też należy o usługach cyfrowych, które rozwijają się w przestrzeni publicznej: e-recepta, e-zwolnienie i szereg innych inwestycji w e-administrację. To też jest taki element, który sytuuje Polskę dość wysoko. Natomiast jeśli mówimy o inwestowaniu w robotyzację procesów, to jesteśmy raczej w dolnej stawce krajów Unii Europejskiej i mamy tutaj sporo do zrobienia – komentuje prof. Jacek Męcina.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/polscy-przedsiebiorcy,p252273292

Popyt na używane samochody przyspiesza. Na rynku dwukrotnie wzrosła liczba ofert elektryków

0

Zainteresowanie używanymi samochodami jest coraz większe, przez co na początku tego roku – po raz pierwszy od dłuższego czasu – zmniejszyła się liczba oferowanych na sprzedaż aut z drugiej ręki. Wyższa była za to ich cena – średnio o 1 tys. zł w porównaniu do grudnia ub.r. Pierwsza trójka najpopularniejszych modeli, podobnie jak typy napędów, pozostała niezmienna: prym wiodą diesle i silniki benzynowe. Sukcesywnie rośnie natomiast popularność aut hybrydowych i takich często poszukują kierowcy. Z kolei segment elektryków, choć pozostaje stosunkowo niewielki, odnotował w ubiegłym roku ponaddwukrotny wzrost liczby ofert.

– Prognozujemy, że w 2024 roku na rynku samochodów używanych utrzyma się stabilizacja, która u naszych zachodnich sąsiadów trwa już od kilku miesięcy. Spodziewamy się też, że nadal będzie postępować odmładzanie floty samochodów używanych. Mamy coraz bardziej restrykcyjne przepisy dotyczące spalin, klienci to słyszą i to między innymi może spowodować, że zainteresowanie starszymi autami będzie trochę spadać – mówi agencji Newseria Biznes Paweł Molasy, business country manager AAA Auto Polska.

Według raportu „Barometr AAA Auto”, opartego na analizie danych dotyczących sprzedaży aut używanych w komisach, u dealerów i na stronach internetowych, w styczniu br. po raz pierwszy od dwóch lat zmniejszyła się liczba ofert samochodów na polskim rynku wtórnym. Łącznie na sprzedaż oferowano prawie 196 tys. aut z drugiej ręki, co stanowiło spadek o prawie 2,8 tys. względem grudnia ub.r. Powodem tego spadku jest zwiększony popyt, który wynika z korzystnych informacji płynących z rynku finansowego, dotyczących m.in. spadku inflacji oraz wzrostu siły nabywczej klientów, w tym przedsiębiorców. Podobny trend widać również na rynku pierwotnym.

Ze statystyk AAA Auto wynika również, że mediana cen samochodów z rynku wtórnego w styczniu br. wyniosła 33,9 tys. zł (wobec 32,9 tys. zł w grudniu ub.r.), a najdroższe samochody oferowano w województwie mazowieckim (mediana ceny: 41,4 tys. zł.), gdzie w ubiegłym miesiącu pojawiło się też najwięcej ofert sprzedaży samochodów używanych. Pierwsza trójka najpopularniejszych modeli oferowanych na sprzedaż pozostała niezmienna (kolejno: Opel Astra, Audi A4 i Volkswagen Golf), podobnie jak typy napędów. Pierwsze miejsce zajmują samochody z silnikami Diesla (92,57 tys. ofert), a drugie – silniki benzynowe (85,3 tys.). Dalej uplasowały się auta napędzane LPG (11,4 tys. ofert), hybrydowe (4,8 tys.) i elektryczne (1,85 tys.). W styczniu br. na polskim rynku wtórnym znalazły się też trzy oferty sprzedaży samochodów napędzanych ogniwami wodorowymi. 

Najchętniej kupowane są w tej chwili samochody z silnikiem benzynowym, ponieważ silniki Diesla nie dają już dzisiaj tak dużych oszczędności jak kiedyś. Ta różnica w cenie paliwa jest na tyle mała, że koszty serwisowania i eksploatacji takiego samochodu nie zwracają się przy tak niskich przebiegach, które klienci obecnie robią. Dlatego wśród ofert sprzedaży samochodów używanych przodują diesle: więcej klientów chce dziś sprzedać, niż kupić samochody z tymi silnikami – mówi ekspert AAA Auto Polska.

Jak wskazuje, na polskim rynku cały czas sukcesywnie rośnie za to oferta samochodów hybrydowych i elektrycznych. W tej pierwszej grupie w 2023 roku oferowano na sprzedaż 54,3 tys. aut. Liczba wystawionych na sprzedaż elektryków sięgnęła za to prawie 9,7 tys., czyli o 124 proc. więcej niż w 2022 roku. Wraz z liczbą ofert wzrosła także mediana cen – ze 109,3 tys. zł do 132,9 tys. Za taką kwotę można było kupić samochód, którego mediana wieku wynosiła 3,3 lat, a mediana przebiegu 32 tys. km. Zdaniem ekspertów AAA Auto mimo tak dynamicznego wzrostu liczba ofert elektryków wciąż jest niewielka i tak pozostanie jeszcze przez kilka lat. Ożywienie pojawi się wówczas, gdy pierwsi właściciele elektryków kupowanych w ostatnich latach wystawią je na sprzedaż. Ten segment rynku mogą pobudzić także ewentualne rządowe zachęty do zakupu lub użytkowania elektryków.

Myślę, że do elektryków nasz rynek jeszcze trochę nie dorósł. To są wciąż drogie samochody, a infrastruktura sieci ładowania nie jest tak rozwinięta, jak byśmy tego chcieli. Z drugiej strony przebiegi i odległości, które na polskim rynku robimy, są na tyle duże, że elektryczny samochód nie zawsze może być jedynym autem w rodzinie. Natomiast jeśli chodzi o auta hybrydowe, dzisiaj rynek nowych samochodów bardzo mocno idzie w właśnie w ich stronę. Ponad 50 proc. nowych samochodów sprzedaje się jako hybrydy, dlatego szacujemy, że dzięki temu również wtórny rynek w tym segmencie będzie w kolejnych latach rósł – mówi Paweł Molasy.

Z drugiej strony tradycyjne napędy będą zyskiwać wraz ze zbliżającym się 2035 rokiem i unijnym zwrotem w kierunku samochodów bezemisyjnych.

– Samochody nowe będą drożały, do sprzedaży będzie wprowadzanych coraz więcej samochodów elektrycznych, które nie są najtańsze i nie każdy może sobie pozwolić na ich posiadanie. Dlatego my szacujemy, że na nasz rynek wpłynie to pozytywnie i zainteresowanie samochodami spalinowymi, ale używanymi będzie coraz większe – ocenia ekspert.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/popyt-na-uzywane,p1340900872

Osteoporoza to problem ponad 2 mln Polaków, głównie kobiet. Może prowadzić do ciężkiego kalectwa i śmierci, ale w Polsce wciąż jest mocno lekceważona

0

Osteoporoza to mocno lekceważony problem: szacuje się, że w Polsce choruje na nią ok. 2,1 mln osób po 50. roku życia, z czego 1,7 mln to kobiety, jednak tylko 5 proc. z nich jest objętych leczeniem. Wykrywanie tej choroby na odpowiednio wczesnym etapie wciąż stanowi problem, mimo że każdego roku w Polsce dochodzi do ok. 120 tys. złamań, których przyczyną jest właśnie osteoporoza. Aby zmienić te statystyki, potrzebna jest edukacja społeczeństwa. Dlatego właśnie powstała Koalicja „Zmierz się z osteoporozą”, której główny cel to prowadzenie działań edukacyjnych i promowanie profilaktyki wśród osób, u których występuje ryzyko osteoporozy. 

– Osteoporoza jest chorobą, która dotyczy częściej kobiet, szczególnie w okresie pomenopauzalnym, ale też mężczyzn po 70. roku życia. Jest nazywana cichym zabójcą, ponieważ w początkowym okresie nie daje żadnych objawów. Pierwsze symptomy, które mogą na nią wskazywać, to przede wszystkim zmniejszenie wzrostu. Wtedy jest to łagodniejszy, powolny przebieg osteoporozy, polegający na zmniejszeniu wysokości trzonów międzykręgowych, które się zgniatają. Natomiast ostra manifestacja osteoporozy to są złamania niskoenergetyczne, zwykle złamania szyjki kości udowej czy złamania w obrębie nadgarstka – mówi agencji Newseria Biznes prof. Brygida Kwiatkowska, konsultantka krajowa w dziedzinie reumatologii.

Statystycznie na osteoporozę narażona jest co czwarta kobieta powyżej 60. roku życia i co druga, która ukończyła 70 lat. To przewlekła choroba, która rozwija się powoli i powoduje stopniowy, postępujący ubytek masy kostnej, co prowadzi do osłabienia i nadmiernej kruchości kości. Wymaga długotrwałego leczenia, a jej powikłania zagrażają sprawności i życiu chorego oraz mogą prowadzić do kalectwa i śmierci.

Oprócz zaawansowanego wieku czynnikiem ryzyka jest też palenie papierosów i nadużywanie alkoholu, siedzący tryb życia, niedożywienie i niedobór witaminy D. Lekarze wskazują, że najprostszym, wstępnym badaniem przesiewowym w kierunku osteoporozy jest obserwowanie własnego ciała, ponieważ każdy ubytek wzrostu może świadczyć o powolnych, kompresyjnych złamaniach trzonów kręgowych. 

Już kilka centymetrów wskazuje na to, że absolutnie trzeba zrobić badania w kierunku osteoporozy – podkreśla prof. Brygida Kwiatkowska. – Diagnozujemy ją w bardzo prosty sposób, wykonując badanie densytometryczne, czyli badanie gęstości kości, które pokazuje nam, czy mamy do czynienia tylko z osteopenią [obniżoną gęstością – red.], czy już z osteoporozą. To badanie monitoruje nam jakość kości i upoważnia do tego, żeby włączyć ewentualne leczenie. Każda kobieta po 50. roku życia powinna mieć okresowo wykonywane takie badanie.

W Polsce każdego roku dochodzi do ok. 120 tys. złamań, których przyczyną jest właśnie osteoporoza. Z szacunkowych danych wynika, że u niemal jednej na trzy kobiety i jednego na pięciu mężczyzn po 70. roku życia wystąpi złamanie osteoporotyczne. Zdarza się, że następuje ono nawet w następstwie zwykłego kichnięcia, kaszlu czy podparcia się na nadgarstku. Do najczęstszych należą złamania kręgów, złamanie bliższego końca kości udowej, kości promieniowej czy kości ramiennej. Szacuje się, że złamania kręgów występują u co czwartej kobiety po 50. roku życia i u co drugiej w wieku ponad 85 lat. Najgroźniejsze jest złamanie szyjki kości udowej, w wyniku którego ok. 80 proc. pacjentów traci samodzielność i zmaga się ze znacznym kalectwem, a 20–30 proc. umiera w ciągu roku.

Kiedy już dojdzie do jednego złamania, to ryzyko kolejnych jest bardzo duże i wtedy rzeczywiście trzeba bardzo szybko włączać intensywne leczenie – mówi prof. konsultantka krajowa w dziedzinie reumatologii.

Mimo że osteoporoza może mieć poważne konsekwencje, w Polsce wciąż jest lekceważona, a leczeniem objętych jest tylko niecałe 5 proc. spośród 2 mln chorych. W niektórych województwach między 60 a 80 proc. chorych z osteoporozą nie ma postawionego rozpoznania. Aby zmienić te statystyki, potrzebna jest edukacja społeczeństwa. Dlatego właśnie powstała Koalicja „Zmierz się z osteoporozą”, której główny cel to prowadzenie działań edukacyjnych i promowanie profilaktyki wśród osób, u których występuje ryzyko osteoporozy.

– Kampania „Zmierz się z osteoporozą” jest wspólną inicjatywą szerokiego grona ekspertów, firm i instytucji, fundacji, mamy również wsparcie konsultantów krajowych i towarzystw medycznych, Rzecznika Praw Pacjenta, liczne wsparcie mediów. Bardzo szerokie grono zdecydowało się dołączyć do tej kampanii, ponieważ problem osteoporozy jest tematem zaniedbanym. A dane statystyczne pokazują, że jest on bardzo powszechny – podkreśla Magdalena Kołodziej, prezeska Fundacji MY Pacjenci.

Kampania „Zmierz się z osteoporozą” będzie promować świadomość zdrowotną, nakierowaną na profilaktykę i wczesne rozpoznanie osteoporozy, m.in. dzięki regularnej kontroli swojego wzrostu oraz diecie zapewniającej odpowiednią podaż wapnia i witaminy D. Lekarze wskazują bowiem, że najlepszym sposobem na osteoporozę jest zmniejszenie ryzyka jej rozwoju poprzez prawidłowe żywienie – chodzi przede wszystkim o odpowiednią podaż wapnia i witaminy D. Eksperci podkreślają, że w populacji Polski niedobory tych elementów są powszechne – w przypadku witaminy D ma je 80–90 proc. Kolejne warunki to regularna aktywność fizyczna i odstawienie wszelkich używek.

Z drugiej strony kampania ma również zwrócić uwagę opinii publicznej i polityków na konieczność poprawy jakości opieki nad osobami starszymi, narażonymi na złamania kości i ich konsekwencje.

Głównym celem tej kampanii jest zbudowanie społecznej świadomości tego problemu, jakim jest osteoporoza, pokazanie, jak powszechna i poważna jest to choroba, ale też jak możemy jej zapobiegać, diagnozować i ją leczyć – mówi Magdalena Kołodziej. – Aktywności przewidziane w ramach tej kampanii to przekaz poprzez media tradycyjne i społecznościowe. Po Polsce będzie też jeździł specjalny osteobus, w którym każda osoba zainteresowana będzie mogła wykonać specjalistyczne badanie w kierunku osteoporozy, porozmawiać ze specjalistą i wyjaśnić swoje wątpliwości. Z podobnym założeniem będą też organizowane spotkania dla pacjentów w regionach, żeby osoby zainteresowane – szczególnie w grupie ryzyka powyżej 50. roku życia – mogły porozmawiać i dowiedzieć się, czym jest osteoporoza. Przewidujemy również szkolenia dla środowiska medycznego, aby specjaliści mogli uzupełnić wiedzę o tej chorobie.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/osteoporoza-to-problem,p1636618393

Polacy przechodzą przyspieszony kurs inwestowania, ale wciąż niewiele wiedzą o rynku kapitałowym. Wypadają pod tym względem gorzej niż Czesi i Słowacy

0

Blisko 40 proc. Polaków przed 45. rokiem życia ma doświadczenie związane z inwestowaniem. Nie przekłada się to jednak na wiedzę o mechanizmach rynkowych – wynika z badania Indeksu Kompetencji Inwestycyjnych, przeprowadzonego na zlecenie platformy inwestycyjnej Portu. Chociaż z powodu rekordowo wysokiej inflacji w ostatnich dwóch latach Polacy przeszli przyspieszony kurs z obszaru inwestowania, to pozostajemy z naszą wiedzą w tyle za Czechami i Słowakami.

– Polacy posiadają rosnącą wiedzę o inwestowaniu. Tak wynika z Badania Kompetencji Inwestycyjnych Portu, natomiast nadal jest kilka aspektów, gdzie tej wiedzy brakuje. Polacy poradzili sobie całkiem nieźle w obliczeniach matematycznych w porównaniu do innych krajów, bo badanie przeprowadzaliśmy również w Czechach i na Słowacji – podkreśla w rozmowie z agencją Newseria Biznes Mikołaj Raczyński, prezes zarządu Portu Poland. – Tam, gdzie tej wiedzy trochę zabrakło, to były bardziej specyficzne pytania odnośnie do inwestowania na rynkach kapitałowych, na giełdzie, w akcje czy w obligacje. Tutaj ewidentnie jest jeszcze duże pole do poprawy.

Indeks Kompetencji Inwestycyjnych obejmuje ważne obszary wiedzy inwestycyjnej: wpływ inflacji, stosunek zysku do ryzyka, matematykę finansową, procent składany, regułę dywersyfikacji i wpływ kursu walut. Jest on realizowany przez Portu cyklicznie od trzech lat w Czechach i na Słowacji. W tym roku po raz pierwszy zbadano jego wartość dla Polski. Ogółem w 10 pytaniach wchodzących w skład indeksu Polacy uzyskali 42 proc. poprawnych odpowiedzi. To wyniki podobne do Słowaków (mieli oni o 7,4 proc. więcej prawidłowych odpowiedzi), ale znacznie jednak gorsze niż wśród Czechów (o 37,8 proc. więcej prawidłowych odpowiedzi).

Polacy relatywnie dobrze poradzili sobie z pytaniami o profilu matematycznym, czyli z obliczeniami na procentach, mechanizmem procentu składanego, oraz pytaniem o podatki (rozliczanie podatkowe papierów wartościowych). Znacznie gorzej na tle innych krajów wypadliśmy w pytaniach o wpływ inflacji, różnicę pomiędzy inwestowaniem w poszczególne instrumenty czy o ubezpieczenie przeciwko spadkom na rynku akcji.

 W badaniu Polacy uplasowali się na trzecim miejscu, natomiast prawie udało się doścignąć wyniki na Słowacji. To jest w miarę zbieżne z tym, co pokazują inne badania na temat tego, jak obywatele, gospodarstwa domowe alokują swoje środki, w jakie klasy aktywów, jak próbują walczyć z inflacją. Rzeczywiście w wielu badaniach wychodzi również, że Czesi więcej korzystają z dobrodziejstw rynków kapitałowych i inwestowania – wskazuje Mikołaj Raczyński. – Liczymy na to, że w kolejnych latach, kiedy będziemy również powtarzać to badanie, indeks kompetencji dla Polski będzie gonił rywali zza południowej granicy.

W grupie osób poniżej 45 lat niemal 40 proc. deklaruje się jako osoby z pewnym doświadczeniem w inwestowaniu. Największe doświadczenie mają osoby z pokolenia milenialsów (w wieku 36–45 lat), a wśród osób w wieku 18–25 lat takiej odpowiedzi udziela niemal co czwarty. Zdaniem ekspertów Portu duży odsetek młodych inwestorów to dobry prognostyk na przyszłość.

Największy odsetek respondentów uznał siebie za „raczej doświadczonych” i to ta grupa osób uzyskała najlepszy wynik (o 21,4 proc. więcej prawidłowych odpowiedzi niż średnia). Z drugiej jednak strony osoby, które określiły siebie „bardzo doświadczonymi”, uzyskały wynik tylko trochę lepszy od osób „zupełnie niedoświadczonych”, co oznacza, że za doświadczeniem nie idzie wiedza o mechanizmach działania rynku i poszczególnych instrumentów.

Eksperci podkreślają, że to wysoka inflacja, dochodząca w szczycie do blisko 20 proc., wymusiła na Polakach ekspresową edukację w zakresie inwestowania, szczególnie przeciwdziałania utracie wartości pieniądza w czasie. Za kolejnymi inwestorskimi decyzjami musi iść jednak dalszy wzrost wiedzy na ten temat, żeby doświadczenia te nie okazały się dla Polaków bolesne.

Dla ok. 30 proc. badanych remedium na brak doświadczenia inwestycyjnego może być robodoradztwo. Ten termin odnosi się do platform inwestycyjnych, gdzie zaprogramowany system algorytmów dobiera portfel i wspiera jego zarządzanie zgodnie z preferencjami inwestora.

 Polacy coraz bardziej zastanawiają się, jak można wykorzystać nowe technologie, o których coraz więcej słyszymy w różnych dziedzinach życia, również w kwestii inwestowania. Natomiast tutaj jeszcze jest dużo do zrobienia w kontekście wytłumaczenia Polakom, na czym polegają te nowe technologie w inwestowaniu – mówi dyrektor generalny Portu w Polsce.

Na czym polega robodoradztwo, wie zaledwie 12 proc. Polaków. Dla prawie 60 proc. badanych to nowe określenie. Jednocześnie jednak narzędzie cieszy się dużym zainteresowaniem – niemal połowa chce zacząć z niego korzystać, mimo braku pełnej wiedzy. Zdaniem respondentów robodoradcy mogą przełamać bariery w inwestowaniu – przede wszystkim niewystarczający poziom wiedzy o inwestowaniu oraz obawę przed stratą kapitału (po 38 proc.).

Wśród korzyści, jakie płyną z robodoradztwa, badani wskazywali przede wszystkim możliwość rozpoczęcia inwestycji bez rozległej wiedzy o tej tematyce (36 proc. odpowiedzi), oszczędność czasu inwestora (29 proc.), upraszczanie czynności związanych z obsługą konta i możliwość równoważenia portfela bez konieczności nakładu pracy inwestora (po ok. 25 proc.).

– Jeżeli wiedza i chęć inwestowania będzie rosnąć, to Polacy będą kierować swoją uwagę w kierunku nowoczesnych platform inwestycyjnych czy właśnie robodoradztwa – przewiduje Mikołaj Raczyński.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/polacy-przechodza,p852093147

Możliwość kupienia alkoholu podczas meczów może zwiększać ryzyko agresywnych zachowań kibiców. Skala takich przypadków okazuje się jednak marginalna

0

Zatłoczenie stadionu, rozgrywka w miejscach o wyższej stopie bezrobocia i kiepskie wyniki drużyny gospodarzy – to czynniki, które wpływają na nasilenie aspołecznych i agresywnych zachowań podczas meczów piłki nożnej w większym stopniu niż możliwość kupienia alkoholu podczas takiej imprezy. Bezpieczeństwo niekoniecznie jest więc argumentem, którym można uzasadniać wprowadzenie zakazu sprzedaży i konsumpcji napojów alkoholowych na stadionach. Zdaniem naukowców, którzy przeanalizowali zachowania kibiców w Brazylii, dużo ważniejsza niż zakazy jest dyskusja o skutkach przemocy i promowanie sportu jako pozbawionej przemocy rozrywki.

Badacze z Leeds Beckett University w Wielkiej Brytanii przeanalizowali ponad 4,5 tys. meczów pierwszej i drugiej ligi w Brazylii (nie brali pod uwagę zachowań przed meczami i po ich zakończeniu). To kraj, gdzie piłka nożna jest uważana za sport narodowy. Przez wiele lat obowiązywał tam zakaz sprzedaży alkoholu na stadionach piłkarskich, który jednak został zniesiony na czas rozgrywających się w Brazylii Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej w 2014 roku. Spokojny przebieg rozgrywek skłonił niektóre miasta i stany do całkowitego zniesienia zakazu.

Mieliśmy możliwość przeprowadzenia eksperymentu w naturalnych warunkach w miastach, w których spożycie alkoholu na meczach zostało dopuszczone, i w tych, w których obowiązywał zakaz, następnie porównania wyników i przekonania się, czy sprzedaż ma wpływ na poziom przemocy – mówi agencji Newseria Innowacje Thadeu Gasparetto z Leeds Beckett University. – Skategoryzowaliśmy zachowania antyspołeczne w różnych grupach, od najbardziej skrajnych do najmniej poważnych zachowań. Na przykład zamieszki czy wtargnięcie na boisko są dużo bardziej agresywne niż krzyki czy rzucanie przedmiotów na murawę.

Naukowcy zauważyli wprawdzie, że sprzedaż napojów alkoholowych jest statystycznie powiązana z aspołecznymi zachowaniami kibiców piłki nożnej w Brazylii, ale traci ona na znaczeniu, gdy do modelowania dodane zostaną inne czynniki, między innymi takie jak miejsce rozgrywania spotkania.

– Na meczach z dopuszczoną sprzedażą alkoholu zaobserwowano istotnie więcej poważnych zachowań antyspołecznych. Należy jednak pamiętać, że skala tych zdarzeń była bardzo mała. Tylko na 5 proc. meczów zaobserwowano zachowania antyspołeczne. Ustaliliśmy, że w przypadku dużego zatłoczenia stadionu i złych wyników drużyny gospodarzy prawdopodobieństwo poważniejszych zachowań antyspołecznych wzrasta. W związku z tym nie możemy tworzyć powiązań ani zakładać, że alkohol jest jedynym czynnikiem wyzwalającym przemoc, ponieważ nie jest to prawdą. Może on prowadzić do pewnych negatywnych skutków, ale ich skala jest bardzo niewielka i nie uzasadnia stwierdzenia, że nie można sprzedawać alkoholu, w tym przypadku piwa, na meczach piłki nożnej – mówi Thadeu Gasparetto.

Tylko podczas 245 z 4,5 tys. przeanalizowanych meczów doszło do co najmniej jednego aspołecznego zachowania kibiców.

Bardzo ciekawe badanie opublikowano w 2022 roku. Jego wyniki wskazywały, że dopuszczenie sprzedaży alkoholu w USA podczas uniwersyteckich zawodów futbolowych przyczyniło się do spadku określonych wykroczeń, na przykład naruszeń przepisów dotyczących spożycia alkoholu i zakłócania porządku publicznego. Wyjaśnienie zaproponowane przez autora było takie, że kibice, którzy chcieli się napić, spożywali mniejszą ilość alkoholu i rozkładali konsumpcję w czasie, zamiast wypijać naraz dużą ilość przed meczem. Dlatego niektóre zachowania antyspołeczne uległy ograniczeniu mimo dopuszczenia sprzedaży alkoholu podczas meczów. Taki wynik wydaje się nieintuicyjny, jednak jest bardzo interesujący i pouczający – zauważa badacz z Leeds Beckett University w Wielkiej Brytanii.

Jak podkreśla, wszystkie te okoliczności muszą być brane pod uwagę przez decydentów przy podejmowaniu decyzji o dopuszczeniu bądź zakazaniu sprzedaży alkoholu na stadionach piłkarskich. Ważne są też uwarunkowania właściwe dla danego kraju czy miasta.

Decydenci i twórcy strategii politycznych powinni zwiększać świadomość negatywnych aspektów spożycia alkoholu i tego, że może on prowadzić do agresywnych zachowań, w tym przypadku u kibiców sportowych, jednak musimy zrozumieć, że spożycie alkoholu ma silne uwarunkowania kulturowe w wielu społeczeństwach. W tym sensie picie alkoholu nie jest bezpośrednio związane z przemocą – może poprawić atmosferę meczu, przyczynić się do lepszej frekwencji, przynieść wyższe przychody klubom. Musimy znaleźć równowagę między pozytywnymi i negatywnymi aspektami i uświadomić ludziom, że problemem jest przemoc sama w sobie. Jest wiele innych aspektów,  o których organizatorzy rozgrywek ligowych, rządy i kluby muszą lepiej informować kibiców i podkreślać, że chodzi o odrzucenie przemocy, zamiast mówić o zaprzestaniu spożywania określonych wyrobów – postuluje Thadeu Gasparetto.

Zdaniem naukowców problem związany z agresją u kibiców sportowych nie wymaga więc ustalania polityki dotyczącej zakazywania lub dopuszczania sprzedaży alkoholu, lecz edukacji na temat przyczyn i skutków przemocy.

– Idźmy na mecz i dzielmy się sportowymi emocjami z przyjaciółmi, rodzinami, współpracownikami, kibicujmy swojej drużynie, pamiętając, że chodzi tu o sport. Myślę, że to kluczowy element, jeśli chodzi o rozwiązanie problemu przemocy wśród kibiców piłki nożnej i ogólnie w sporcie – uważa ekspert. 

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/mozliwosc-kupienia,p1985639304