Strona główna Blog Strona 10

Dwie duże marki chińskich samochodów w tym roku trafią do sprzedaży w Polsce. Są w stanie konkurować jakością z europejskimi producentami aut

0

Według danych IBRM Samar w Polsce w pierwszych dwóch miesiącach 2024 roku zarejestrowano 533 auta chińskich producentów. Jednak niedługo mogą się one pojawiać na polskich drogach znacznie częściej, ponieważ swoją obecność na tutejszym rynku zapowiedziało już kilku kolejnych producentów z Państwa Środka. Chińskich samochodów, przede wszystkim elektryków, coraz więcej sprzedaje się również w Europie. Prognozy zakładają, że ich udział w europejskim rynku do 2025 roku ma zostać niemal podwojony. – Jakość produktów dostarczanych przez chińskich producentów jest dzisiaj zdecydowanie lepsza i dlatego one z powodzeniem konkurują z producentami europejskimi – mówi Wojciech Drzewiecki, prezes IBRM Samar.

– Patrząc na to, co się dzieje w salonach dealerskich, widać wyraźnie, że sporo ludzi interesuje się chińskimi markami samochodów, jest duża zmiana podejścia. O ile w poprzednich latach chińskie marki nie były traktowane zbyt poważnie ze względu na jakość ich produktu, o tyle dzisiaj jest ona zdecydowanie lepsza. Niektóre z tych marek są na dodatek kojarzone z producentami europejskimi, więc stoi za nimi pewna tradycja, która przyciąga klientów do salonów. Widać to także w polskich salonach, gdzie zainteresowanie tymi samochodami jest duże, a na rynku europejskim część chińskich marek rozwija się już bardzo dynamicznie – mówi agencji Newseria Biznes Wojciech Drzewiecki.

Jak wskazuje Polski Instytut Ekonomiczny, Chiny są największym producentem i konsumentem aut elektrycznych na świecie. Ich udział w globalnej sprzedaży w 2022 roku wyniósł 60 proc., podczas gdy UE – 21 proc. i USA – 8 proc. W Europie sprzedaje się coraz więcej elektryków „made in China” – w tej chwili stanowią one ok. 8 proc. sprzedaży nowych samochodów elektrycznych, a szacuje się, że do 2025 roku ich udział ma już wzrosnąć do 15 proc.

– Marki chińskie cieszą się na świecie coraz większą popularnością i na niektórych rynkach stanowi to już duży problem ze względu na konkurencję, jaką powodują dla lokalnych producentów samochodów. W Europie ich udział nie jest jeszcze tak duży, ale będzie się zwiększał i to szybko – mówi prezes Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar.

W ekspansji chińskich marek – takich jak Great Wall Motor, SAIC czy BYD – na europejski rynek pomagają subsydiowane rządowe kredyty: szacuje się, że w latach 2016–2022 Pekin przekazał producentom aut wsparcie na łączną kwotę 57 mld dol. Poza tym sprzyjają im również m.in. niższe koszty pracy i tańsza energia, a duży wolumen sprzedaży pozwala chińskim producentom osiągać korzyści skali i znacząco obniżać koszty jednostkowe produkcji. Wszystko to przekłada się na znaczną przewagę konkurencyjną, która wyraża się przede wszystkim w niższej cenie. Eksperci wskazują, że ceny chińskich modeli samochodów są niższe od europejskich producentów o ok. 20 proc. Ponadto ich rosnącej popularności sprzyja też coraz lepsza jakość. Chiny stały się już doświadczonymi i innowacyjnymi producentami EV, a chińskie auta przestały być postrzegane jako „chińszczyzna”, czyli synonim taniej tandety.

– Produkt chiński jest dzisiaj produktem dobrej jakości, produktem dostosowanym do rynku, na którym jest sprzedawany. To już nie jest samochód, do którego nie chcielibyśmy wsiadać. Chińscy producenci odrobili lekcję, a połączenie chińskich rozwiązań technicznych z europejskim designem powoduje, że zainteresowanie tymi autami rośnie. Jakość produktów dostarczanych przez chińskich producentów jest dzisiaj zdecydowanie lepsza i dlatego one z powodzeniem konkurują z producentami europejskimi – ocenia Wojciech Drzewiecki. – Oferta pochodząca od producentów chińskich jest bardzo atrakcyjna i jeżeli nie zostanie ograniczona przez działania legislatora, który nałoży odpowiednio wysokie cła, to tych samochodów będzie się sprzedawało coraz więcej. To oczywiście wymusi zmiany w ofercie europejskich producentów, bo tutaj te różnice cenowe są faktycznie duże.

Ekspansja marek z Państwa Środka mocno niepokoi europejskich producentów samochodów. Szczególnie zagrożone są Niemcy i Francja – najwięksi producenci aut elektrycznych w UE, których udziały w europejskim rynku w I kwartale 2023 roku wyniosły odpowiednio 22 proc. i 16 proc.

– Stąd też działania Unii Europejskiej dotyczące ewentualnego oclenia tych pojazdów, żeby zmniejszyć konkurencyjność i dać szansę rozwoju europejskim producentom. Na rynku amerykańskim te cła już istnieją, a więc rozwój marek chińskich został tam zahamowany, ale poza Europą i poza Stanami Chińczycy trzymają się mocno i rozwijają się bardzo dynamicznie – mówi ekspert IBRM Samar.

Bruksela pracuje nad przepisami wprowadzającymi cła antysubsydiacyjne na elektryki importowane z Chin (w związku z dotowaniem ich produkcji przez rząd w Pekinie), czego skutkiem będzie wzrost ich cen. W tej chwili standardowe cło na EV wynosi 10 proc., ale mówi się, że Komisja Europejska planuje podwyższenie ich do 20 czy nawet 25 proc. (w Stanach Zjednoczonych stawka wynosi 27,5 proc.). Zgodnie z decyzją KE od 7 marca br. importowane z Chin pojazdy elektryczne muszą już być rejestrowane celnie. Jak zauważa Polski Instytut Ekonomiczny, ostra reakcja chińskich władz na działania Komisji Europejskiej sugeruje, że Europa i Chiny mogą stanąć przed perspektywą wojny handlowej.

– Te opłaty zmniejszyłyby atrakcyjność cenową tych aut, powodując tym samym, że ich konkurencyjność byłaby zdecydowanie mniejsza. Natomiast nie sądzę, aby w Europie myślano o blokadzie chińskich produktów, czyli niedopuszczeniu ich do poruszania się po europejskich drogach. Tego typu blokada mogłaby się spotkać z retorsją Chin, które ograniczyłyby możliwości producentów europejskich w zakresie sprzedaży ich produktów na terenie Chin. A chiński rynek jest dla nich bardzo atrakcyjny ze względu na swoją wielkość – zwraca uwagę Wojciech Drzewiecki.

Auta z Chin widoczne są już także na polskim rynku. W końcówce ubiegłego roku w Polsce zadebiutowały marki Omoda, Voyah, MG, Baic, które oferują nowoczesne, niedrogie i dobrze wyposażone SUV-y: zarówno elektryki, jak i samochody spalinowe. Jednak to dopiero początek ofensywy, ponieważ swoją obecność na polskim rynku zapowiedziało już kilku kolejnych producentów z Chin. To oznacza, że „chińczyki” mogą niedługo znacznie częściej pojawiać się na polskich drogach.

– Na polskim rynku jest jeszcze niewiele chińskich marek. Ich udział wynosi dzisiaj między 3 a 4 proc. Mogłoby się wydawać, że to sporo, ale 98 proc. tego udziału jest konsumowane tylko przez jedną markę, Volvo, która jest w Polsce obecna od lat. Mimo że jej właścicielem jest firma chińska, to postrzegamy ją raczej jako markę europejską, szwedzką, bo ze Szwecji ta marka się wywodzi – mówi prezes Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar. – Dwie duże chińskie marki wejdą w połowie tego roku i myślę, że dopiero ich pojawienie się może wywołać rewolucję.

Według danych IBRM Samar w Polsce w pierwszych dwóch miesiącach tego roku zarejestrowano 533 auta chińskich marek, przy czym 3/4 stanowiły pojazdy marki MG (marka o brytyjskich korzeniach przejęta przez Chińczyków w 2007 roku), która znalazła 411 nabywców. W ogólnym rankingu marek osobowych po dwóch pierwszych miesiącach br. MG zajmowała 27. pozycję, wyprzedzając takich producentów jak Mitsubishi, Jeep czy Fiat. Najpopularniejszym modelem chińskiej marki jest mierzący ponad 4,6 m model HS (221 sprzedanych egzemplarzy), natomiast elektryczny model MG4 znalazł 46 nabywców – to wynik lepszy niż w przypadku elektryków marki Renault (43) czy Toyoty (21).

Na polskim rynku powoli rozkręca się również inna chińska marka – BAIC, która w ofercie ma dwa modele SUV, ale niebawem rozszerzy ją o kolejne nowości, w tym linię samochodów terenowych z serii BJ. W pierwszych dwóch miesiącach tego roku zarejestrowano w Polsce 88 aut marki BAIC.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/dwie-duze-marki,p506498152

Techniki genomowe mogą zrewolucjonizować europejskie rolnictwo i uodpornić je na zmiany klimatu. UE pracuje nad nowymi ramami prawnymi

0

Techniki genomowe (NTG) pozwalają uzyskiwać rośliny o większej odporności na susze i choroby, a ich hodowla wymaga mniej nawozów i pestycydów. Komisja Europejska wskazuje, że NTG to innowacja, która może m.in. zwiększyć odporność systemu żywnościowego na zmiany klimatu. W tej chwili wszystkie rośliny uzyskane w ten sposób podlegają tym samym, mocno wyśrubowanym zasadom, co GMO. Dlatego w ub.r. KE zaproponowała nowe rozporządzenie dotyczące roślin uzyskiwanych za pomocą technik genomowych. W lutym br. przychylił się do niego Parlament UE, co otworzyło drogę do rozpoczęcia negocjacji z rządami państw UE w Radzie. Wątpliwości wielu państw członkowskich, również Polski, budzi kwestia patentów NGT pozostających w rękach globalnych koncernów, które mogłyby zaszkodzić pozycji europejskich hodowców.

Techniki genomowe polegają na wprowadzeniu określonych zmian w DNA roślin. W wielu przypadkach nie wymagają użycia obcego materiału genetycznego, tzn. pochodzącego od gatunków, które nie mogłyby się w naturalny sposób krzyżować. Oznacza to, że podobne wyniki można byłoby uzyskać tradycyjnymi metodami hodowli, takimi jak hybrydyzacja i selekcjonowanie nasion, ale ten proces trwałby znacznie dłużej. Postęp w biotechnologii pozwala natomiast edytować strukturę genetyczną roślin szybciej i bardziej precyzyjnie, poprzez opracowywanie nowych odmian, które wymagają mniej nawozów i pestycydów, są bardziej odporne na choroby, szkodniki czy suszę i inne, ekstremalne warunki klimatyczne bądź też mają lepsze wartości odżywcze.

– Techniki genomowe pozwalają pozyskać formy roślin, które są bardziej odporne na różnego rodzaju czynniki wynikające z klimatu, pogody, typu susza, jak i te, które powodują, że dana roślina jest bardziej odporna na określone choroby czy szkodniki. One w krótkim czasie pozwalają uzyskać to, co normalnie dzieje się w przyrodzie, gdzie rzadko zachodzące mutacje prowadzą do wykształcenia nowych cech danego gatunku. Natomiast techniki genomowe, poprzez odpowiednią manipulację genomową w ramach gatunków, pozwalają zrobić to bardzo szybko. Jest to pewna nadzieja, jeśli chodzi o hodowlę nowych form – mówi agencji Newseria Biznes Witold Boguta, prezes Krajowego Związku Grup Producentów Owoców i Warzyw. – Trzeba wziąć pod uwagę, że tego nie zrobi się w prostej firmie, która zajmuje się hodowlą roślin. To mogą robić i robią jedynie duże firmy, które dysponują odpowiednim potencjałem naukowym, technicznym i finansowym.

Poza UE kilka takich produktów roślinnych jest już dostępnych w obrocie. Przykładowo na rynku w USA, a wkrótce także w Kanadzie, dostępna jest mniej gorzka w smaku gorczyca sarepska. Z kolei na Filipinach zatwierdzono banany, których skórka nie brązowieje, co pozwala ograniczyć marnowanie żywności i emisje CO2. Rozwija się również szereg upraw ulepszonych, takich jak pszenica o niskiej zawartości glutenu lub kukurydza odporna na wirusy.

W 2001 roku, kiedy przyjęto prawodawstwo UE dotyczące organizmów modyfikowanych genetycznie (GMO), techniki genomowe jeszcze nie istniały. Jednak w ostatnim dziesięcioleciu, dzięki postępom w biotechnologii, opracowano wiele nowych technik genomowych. Dlatego w 2019 roku Rada zwróciła się do Komisji Europejskiej z wnioskiem o przeanalizowanie tego postępu i stanu prawnego NGT.

 Nad przepisami dotyczącymi wdrożenia technik genomowych Unia Europejska pracuje już od dłuższego czasu, pojawiły się już projekty rozwiązań, projekty rozporządzeń i do tego odnoszą się państwa członkowskie, w tym Polska, która nie wydała na razie pozytywnej rekomendacji. Natomiast dzisiaj stan prawny jest w zasadzie taki, że cała ta dyskusja i przyszłe przepisy mają jeszcze nieokreślony kształt, to jest przed nami – mówi Witold Boguta.

Komisja Europejska stwierdziła, że NGT mogą przynieść znaczące korzyści rolnikom, konsumentom i środowisku. Jednak aktualne przepisy (obecnie wszystkie rośliny uzyskane przez NGT podlegają tym samym zasadom, co GMO) pozostają w tyle za postępem naukowo-technicznym i nie ułatwiają w wystarczającym stopniu rozwoju i wprowadzania do obrotu innowacyjnych produktów uzyskanych dzięki technikom genomowym. Dlatego w lipcu 2023 roku Komisja Europejska zaproponowała nowe rozporządzenie dotyczące roślin uzyskiwanych za pomocą NGT. 

W projekcie nowych unijnych przepisów wyszczególniono dwie kategorie pozyskiwanych w ten sposób roślin, z uwzględnieniem ich różnych cech i profili ryzyka. Pierwszą są rośliny NGT równoważne z tymi, które występują naturalnie bądź są hodowane w konwencjonalny sposób. Te miałyby zostać wyłączone spod rygorystycznych wymogów dotyczących GMO, w ich przypadku prawo umożliwiłoby łatwiejsze udzielanie zezwoleń i wprowadzanie na rynek. Natomiast druga kategoria to rośliny NGT z bardziej złożonymi modyfikacjami, które nadal musiałyby spełniać rygorystyczne wymagania określone w dyrektywie dotyczącej GMO (UE ma jedne z najsurowszych na świecie przepisów w tym obszarze). Oznacza to, że podlegałyby one monitorowaniu, ocenie ryzyka i mogłyby być wprowadzane do obrotu wyłącznie po przeprowadzeniu procedury udzielania zezwoleń.

Ponadto w projekcie nowych przepisów wskazano m.in., że rośliny NGT byłyby zakazane w produkcji ekologicznej, a ich nasiona musiałyby być wyraźnie oznakowane, aby rolnicy wiedzieli, co uprawiają. W celu uniknięcia niepewności prawnej i zapewnienia, że rolnicy nie staną się zbyt zależni od dużych firm nasiennych, Parlament UE chce również zakazać patentowania wszystkich roślin NGT, materiału roślinnego, informacji genetycznych itp. Domaga się także, by do czerwca 2025 roku powstało sprawozdanie na temat wpływu patentów na dostęp hodowców i rolników do zróżnicowanego materiału rozmnożeniowego roślin. W lutym br. europosłowie przychylili się już do nowych przepisów, co otworzyło drogę do rozpoczęcia negocjacji w sprawie ostatecznej wersji rozporządzenia z rządami państw UE w Radzie.

– Wprowadzeniem tych przepisów zainteresowane są firmy, które chcą wdrażać i upowszechniać techniki genomowe, zainteresowani są również producenci. Natomiast same rozwiązania zaproponowane w tych przepisach cały czas budzą szereg wątpliwości poszczególnych państw członkowskich i różnych grup interesu. Jak na razie również polski rząd, polskie Ministerstwo Rolnictwa wypowiada się negatywnie, jeśli chodzi o te przepisy w obecnym kształcie. Prace trwają i miejmy nadzieję, że w najbliższym czasie zakończą się konkretnymi rozwiązaniami – mówi prezes Krajowego Związku Grup Producentów Owoców i Warzyw.

Polska w październiku ub.r. przyjęła stanowisko negatywne do projektu KE. Po zmianie rządu nowy szef resortu rolnictwa Czesław Siekierski to stanowisko podtrzymał. Kluczową kwestią wzbudzającą wątpliwości – nie tylko Polski, ale i innych krajów UE, które dotąd nie poparły projektu – wciąż pozostaje patentowanie roślin NGT. Ministerstwo wskazuje, że Polska dostrzega potencjał, jaki wiąże się z roślinami NGT, jednak właścicielami już opatentowanych roślin nie są polskie czy nawet europejskie małe i średnie firmy hodowlane, ale globalne koncerny. To zaś rodzi uzasadnione obawy polskich hodowców o to, że zostaną zmarginalizowani, a rolnicy uzależnieni od zagranicznych koncernów hodowlanych i chemicznych.

Obawy dotyczące skutków patentowania prezentują właściwie wszystkie państwa UE, nawet te, które są za wprowadzeniem NGT. W efekcie jak na razie w Radzie wciąż brak jest wystarczającej większości, aby przyjąć podejście ogólne i rozpocząć trilogi z Parlamentem Europejskim.

– My generalnie, jako branża, jesteśmy za tymi technikami, ponieważ pozyskiwanie nowych form to również poprawa konkurencyjności. Jeżeli inne kraje miałyby takie formy na szeroką skalę, a my nie, to wiadomo, że zostajemy w tyle – mówi Witold Boguta. – Sprzeciw naszego rządu jest natomiast w pełni uzasadniony, ponieważ on dotyczy tego, że wprowadzenie jako legalnych technik genomowych spowoduje wyeliminowanie w zasadzie większości naszych podmiotów zajmujących się hodowlą. Ich nie będzie stać na wdrożenie tych nowych technik i będziemy musieli pozyskiwać je od dużych korporacji, płacąc im odpowiednio duże ceny za pozyskiwany materiał czy później, na dalszych etapach jego reprodukcji. To będzie się negatywnie odbijało nie tylko na polskiej hodowli, ale również na polskim producencie, który będzie chciał z pozyskanego w taki sposób materiału korzystać.

Kwestie bezpieczeństwa roślin uzyskiwanych za pomocą technik genomowych zostały szczegółowo zbadane przez Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA). Komisja Europejska wskazuje, że NTG to innowacja, która może zwiększyć odporność systemu żywnościowego na zmiany klimatyczne, pomóc w realizacji założeń Zielonego Ładu i zapewnić UE bezpieczeństwo żywnościowe, uniezależniając ją od produkcji rolno-spożywczej z państw trzecich. Rolnicy odnieśliby korzyści z większej dostępności roślin dostosowanych do potrzeb sektora, które mogą być odporne na warunki pogodowe i na szkodniki, wymagać mniejszej ilości nawozów i pestycydów lub zapewniać wyższe plony. Konsumenci mogliby wybierać spośród większej liczby produktów spożywczych o lepszym smaku, lepszych właściwościach odżywczych lub niższym poziomie substancji powodujących alergie, a jednocześnie kupowaliby produkty, które przyczyniają się do zrównoważonego rozwoju. Ponadto również producenci i handlowcy dostrzegają korzyści wynikające m.in. z ograniczenia emisji związanych z transportem żywności i właściwościami ułatwiającymi przetwarzanie.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/techniki-genomowe-moga,p201592900

Sztuczna inteligencja pomaga odkrywać nowe leki. Skraca czas i obniża koszty badań klinicznych

0

Statystycznie tylko jedna na 10 tys. cząsteczek testowanych w laboratoriach firm farmaceutycznych pomyślnie przechodzi wszystkie fazy badań. Jednak zanim stanie się lekiem rynkowym, upływa średnio 12–13 lat. Cały ten proces jest nie tylko czasochłonny, ale i bardzo kosztowny – według EFPIA przeciętne koszty opracowania nowego leku sięgają obecnie prawie 2 mld euro. Wykorzystanie sztucznej inteligencji pozwala jednak obniżyć te koszty i skrócić cały proces. – Dzięki AI preselekcja samych cząsteczek, które wchodzą do badań klinicznych, jest o wiele szybsza, co zaoszczędza nam czas. W efekcie pacjenci krócej czekają na nowe rozwiązania terapeutyczne – mówi Łukasz Hak z firmy Johnson & Johnson Innovative Medicine, która wykorzystuje AI w celu usprawnienia badań klinicznych i opracowywania nowych, przełomowych terapii m.in. w chorobach rzadkich.

– Sztuczna inteligencja bardzo nam pomoże przyspieszyć rozwijanie nowych i innowacyjnych leków. To pierwsza istotna sprawa. Dlaczego jest tak ważna? Po pierwsze, może nam pomóc szybciej realizować prace badawczo-rozwojowe, pozwala nam na jeszcze bardziej precyzyjne działania, bardziej indywidualnie nakierowane na potrzeby pacjenta. Możemy też odchodzić dalej od podejścia, że jedna tabletka jest dla wszystkich, bo w rzeczywistości tak nie jest – mówi agencji Newseria Biznes Geraldine Schenk, dyrektor zarządzająca Johnson & Johnson Innovative Medicine Poland.

– Zaawansowana AI, dysponująca bardzo dużą ilością danych, pozwala nam m.in. na preselekcję pacjentów, dobranie odpowiedniego leczenia i przewidzenie tego, w jaki sposób może ono wpłynąć na pacjenta. Firmy farmaceutyczne już robią pierwsze kroki w tym kierunku – mówi Łukasz Hak, dyrektor medyczny Johnson & Johnson Innovative Medicine.

Jak wynika z ubiegłorocznego raportu PARP („Zastosowania sztucznej inteligencji w gospodarce”), ta technologia jest kluczowa dla rozwoju współczesnej medycyny. Jednym z głównych zastosowań AI w tym obszarze jest diagnostyka: algorytmy mogą przeanalizować wyniki badań pacjenta, pomóc lekarzowi w postawieniu właściwej diagnozy i zasugerować dobór najbardziej efektywnej metody leczenia. AI jest też coraz powszechniej wykorzystywana m.in. w celu personalizacji leczenia i monitorowania stanu zdrowia pacjentów czy usprawnianiu procesów w szpitalach i placówkach medycznych. Ma też potencjał, żeby skrócić kolejki do lekarzy i badań diagnostycznych, na które pacjenci czekają miesiącami. Do tego dochodzi jeszcze czas oczekiwania na opis badania: według NIK 65 proc. opisów tomografii komputerowej, rezonansu magnetycznego czy mammografii jest sporządzanych w czasie do trzech dni, a 16 proc. – powyżej dwóch tygodni. Diagności są przeładowani biurokracją, a sztuczna inteligencja może ich w tym odciążyć, analizując i tworząc opisy badań dużo szybciej.

– Sztuczną inteligencję wykorzystujemy również w celu przyspieszenia badań klinicznych – mówi Łukasz Hak. – Dzięki AI preselekcja samych cząsteczek, które wchodzą do badań klinicznych, jest o wiele szybsza, co zaoszczędza nam czas. W efekcie pacjenci krócej czekają na nowe rozwiązania terapeutyczne.

– Wykorzystanie sztucznej inteligencji pozwala nam też obniżyć koszty rozwijania nowych leków, z jej pomocą rezultaty naszych badań mogą być jeszcze lepsze – dodaje Geraldine Schenk. – Cały czas szukamy też nowych sposobów podawania innowacyjnych leków, aby przykładowo zamiast dawkowania dożylnego pacjenci mogli przyjmować je w postaci tabletek lub samodzielnie aplikowanych zastrzyków.

Wszystkie nowe leki, które trafiają na rynek, są wynikiem długotrwałych kosztownych prac badawczo-rozwojowych i badań klinicznych, które służą przetestowaniu ich skuteczności i bezpieczeństwa. Z raportu EFPIA „The Pharmaceutical Industry in Figures 2022” wynika, że statystycznie tylko jedna na 10 tys. cząsteczek testowanych w laboratoriach firm farmaceutycznych pomyślnie przechodzi wszystkie fazy badań, dając chorym nadzieję na wyleczenie lub wydłużenie życia. Jednak zanim stanie się lekiem rynkowym, upływa średnio 12–13 lat.

Cały ten proces jest nie tylko żmudny i czasochłonny, ale i bardzo kosztowny: według EFPIA przeciętne koszty opracowania nowego leku sięgają obecnie prawie 2 mld euro. Wykorzystanie algorytmów sztucznej inteligencji pozwala obniżyć te koszty i skrócić cały proces. Pomaga badaczom szybciej projektować potencjalne leki m.in. w onkologii, immunologii, neurologii i chorobach rzadkich. Może również przyspieszyć projektowanie cząsteczek de novo i zrozumienie ich cech, które są trudne do przetestowania w badaniach klinicznych, takich jak toksyczność i immunogenność.

– Możemy używać algorytmów uczenia maszynowego (machine learning, ML) do analizowania rzeczywistych danych zdrowotnych z zasobów takich jak zdezidentyfikowana elektroniczna dokumentacja medyczna, laboratoria, roszczenie i obrazowanie, by identyfikować i ustalać priorytety geograficzne i organizację opieki zdrowotnej. Placówki ocenione wysoko przez modele sztucznej inteligencji i uczenia maszynowego zarejestrowały 1,2–2,6 raza więcej pacjentów i wykazały większą różnorodność – podkreślają przedstawiciele Johnson & Johnson Innovative Medicine Poland. – Wykorzystując generatywne rozwiązania SI, można gromadzić spostrzeżenia i informacje z wielu krajów na temat stale zmieniającego się środowiska regulacyjnego.

Opracowywanie przełomowych, coraz bardziej spersonalizowanych leków i nowych ścieżek terapeutycznych przy wykorzystywaniu technologii – w tym również SI i ML – to główny cel Johnson & Johnson Innovative Medicine (dawniej Janssen Pharmaceutical Companies of Johnson & Johnson). Pod jednym brandem koncern Johnson & Johnson połączył swoje segmenty technologii medycznych i farmaceutyczny. Obszar działalności spółki się jednak nie zmienił.

– Obszarem priorytetowym jest dla nas wczesne wykrywanie chorób, diagnostyka i medycyna precyzyjna, dostosowana do indywidualnych potrzeb pacjentów – mówi Geraldine Schenk.

Jak wskazuje, firma skupia się na szukaniu rozwiązań dla najbardziej skomplikowanych problemów terapeutycznych w obszarach takich jak onkologia, immunologia, neurologia, zwyrodnienie siatkówki i kardiologia.

– Dziedziną, w której dostrzegamy największą niezaspokojoną potrzebę medyczną, są choroby rzadkie. Statystycznie tylko 7–8 proc. chorób rzadkich jest rozpoznawanych i leczonych, mowa więc tylko o garstce pacjentów. W obszarze naszych zainteresowań są chociażby choroby siatkówki, w których pacjenci tracą zdolność widzenia – wymienia dyrektor zarządzająca Johnson & Johnson Innovative Medicine Poland.

– Tym, nad czym obecnie pracujemy, są głównie terapie komórkowe, w których – jeśli pacjent ma np. chorobę onkologiczną – pobieramy od niego krew, wybieramy z tej krwi komórki immunologiczne i uczymy je, w jaki sposób one mają walczyć z chorobą, czyli w tym przypadku z nowotworem, a następnie podajemy je z powrotem pacjentowi. Jesteśmy bardzo blisko wprowadzenia tego na rynek w różnego rodzaju nowotworach, a naszym kolejnym krokiem związanym z terapiami komórkowymi są także schorzenia autoimmunizacyjne, gdzie możemy szkolić układ immunologiczny, żeby odpowiednio adaptował się i usuwał tego rodzaju schorzenia u pacjentów. To są bardzo obiecujące terapie, ponieważ one potrafią wyleczyć pacjenta, a nie tylko przedłużyć czas bez choroby – dodaje Łukasz Hak.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/sztuczna-inteligencja,p1951660735

Budowa sieci ładowania elektryków znacząco przyspieszy. W życie wchodzą nowe unijne przepisy

0

13 kwietnia wchodzi w życie rozporządzenie AFIR dotyczące rozwoju infrastruktury paliw alternatywnych. Unijne przepisy zakładają m.in. budowę wzdłuż najważniejszych unijnych korytarzy transportowych stacji do szybkiego ładowania i podniesienie łącznej mocy punktów ładowania o niemal połowę w mniej niż dwa lata. – AFIR to z jednej strony rozwiązanie naszych problemów, z drugiej jednak zagrożenie ze względu na nieprzygotowaną infrastrukturę – ocenia Wojciech Drzewiecki, prezes Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar.

 AFIR to rozporządzenie, które ma się przyczynić do rozwoju infrastruktury ładowania. To jego podstawowy cel. Szybciej ta infrastruktura będzie oczywiście rozwijana w przypadku samochodów osobowych, gdzie moce ładowarek są nieco mniejsze, a nieco wolniej ten proces będzie następował w przypadku samochodów ciężarowych, gdzie zapotrzebowanie na moce jest zdecydowanie większe – mówi agencji Newseria Biznes Wojciech Drzewiecki.

AFIR (Regulation for the Deployment of Alternative Fuels Infrastructure) zastępuje dyrektywę Parlamentu Europejskiego i Rady z 2014 roku w sprawie rozwoju infrastruktury paliw alternatywnych. W ocenie ekspertów unijne rozporządzenie może się okazać najważniejszym czynnikiem, który będzie stymulować rozbudowę ogólnodostępnej infrastruktury ładowania w państwach członkowskich UE, co w konsekwencji wpłynie na tempo rozwoju całego sektora zeroemisyjnego transportu.

Rozporządzenie przewiduje m.in. wybudowanie wzdłuż najważniejszych unijnych korytarzy transportowych (tzw. transeuropejskiej sieci transportowej TEN-T) całej sieci stacji do szybkiego ładowania pojazdów osobowych i ciężarowych, a także stacji tankowania wodoru. Do 2025 roku wzdłuż sieci bazowej TEN-T maksymalnie co 60 km będą musiały powstać strefy ładowania, każda o łącznej mocy co najmniej 400 kW, a do 2027 roku – co najmniej 600 kW.

 Dzisiaj niestety komunikacja dla samochodów elektrycznych jest zdecydowanie gorsza, sieć nie jest tak rozbudowana, jak byśmy chcieli, na co wskazują użytkownicy aut elektrycznych, którzy często narzekają na infrastrukturę. Z drugiej strony ludzie, którzy potencjalnie mogliby być zainteresowani samochodami elektrycznymi, również wskazują na to, że nie decydują się na zakup, bo infrastruktura jest słaba – tłumaczy prezes IBRM Samar.

Jak wynika z Licznika Elektromobilności PSPA i PZPM, na koniec lutego  br. w Polsce funkcjonowało 6213 ogólnodostępnych punktów ładowania pojazdów elektrycznych (3432 stacji). Niemal 30 proc. z nich stanowiły szybkie punkty ładowania prądem stałym (DC), a ponad 70 proc. – wolne punkty prądu przemiennego (AC) o mocy mniejszej lub równej 22 kW. Przez pierwsze dwa miesiące tego roku zainstalowano tylko o 16 punktów więcej niż w analogicznym okresie roku 2023. Eksperci podkreślają, że tempo rozbudowy infrastruktury ładowania w Polsce wciąż jest zbyt wolne i pozostaje jedną z największych barier wpływających na rynek samochodów elektrycznych.

Po polskich drogach porusza się ok. 105 tys. samochodów osobowych z napędem elektrycznym, z czego nieco ponad połowę stanowią BEV, czyli auta w pełni elektryczne. Park samochodów dostawczych i ciężarowych z takim napędem liczy nieco ponad 6,1 tys. Liczba elektryków przypadających na jedną ładowarkę wzrosła z około czterech w 2019 roku do niemal 10 w 2024 roku. Według danych Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Samochodów (ACEA) pod względem liczby punktów ładowania aut elektrycznych, z wynikiem poniżej jednej ładowarki na 100 km dróg, Polska zajmuje jedno z ostatnich miejsc w UE.

– W przypadku samochodów ciężarowych mówimy o nieco innej strukturze. Tu w grę wchodzą zdecydowanie większe moce czy zapotrzebowanie, jeżeli chodzi o ładowanie pojazdów elektrycznych. Gęstość nasycenia też nie będzie aż tak duża jak w przypadku samochodów osobowych, gdzie liczba aut jest zdecydowanie większa – wskazuje ekspert.

AFIR zakłada, że do końca 2027 roku wzdłuż połowy sieci bazowej TEN-T będą musiały funkcjonować przeznaczone dla elektrycznych samochodów ciężarowych (eHDV) strefy ładowania o mocy co najmniej 2800 kW każda. Obecnie ogólnodostępne punkty przeznaczone dla elektrycznych ciężarówek funkcjonują w zaledwie jednej lokalizacji. Jak podają eksperci PSPA, do 2030 roku wzdłuż polskich odcinków sieci TEN-T będzie musiało powstać 206 stref ładowania dla eHDV.

– AFIR to z jednej strony rozwiązanie naszych problemów, bo zbyt mała gęstość sieci ładowania jest jednym z dużych problemów, z drugiej strony jest to problem, bo te wszystkie punkty, które powstaną, muszą być zasilane prądem, a więc musimy doprowadzić kable o odpowiedniej mocy. I tutaj możemy napotkać problemy, bo sieć energetyczna w naszym kraju niestety jest przestarzała i nie wszędzie da się ten kabel doprowadzić – ocenia Wojciech Drzewiecki.

Ogółem do 2035 roku moc zainstalowana ogólnodostępnej infrastruktury ładowania samochodów elektrycznych w Polsce powinna wzrosnąć niemal 34-krotnie. Dużym wyzwaniem będzie u nas doprowadzenie mocy przyłączeniowych bezpośrednio do lokalizacji przy trasach TEN-T – najczęściej są to tereny dość mało zurbanizowane. Budowa przyłącza energetycznego może w takich miejscach pochłaniać dużo czasu i kosztów. Z raportu „Polish EV Outlook 2023” wynika, że w I połowie 2023 roku wzdłuż polskiego odcinka sieci TEN-T przybyło zaledwie 31 ładowarek.

 Niewątpliwie rozbudowa infrastruktury jest wyzwaniem dla Polski. Głównym problemem, z jakim się borykamy, jest oczywiście dostępność energii we wszystkich obszarach, w których chcielibyśmy tę infrastrukturę rozwijać. Nie wszędzie ta infrastruktura jest na tyle elastyczna, żeby pozwolić na budowanie ładowarek o dużej mocy, bo mówimy tutaj o mocach do 400 kW – przekonuje prezes IBRM Samar.

Polskie Stowarzyszenie Paliw Alternatywnych wskazuje, że obecne tempo rozwoju rynku infrastruktury ładowania w Polsce nie pozwoli na wypełnienie celów rozporządzenia. Przyrost sieci ogólnodostępnych ładowarek (o 197 proc. w latach 2019–2023) jest ponad czterokrotnie mniejszy niż wzrost liczby samochodów z napędem elektrycznym (o 882 proc. w badanym okresie). Tempo rozbudowy stacji opóźniają liczne bariery systemowe, w tym bardzo długi czas budowy przyłączy, niekorzystne warunki przyłączeniowe, przenoszenie na operatorów kosztów budowy stacji transformatorowych i budowy długich przyłączy energetycznych do sieci średniego napięcia.

– Zachęty oczywiście są czynnikiem, który na pewno pomoże w rozwoju sieci. Te zachęty zresztą już dzisiaj istnieją i firmy, które są zainteresowane rozwojem infrastruktury, mogą z nich skorzystać. Chciałoby się, aby te zachęty były utrzymywane w kolejnych latach, a wręcz powiększane, bo to może sprzyjać tempu rozwoju infrastruktury – mówi Wojciech Drzewiecki.

Barierą w rozwoju elektromobilności w Polsce jest nie tylko słaba infrastruktura, ale też wysoka cena elektryków. Jak wynika z badania przeprowadzonego przez organizację pozarządową Transport & Environment (T&E), tylko 17 proc. sprzedawanych aut elektrycznych należy do segmentu B, który jest bardziej przystępny cenowo. W segmencie aut spalinowych ten odsetek wynosi 37 proc. W segmencie D, czyli aut droższych, gdzie średnia cena wynosi ok. 250 tys. zł, te proporcje są odwrotne. Z analizy danych produkcyjnych przeprowadzonej przez GlobalData wynika, że ​​w tym roku na rynek europejski zostanie wyprodukowanych jedynie 42 tys. elektryków w cenie poniżej 25 tys. euro. W Europie w latach 2024–2027 mają się jednak pojawić tańsze modele kompaktowe, takie jak Renault 5 i VW ID.2.

– Aby ten rynek mógł się rozwijać dynamicznie, musimy zapewnić ofertę w niższych segmentach, przy niższych cenach. Wiadomo dzisiaj, że część producentów już szykuje swoje produkty, aby tę lukę zapełnić – podkreśla ekspert.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/budowa-sieci-ladowania,p1473066859

Europie nie udaje się dogonić USA i Chin w rozwoju sztucznej inteligencji. Nie wykorzystujemy skali jednolitego rynku cyfrowego

0

Światowym liderem rynku sztucznej inteligencji są Stany Zjednoczone, które mocno inwestują w opracowywanie i wdrażanie nowych rozwiązań. Za nimi plasują się Chiny, w których rozwijane są z jednej strony aplikacje mobilne czy przydatne  algorytmy, a z drugiej – mocno kontrowersyjny social scoring, w wyniku którego nawet to, z kim obywatel się przyjaźni, może mieć znaczenie w ocenie zdolności kredytowej. Unia Europejska poszła w kierunku regulacji, czego dowodem jest przyjęte niedawno rozporządzenie AI Act. Ma ono wyeliminować patologiczne kierunki rozwoju SI. Eksperci obawiają się jednak, że na etapie wdrażania w krajach członkowskich może dojść do przeregulowania, które poskutkuje spowolnieniem rozwoju tego rynku. Tymczasem polem, na którym europejskie firmy mają wiele przewag, jest zastosowanie SI w przemyśle.

– Unia Europejska wypada dosyć blado w porównaniu z Chinami czy ze Stanami Zjednoczonymi. Jeśli spojrzymy np. na skalę inwestycji, prowadzą Stany Zjednoczone. Po pewnym uregulowaniu tego rynku przez Chiny one trochę osłabły, ale jednak nadal Unii Europejskiej jest daleko do drugiego miejsca. Z punktu widzenia badań u nas jest bardzo dobrze. W Europie powstaje wiele badań, odkryć w zakresie algorytmów i w ogóle rozwiązań z zakresu sztucznej inteligencji, ale one nie są dobrze komercjalizowane. Po drugie, nie budujemy tej skali, którą daje jednolity rynek cyfrowy, często przeregulowując ten sektor sztucznej inteligencji w poszczególnych krajach – ocenia w wywiadzie dla agencji Newseria Innowacje Piotr Mieczkowski, członek zarządu European AI Forum, dyrektor zarządzający Fundacji Digital Poland.

Według Grand View Research światowy rynek sztucznej inteligencji był w 2023 roku wart prawie 197 mld dol. Do 2030 roku średnioroczne tempo wzrostu wyniesie ponad 37 proc., co oznacza, że dekada zamknie się z przychodami sięgającymi 1,8 bln dol. Największym graczem na rynku jest Ameryka Północna, odpowiadająca za 36,8 proc. udziału. Analitycy uważają, że ma na to wpływ fakt, że USA inwestują w badania i rozwój sztucznej inteligencji, tworzą wyspecjalizowane instytuty i ośrodki badawcze oraz finansują projekty związane z SI. Wykorzystują ją również w wielu dziedzinach, takich jak zwiększanie bezpieczeństwa publicznego i transportu oraz promowanie innowacji w opiece zdrowotnej.

Eksperci spodziewają się znacznego wzrostu rynku sztucznej inteligencji w regionie Azji i Pacyfiku. Rynek SI w Chinach jest zróżnicowany i obejmuje różne zastosowania, takie jak przetwarzanie języka naturalnego, robotyka, pojazdy autonomiczne czy wirtualni asystenci. Dzięki dużej populacji, a co za tym idzie ogromnym zasobom danych, Chiny stwarzają dobre warunki do opracowywania i wdrażania technologii sztucznej inteligencji.

– To, czy mamy szansę dogonić USA i Chiny, zależy od tego, jak będzie wdrożone rozporządzenie AI Act, czy ono będzie jednolite w Unii Europejskiej i faktycznie będzie dotyczyło tylko tych paru, w miarę określonych scenariuszy wdrożenia i pewnych przypadków, które są zdefiniowane w AI Act. Bo jeśli tak nie będzie i pójdziemy w bardzo mocną regulację w poszczególnych krajach, to tej skali znowu nie zbudujemy – uważa Piotr Mieczkowski.

W połowie marca Parlament Europejski przyjął AI Act, czyli rozporządzenie w sprawie sztucznej inteligencji. Nowe unijne przepisy z założenia mają ułatwić wdrażanie nowych technologii opartych na SI, ale i wyeliminować takie, które zagrażają bezpieczeństwu oraz prywatności obywateli, takich jak social scoring. Choć dogonienie USA i Chin w kwestiach dotyczących konsumenckich zastosowań SI, np. w aplikacjach mobilnych, będzie trudne, to są pola, na których Europa może powalczyć o pozycję lidera.

Unia Europejska stoi mocno motoryzacją, energetyką i przemysłem w ogóle. W związku z tym jeśli algorytmy będą odpowiednio zastosowane w przemyśle, czyli np. pozwolą na zautomatyzowanie podróży, mówię tu o autonomicznych pojazdach, autonomicznym transporcie czy o lepszym zarządzaniu na rynku energii, w szczególności OZE, to tu jest nasza nisza i na ten moment Unia Europejska ma przewagę – zauważa ekspert European AI Forum. – Aczkolwiek trzeba spojrzeć również na działania Chin, które bardzo mocno dotowały sektor motoryzacyjny, w szczególności auta elektryczne, które wchodzą mocno na europejski rynek i Unia Europejska zaczęła sięgać po cła, by podwyższyć ceny tych produktów z Azji. Istnieje więc ryzyko, że w tym sektorze motoryzacyjnym Unia może utracić pozycję wiodącą.

AI Act jest na tyle świeżym rozporządzeniem, że trudno jak na razie przewidzieć kierunki, w jakich pójdą finalnie wynikające z niego regulacje. Otwarte pozostaje pytanie, czy uda się równomiernie dostosowywać do niego prawodawstwo krajowe. Zależy to również od tego, czy Europejska Rada ds. Sztucznej Inteligencji osiągnie dobry model współpracy z odpowiedzialnymi za to organami wyłonionymi w poszczególnych państwach.

Ten akt, o ile prawdopodobnie zakaże pewnych scenariuszy użycia algorytmów, chociażby w obszarze biometrii, o tyle nie wpłynie aż tak znacząco na spowolnienie biznesu. To, czego się obawiam i co wybrzmiewa w rozmowach z moimi koleżankami i kolegami z Francji, Hiszpanii, Niemiec czy ze Skandynawii,  to przeregulowanie tego sektora w dodatkowych elementach, które nie zostały zdefiniowane w rozporządzeniu. Kluczem jest niedokładanie kolejnych regulacji przez krajowych regulatorów i legislatorów, tylko trzymanie się zapisów samego rozporządzenia, które przygotowali nam europarlamentarzyści i Komisja Europejska w Brukseli – przekonuje Piotr Mieczkowski.

Pod koniec ubiegłego roku Fundacja Digital Poland zbadała nastawienie polskiego społeczeństwa do sztucznej inteligencji – jej rozwoju, wpływu na rynek pracy, zaufania do niej i regulacji. Z raportu „Technologia w służbie społeczeństwu. Czy Polacy zostaną społeczeństwem 5.0? Edycja 2023” wynika, że zdaniem czterech na 10 respondentów obecne regulacje prawne nie są wystarczające dla właściwego rozwoju czy bezpieczeństwa sztucznej inteligencji. Z kolei co piąty uważa, że należy pozwolić przedsiębiorcom, specjalistom i naukowcom dalej rozwijać systemy SI w ramach tzw. samoregulacji. Niemal połowa społeczeństwa (46 proc.) jest za tym, aby Unia Europejska, w tym Polska, znacznie uregulowała rozwój i korzystanie ze sztucznej inteligencji, nawet kosztem przegrania rozwoju i uzależnienia się od Stanów Zjednoczonych i Chin. Częściej uważają tak mężczyźni (52 vs. 41 proc. kobiet) oraz osoby mające wiedzę o SI (54 vs. 36 proc. osób bez wiedzy o SI). Wysoki odsetek – 41 proc. – nie ma jednak w tej sprawie stanowiska, a odmiennego zdania jest jedynie 13 proc. badanych. W oczach polskiego społeczeństwa Stany Zjednoczone oraz Chiny są najlepszymi krajami pod względem poziomu badań i rozwoju nad SI (61–64 proc.). Na trzecim miejscu plasuje się Unia Europejska z wynikiem 36 proc.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/europie-nie-udaje-sie,p519308878

PGE przygotowuje się na duże inwestycje. Kluczowe są projekty z obszaru morskiej energetyki wiatrowej oraz sieci dystrybucyjnej

0

– Przed nami konieczność restrukturyzacji grupy, konieczność restrukturyzacji bazy aktywów oraz wydzielenia energetyki konwencjonalnej, żeby przygotować się na duże inwestycje w segmencie odnawialnym – zapowiada nowy prezes PGE Polskiej Grupy Energetycznej Dariusz Marzec, który objął stery w połowie marca br. Jak podkreśla, utrzymanie jej pozycji rynkowej wymaga szybkich działań i dużych, wielomiliardowych inwestycji, głównie w OZE i sieci dystrybucyjne. W tym kontekście strategiczne znaczenie ma jednak wydzielenie aktywów węglowych z grupy.

Raport opublikowany przez Grupę PGE pokazuje, że ubiegły rok zakończył się zadłużeniem o połowę wyższym niż w 2022 roku oraz stratą netto przekraczającą 5 mld zł wobec 3,3 mld zł zysku rok wcześniej. Spółka podała, że jest to rezultat niegotówkowych odpisów aktualizujących w dół wartości niektórych aktywów konwencjonalnych. Według analityków pokazuje to, że produkcja energii z węgla jest dla PGE coraz większym obciążeniem.

– Wydzielenie źródeł węglowych i restrukturyzacja aktywów grupy są kluczowe z punktu widzenia możliwości pozyskiwania środków i finansowania rozwoju, szczególnie w segmencie energetyki odnawialnej, oraz negocjacji z instytucjami finansowymi. One w tej strukturze aktywów wyłączają nas w ogóle z możliwości finansowania projektów rozwojowych, biorąc pod uwagę zbyt duży udział aktywów wysokoemisyjnych i paliw kopalnych w miksie produkcyjnym Polskiej Grupy Energetycznej – mówi agencji Newseria Biznes Dariusz Marzec.

Zmiany w tym zakresie wymagają jednak decyzji o kształcie transformacji energetycznej na poziomie rządowym. Planowane przez poprzednią ekipę rządzącą utworzenie NABE (Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego) i włączenie do niej aktywów węglowych spółek energetycznych zostało na razie odłożone. Prezes PGE uważa, że ta strategia wymaga aktualizacji do obecnej sytuacji rynkowej i zapowiedział na konferencji, że spółka będzie współpracowała z rządem nad wypracowaniem koncepcji tego procesu. Jednym z jego kluczowych elementów będzie ponowna wycena aktywów węglowych. 

Dariusz Marzec, który objął kierownictwo w PGE w połowie marca br., ocenił, że jej wyniki za poprzedni rok obrazują coraz większy wpływ pogarszającego się otoczenia rynkowego i regulacyjnego na branżę energetyczną.

Przed nami trudna, pogarszająca się sytuacja rynkowa, szczególnie dla wytwórców, oraz konieczność restrukturyzacji grupy, konieczność restrukturyzacji bazy aktywów, wydzielenia energetyki konwencjonalnej i wytwórstwa konwencjonalnego. Chodzi o to, żeby przygotować grupę na duże inwestycje w segmencie odnawialnym, zwłaszcza w energetyce morskiej, oraz inwestycje w sieci dystrybucyjne, które wymagają dużych zmian, biorąc pod uwagę zmianę struktury aktywów wytwórczych w całym systemie – mówi prezes PGE.

Jak wskazuje, utrzymanie pozycji rynkowej PGE będzie wymagać szybkich i intensywnych działań, skoncentrowanych na inwestycjach w segmencie OZE, których realizacja z punktu widzenia finansowego i strategicznego będzie najbardziej efektywna.

Kluczowymi inwestycjami są projekty z obszaru morskiej energetyki wiatrowej oraz inwestycje w sieć dystrybucyjną – wskazuje Dariusz Marzec. – Mówimy tu o inwestycjach rzędu miliardów złotych, które będziemy musieli w najbliższych latach ponieść, żeby zgodnie z planem uruchomić pierwszą farmę wiatrową na Morzu Bałtyckim przed końcem 2027 roku i żeby cały czas poprawiać niezawodność oraz stan techniczny sieci dystrybucyjnej, która jest jedną z podstawowych segmentów naszego biznesu regulowanego i generuje ponad połowę EBITDA całej grupy.

Projekty offshore to jeden z filarów strategii inwestycyjnej Grupy PGE w segmencie odnawialnym. We współpracy z duńską spółką Ørsted grupa realizuje projekt MFW Baltica, składający się z dwóch etapów o łącznej mocy ok. 2,5 GW. Dla zobrazowania to połowa mocy zainstalowanej w największej elektrowni konwencjonalnej w Europie, czyli Elektrowni Bełchatów, która w tej chwili pokrywa ok. 20 proc. całego zapotrzebowania na energię elektryczną w Polsce. Pierwszy etap – czyli Baltica 2, o mocy ok. 1,5 GW – ma zostać uruchomiony do końca 2027 roku i będzie produkować zieloną energię, która pozwoli zaspokoić potrzeby ok. 2,4 mln polskich gospodarstw domowych. Drugi etap – Baltica 3 – ma zacząć działać trzy lata później.

Ważnym obszarem inwestycji grupy jest budowa nowych źródeł nisko- i zeroemisyjnych w ciepłownictwie oraz sieci dystrybucyjne. Na obszarze działania PGE Dystrybucja łączna długość linii energetycznych przekracza 380 tys. km, z czego 115 tys. km stanowią linie średniego napięcia (SN), którymi spółka dostarcza energię do ponad 5,5 mln odbiorców w Polsce. Inwestycje w strategiczny dla polskiej energetyki program kablowania tych sieci, ograniczający ryzyko awarii i uszkodzeń, będą wymagać wielomiliardowych nakładów. Wyniki PGE pokazują ich sukcesywny wzrost: w ub.r. nakłady inwestycyjne grupy wyniosły blisko 10,1 mld zł wobec nieco ponad 7 mld zł w porównywalnym okresie 2022 roku.

Grupa PGE wytwarza ok. 41 proc. energii elektrycznej w Polsce i ma ok. 18-proc. udział w rynku ciepła. Łączna produkcja energii elektrycznej netto w 2023 roku w jednostkach wytwórczych PGE wyniosła 56,77 TWh, czyli o 14 proc. mniej niż rok wcześniej. Produkcja z węgla brunatnego wyniosła 29,8 TWh (o 25 proc. mniej r/r), z węgla kamiennego – 18,8 TWh (spadek o 8 proc. r/r), a z gazu ziemnego – 4,2 TWh (więcej o 51 proc. r/r). Łączna produkcja ze źródeł odnawialnych Grupy PGE osiągnęła 2,7 TWh. Dodatkowo produkcja w elektrowniach szczytowo-pompowych wyniosła 1,2 TWh, o 26 proc. więcej niż w 2022 roku.

Wyniki opublikowane przez spółkę pokazują też, że zysk raportowany EBITDA Grupy PGE wyniósł w 2023 roku nieco ponad 10 mld zł. Segment Energetyki Konwencjonalnej wypracował raportowany zysk EBITDA na poziomie prawie 1,5 mld zł, czyli o 29 proc. niższy w porównaniu z 2022 rokiem. Natomiast EBITDA segmentu Energetyki Odnawialnej wyniosła nieco ponad 1,1 mld zł, co stanowi wynik o 38 proc. niższy w odniesieniu do poprzedniego roku.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/pge-przygotowuje-sie-na,p776305997

Cyfryzacja polskiej energetyki mocno spowolniła. Pilną potrzebą jest wdrożenie rozwiązań z zakresu cyberbezpieczeństwa

0

– Brakuje nam śmiałości i wizji w kwestii cyfryzacji polskiej energetyki. Kilkanaście lat temu byliśmy w tym procesie zaawansowani, ale straciliśmy tę przewagę, którą mieliśmy na początku – ocenia Paweł Pisarczyk, prezes zarządu Phoenix Systems. Jak wskazuje, zapoczątkowany ponad dekadę temu proces instalacji inteligentnych liczników u odbiorców końcowych mocno spowolnił, a w polskiej energetyce brakuje innowacji, jak i wielu rozwiązań wyczekiwanych od lat, w tym m.in. ukierunkowanych na cyberbezpieczeństwo. – Najpilniejszą potrzebą jest zadbanie o to, żeby wdrażana w naszych sieciach energetycznych technologia była bezpieczna – podkreśla ekspert.

Cyfryzacja sektora energetycznego – napędzana przez rozwój technologiczny i rozwiązania takie jak blockchain, internet rzeczy, sztuczna inteligencja, uczenie maszynowe czy przetwarzanie danych w chmurze – to filar zielonej transformacji energetyki. Wymusza ją m.in. rosnący udział źródeł odnawialnych oraz konieczność bilansowania popytu i podaży węzłów sieci elektroenergetycznej wobec dynamiki zmian chwilowego zapotrzebowania na energię elektryczną. Eksperci są zgodni, że w nadchodzącej dekadzie – biorąc pod uwagę regulacje UE dotyczące digitalizacji i dekarbonizacji – cyfryzacja zrewolucjonizuje sposoby produkcji, dystrybucji, magazynowania i zużycia energii elektrycznej. Przyczyni się to do wzrostu efektywności systemu, m.in. dzięki lepszemu wykorzystaniu danych, ale skorzystają na tym również konsumenci i prosumenci energii w postaci niższych cen.

– Polska energetyka mogłaby być dzisiaj o wiele bardziej zaawansowana cyfrowo, ponieważ my ten proces cyfryzacji energetyki rozpoczęliśmy już w 2010 roku, kiedy Energa Operator podjęła decyzję o masowym wdrażaniu inteligentnych liczników. Wtedy byliśmy rzeczywiście w awangardzie. Natomiast teraz ta cyfryzacja nie postępuje tak szybko. Jesteśmy mniej więcej w 1/3 zaawansowania i trochę zmarnowaliśmy czas, dużo nam brakuje. Kilkanaście lat temu rzeczywiście były tylko dwa kraje – Hiszpania i Polska – zaawansowane w cyfryzacji energetyki. Teraz straciliśmy tę przewagę, którą mieliśmy na początku – mówi agencji Newseria Biznes Paweł Pisarczyk.

W Polsce cyfryzacja energetyki rozpoczęła się już lata temu, od instalacji inteligentnych liczników pomiarowych u klientów końcowych. Przyjęta w 2021 roku nowelizacja ustawy Prawo energetyczne zakłada, że do końca 2025 roku takie liczniki zdalnego odczytu mają zostać zainstalowane już u co najmniej 35 proc. końcowych odbiorców energii w Polsce (łącznie jest ich ok. 16,3 mln). Do końca 2028 roku ten odsetek ma sięgnąć 80 proc., a w połowie 2031 roku – 100 proc. Ma to usprawnić zarządzanie pracą i rozwojem Krajowego Systemu Elektroenergetycznego i pociągnąć za sobą m.in. rozwój nowych usług dla odbiorców, a z drugiej strony umożliwić im nowe możliwości zarządzania zużyciem energii i jej oszczędzania.

Jak na razie liderem wdrażania inteligentnych liczników wciąż pozostaje Energa Operator, która rozpoczęła ten proces jako pierwsza i – jak pokazuje analiza opublikowana przez portal Wysokie Napięcie – na koniec ubiegłego roku zainstalowała blisko 2,5 mln inteligentnych liczników, obejmując zdalnym pomiarem 74 proc. swoich klientów. Natomiast pozostała czwórka dużych spółek dystrybucji pozostaje pod tym względem daleko w tyle.

– Brakuje nam odwagi, ambicji, śmiałego patrzenia do przodu. Często też podejmujemy decyzje o wdrażaniu czegoś, co już zostało zrobione przez kogoś innego, a w ten sposób nie buduje się przewagi technologicznej. Nie można być innowacyjnym ani rozwijać gospodarki, wdrażając rzeczy przeszłe, więc musimy być ambitniejsi, bardziej odważni, jak Amerykanie czy inne gospodarki rozwinięte – ocenia prezes Phoenix Systems. – Brakuje nam masowego, odważnego wdrażania inteligentnych liczników, ale brakuje nam też elementów związanych z cyberbezpieczeństwem czy rozwiązań dla energetyki obywatelskiej, które pozwalają zdecentralizować system energetyczny.

Jak wskazuje, wraz z postępującą cyfryzacją sektora energetycznego będzie się pojawiać coraz więcej wyzwań związanych z cyberbezpieczeństwem. Dlatego zabezpieczenie przed nimi powinno być priorytetem dla spółek energetycznych. Natomiast po stronie regulatora konieczne jest opracowanie strategii cyberbezpieczeństwa dla sektora energetycznego, który jest filarem krajowej infrastruktury krytycznej.

– Najpilniejszą potrzebą jest zadbanie o to, żeby ta technologia, która jest wdrażana w naszych sieciach energetycznych, była bezpieczna, zadbanie o cyberbezpieczeństwo. Aby się nie okazało, że jesteśmy kontrolowani przez służby obcych państw, a nasza energetyka tak naprawdę nie zależy do końca od nas, bo ktoś może na przykład wyłączyć duże segmenty sieci poprzez to, że liczniki będą niezabezpieczone albo poprzez jakiekolwiek inne systemy związane z energetyką odnawialną. Ważne jest również uwzględnienie, by wdrażane teraz w energetyce systemy były skrojone nie na bieżące, ale na przyszłe potrzeby. Konieczne jest więc uwzględnienie w wymaganiach, że przyszły system energetyczny będzie zdecentralizowany – podkreśla Paweł Pisarczyk. – Bardzo duża jest potrzeba rozwiązań dla energetyki obywatelskiej, zdecentralizowanej, bo dużo się o tym mówi, ale to w praktyce nie działa, czyli po to, by na przykład gminy mogły same sobie produkować energię, same wpływać na swoją politykę energetyczną z jednej strony, a z drugiej strony zadbanie o to, żeby to wszystko było bezpieczne.

Eksperci podkreślają, że kwestie cyberbezpieczeństwa są kluczowe nie tylko ze względu na postęp technologiczny i zmiany w systemach energetycznych, lecz również z uwagi na zagrożenia geopolityczne. Dotyczy to szczególnie infrastruktury krytycznej.

– Geopolityka prędzej czy później nas dogoni, a Polska jako jeden z niewielu krajów w Europie nie ma praktycznie żadnych wymagań związanych z cyberbezpieczeństwem urządzeń i systemów funkcjonujących na infrastrukturze krytycznej. Oznacza to, że w zasadzie urządzenia z modułami komunikacyjnymi, zbierające dane, z elementami sterowania, nie muszą przechodzić żadnego systemu certyfikacji, nie mają jasno określonych wymagań co do tego, jaki poziom bezpieczeństwa muszą spełniać pod kątem cyberataków i odporności cyfrowej – mówi Maciej Wyczesany, prezes zarządu Apatora. – Mógłbym zaryzykować stwierdzenie, że Polska jest otwarta na wszelkiej maści ataki. Myślę, że wszyscy sobie zdają sprawę z tego, że jesteśmy w dobie takiej rewolucji technologicznej, że obecnie nie trzeba bombardować infrastruktury krytycznej, nie trzeba jej niszczyć, wystarczy po prostu wyłączyć prąd.

Jak podkreśla, określenie wymagań i stworzenie certyfikacji pod kątem bezpieczeństwa urządzeń i systemów to proces zakrojony na lata, więc trzeba go rozpocząć jak najszybciej.

– Powinniśmy wprowadzić przede wszystkim zalecenia dotyczące ryzyk i kwalifikacji dostawców, transparentności technologii, rozwiązań i konstrukcji, które funkcjonują na naszych sieciach, nie tylko w urządzeniach krańcowych, ale także w systemach komunikacyjnych. I jednocześnie rozpocząć pracę jak najszybciej nad spójnym systemem certyfikacji, który będzie jasno określał poziom bezpieczeństwa urządzeń pracujących na naszej infrastrukturze krytycznej i certyfikacji tych dostawców – podkreśla Maciej Wyczesany.

 

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/cyfryzacja-polskiej,p1365506431

Dolegliwości pracowników są powiązane z ich stylem życia. Coraz więcej osób korzysta ze zwolnień lekarskich z powodu zaburzeń psychicznych

0

Eksperci biją na alarm, że mimo niskiego bezrobocia w Polsce brakuje rąk do pracy w praktycznie każdej dziedzinie gospodarki. W 2022 roku w naszym kraju było nieco ponad 22 mln osób w wieku produkcyjnym, w tym aktywnych zawodowo mniej niż 17 mln.  Grupa aktywnych zawodowo jest uszczuplana przez osoby, które nie pracują z przyczyn zdrowotnych lub też często korzystają ze zwolnień lekarskich. Wśród najczęstszych dolegliwości pracowników są bóle pleców, ale też nadciśnienie tętnicze, zbyt wysoki poziom cholesterolu i cukru. Wiele z nich wynika ze złego stylu życia i braku aktywności fizycznej. Wśród powodów L4 coraz częściej pojawiają się też zaburzenia psychiczne.

 Statystycznie najczęstszą dolegliwością Polaków są bóle pleców, natomiast problemy zdrowotne często nie bolą i nie dają o sobie znać. W tym kontekście największym problemem jest podwyższone ciśnienie tętnicze krwi, które dotyczy aż 55 proc. pacjentów. Podobny odsetek ma do czynienia z nadwagą i otyłością oraz nieprawidłowym cholesterolem. Około 18 proc. pacjentów ma podwyższony poziom cukru, co jest też bardzo poważnym problemem, ponieważ cukrzyca typu 2 jest globalną epidemią. Niestety bardzo wiele osób nie ma świadomości, że ma albo stan, przedcukrzycowy albo cukrzycę – mówi agencji Newseria Biznes prof. dr hab. n. med. Bożena Walewska-Zielecka, doradczyni zarządu do spraw medycznych Medicover.

Medicover opublikował niedawno kolejną edycję raportu „Praca. Zdrowie. Ekonomia. Perspektywa 2023”, który pokazuje profil zdrowotny pracujących Polaków, charakteryzując poszczególne grupy zawodowe pod kątem najczęstszych problemów ze zdrowiem i głównych przyczyn absencji chorobowej. Raport przedstawia statystyki z lat 2020–2022, obejmujących okres pandemii COVID-19. Został opracowany na podstawie danych medycznych grupy ponad 500 tys. osób, reprezentujących wszystkie branże w Polsce. Blisko połowę z nich stanowili pracownicy biurowi, ok. 20 proc. to osoby pracujące na produkcji, podobną grupę stanowili też pracownicy na stanowiskach decyzyjnych.

– W Medicover jesteśmy świadomi znaczenia opieki zdrowotnej i działań profilaktycznych wśród osób aktywnych zawodowo. Doskonale zdajemy sobie sprawę, jak cenne jest zdrowie pracownika, zarówno dla pracodawcy, jak i dla całej gospodarki. Analizując dane, zależało nam na pokazaniu realnego obrazu zdrowia polskich pracowników. Wnioski płynące z raportu są ważnym argumentem w dyskusji o znaczeniu zdrowia osób aktywnych zawodowo w kontekście funkcjonowania zarówno firm, jak i całej gospodarki – mówi Artur Białkowski, dyrektor zarządzający ds. usług biznesowych Medicover Polska.

Z analizy raportu wynika, że stan zdrowia pracowników w Polsce, a co za tym idzie ich zaangażowanie i efektywność, mają ogromne znaczenie zarówno z perspektywy pracodawców i konkurencyjności firm, jak i całej gospodarki, która w najbliższych latach będzie musiała poradzić sobie z coraz większym niedoborem kadr.

 Wzrasta także liczba osób, która przebywa na zwolnieniach z powodu zaburzeń psychicznych, co niestety jest trendem ogólnoświatowym – zauważa doradczyni zarządu do spraw medycznych w Medicover.

Jak wynika z raportu, liczba absencji chorobowych związanych z zaburzeniami psychicznymi w latach 2020–2022 wzrosła łącznie o 23 proc. Blisko 2/3 pracowników korzystało ze zwolnienia lekarskiego z powodu reakcji na ciężki stres, co czwarty doświadczał zaburzeń lękowych, podobny odsetek miał za sobą epizod depresyjny, natomiast 8 proc. pracowników korzystało ze zwolnienia lekarskiego z powodu nawracających zaburzeń depresyjnych. Według Światowej Organizacji Zdrowia depresja jest w tej chwili jedną z najczęściej występujących chorób na świecie i główną przyczyną samobójstw. Przewiduje się, że do 2030 roku stanie się także pierwszą najczęściej diagnozowaną jednostką chorobową na świecie.

Z roku na rok zdrowie psychiczne pracowników pogarsza się przede wszystkim z powodu czynników związanych z naszą sytuacją gospodarczą, a więc wyższą inflacją, ale także geopolityczną, czyli wojny w Ukrainie. Natomiast nasza obserwacja jest też taka, że pracownicy mają dziś większą świadomość w tym obszarze, w związku z czym częściej korzystają z usług psychologa czy lekarza psychiatry. I to również powoduje wzrost liczby zaburzeń psychicznych w statystykach – mówi Sylwia Rozbicka, kierowniczka ds. psychologii i psychiatrii w Centrum Zdrowia Psychicznego MindHealth.

Pozytywnym wnioskiem płynącym z najnowszego raportu Medicover jest to, że ponad połowa (51,5 proc.) pracowników korzysta z wizyt lekarskich profilaktycznie, co pokazuje, że osoby aktywne zawodowo dbają o swoje zdrowie. W 2022 roku aż 90 proc. pacjentów posiadających aktywny abonament wykonało przegląd stomatologiczny przynajmniej raz w roku, co stanowi wzrost o 21 proc. względem poprzedniego roku. W latach 20202022 dwukrotnie wzrosła również liczba wizyt u okulisty i optometrysty w celu doboru szkieł lub soczewek kontaktowych, co może wskazywać na pogarszający się w okresie pandemii wzrok.

Pracownicy przykładają coraz większą wagę do profilaktyki i mają potrzebę konsultowania z lekarzem swojego stanu zdrowia. Eksperci podkreślają, że w ogromnym stopniu wpływa na niego styl życia, w tym m.in. sposób odżywiania i nawodnienie organizmu, sen, umiejętności radzenia sobie ze stresem, stosowanie używek oraz regularna aktywność fizyczna.

– Brak ruchu ma bardzo poważne konsekwencje dla zdrowia, zarówno od strony fizycznej, ponieważ przyczynia się do występowania chorób cywilizacyjnych, takich jak cukrzyca czy podwyższony cholesterol, ale także od strony psychicznej. Wiemy, że aktywność fizyczna bardzo pozytywnie wpływa na zdrowie psychiczne, a ono stanowi w tej chwili duży problem – mówi Justyna Gościńska, dyrektorka Departamentu Sport i Fitness w Medicover.

Polska należy do grona tych krajów UE, w których po pandemii nastąpił widoczny wzrost aktywności fizycznej w społeczeństwie. W dużym stopniu przyczynia się do tego również zainteresowanie pakietami sportowymi, także w kontekście benefitów pozapłacowych – z raportu wynika, że obecnie już ok. 60 proc. ogłoszeń o pracę ma jako benefit pakiet sportowy w standardzie.

 Patrząc od strony pracownika i pracodawcy, sport ma bardzo duże przełożenie na to, w jaki sposób funkcjonujemy w środowisku pracy, jak angażujemy się w swoje zadania. Jeśli regularnie uprawiamy aktywność fizyczną, jesteśmy bardziej efektywni, chce nam się bardziej, jesteśmy bardziej zmotywowani, bo po prostu lepiej się czujemy – tłumaczy Justyna Gościńska.

Raport „Praca. Zdrowie. Ekonomia. Perspektywa 2023” to nie tylko kompleksowa analiza stanu zdrowia populacji pracowników znajdujących się pod opieką Medicover. Istotną częścią raportu jest uaktualniana kalkulacja kosztów, jakie ponoszą pracodawcy z powodu wybranych chorób pracowników. Według najnowszych danych pracodawcy, których pracownicy korzystają z holistycznej opieki nad zdrowiem i dobrostanem oferowanej przez Medicover, oszczędzają 1462 zł rocznie w odniesieniu do każdego pracownika. Jak podkreślają autorzy raportu, to kolejny dobry powód, by zacząć inwestować w zdrowie pracowników.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/dolegliwosci-pracownikow,p1356478738

Zorganizowane grupy cyberprzestępcze sięgają po coraz bardziej zaawansowane narzędzia sztucznej inteligencji. Często celem ataków jest infrastruktura krytyczna

0

Rozwój cyberprzestępczości postępuje w kierunku budowania powiązań o charakterze mafijnym i wykorzystywania zaawansowanych technologicznie rozwiązań, po jakie sięgają służby specjalne. Coraz częściej służy do tego także sztuczna inteligencja, która przyniosła ze sobą szereg nowych zagrożeń. Choć w ślad za technologicznym zaawansowaniem cyberprzestępców rozwijają się też narzędzia zapobiegające atakom, to wciąż najsłabszym ogniwem jest człowiek. Atrakcyjnym celem ataków dla hakerów są jednostki publiczne, infrastruktura krytyczna i samorządy, również te małe, którym brakuje zasobów finansowych i kadrowych, by zapewnić wystarczającą ochronę.  

Nowe zagrożenia to przede wszystkim brutalizacja i coraz większa skala ataków ransomware, wymuszanie, okupy, coraz bardziej brutalna i skuteczna działalność grup przestępczych oraz ich profesjonalizacja. Najbardziej dynamicznym ryzykiem, rosnącym bardzo szybko co do wagi i skali, jest sztuczna inteligencja, która z jednej strony pojawia się na rynku w obszarze wsparcia urządzeń i produktów, rozwiązań cyberbezpieczeństwa, niestety z drugiej strony pojawia się również po stronie działalności przestępczej. Cyberprzestępcy korzystają i rozbudowują własne silniki sztucznej inteligencji – mówi w wywiadzie dla agencji Newseria Innowacje Krzysztof Dyki, prezes zarządu ComCERT z Grupy Asseco.

Cyberbezpieczeństwo jest coraz częściej dostrzeganym w debacie publicznej problemem, głównie z uwagi na rosnącą skalę problemu. Z danych ComCERT z Grupy Asseco wynika, że w ostatnim roku liczba ataków wzrosła średnio o jedną czwartą. Mimo że narzędzia w rękach cyberprzestępców i ochrona przed nimi są coraz bardziej wyrafinowane, to wciąż najsłabszym ogniwem pozostaje człowiek.

– Na pierwszym miejscu jest świadomość. Żadna technologia nie da tyle, co świadomy, odpowiedzialny i bezpieczny użytkownik, mający świadomość ryzyk. Cyberbezpieczeństwo to jest świadomość i zdolność do zarządzania zagrożeniami, a nie brak zagrożeń. Na drugim miejscu są technologie i narzędzia. Jeżeli mówimy o osobie fizycznej, chodzi o oprogramowanie antywirusowe, odnawiane i aktualizowane, jeżeli mówimy o firmie, to odpowiedni projekt i budowa systemu cyberbezpieczeństwa – wskazuje Krzysztof Dyki.

Jednym z głównych trendów w obszarze cyberprzestępczości jest profesjonalizacja grup przestępczych. Jak zauważają eksperci, zaczynają one działać na poziomie zaawansowania właściwym dla służb specjalnych. Świadczyć może o tym chociażby to, że aby utrudnić demaskację, przestępcy tworzą autorskie systemy komunikacji. Dostrzegana jest również konsolidacja, polegająca na wchłanianiu mniejszych w struktury tych większych. Nie dziwi więc to, że celem ataku staje się coraz częściej infrastruktura krytyczna. Częstym celem cyberprzestępców były organizacje z sektora publicznego, opieki zdrowotnej, finansów, a także firmy technologiczne.

– To są przede wszystkim dane – ich ilość i charakter. Mogą to być dane medyczne, wojskowe, technologiczne, finansowe, które są w zainteresowaniu cyberprzestępców. Również samorządy są atrakcyjne dla cyberprzestępców, nie tylko w zakresie przetwarzanych danych, ale niestety również w zakresie okupów. Samorządy padają ofiarą przestępców szantażujących je możliwością upublicznienia informacji czy dokumentów. Przestępcy przeważnie celują w duże samorządy, ale nie tylko – zauważa ekspert.

Przykładem odpowiedzi na rosnącą skalę zagrożeń może być stworzone w Rzeszowie przez Urząd Miasta i Grupę Asseco pierwsze w Polsce Scentralizowane Centrum Operacji Cyberbezpieczeństwa dla administracji samorządowej. Swoim zasięgiem obejmuje Miejską Sieć Teleinformatyczną, z której poza Urzędem Miasta korzystają też m.in. Miejski Zarząd Dróg, Zarząd Transportu Miejskiego oraz Miejska Administracja Targowisk i Parkingów. Centrum zajmie się monitorowaniem, reagowaniem i prewencją cyberincydentów.

Centrum Operacji Cyberbezpieczeństwa w Rzeszowie jest wyjątkowym projektem, ponieważ integruje bezpieczeństwo i zarządza bezpieczeństwem czterech różnych jednostek miejskich. W tym znaczeniu jest to bardzo dobre podejście, jest to zminimalizowanie ryzyk i na pewno droga, którą mogą podążać pozostałe samorządy – podkreśla Krzysztof Dyki. – Cyberbezpieczeństwo samorządów jest dużym wyzwaniem z powodu środowiska pracy, które jest ograniczone z natury i istoty rzeczy. Najlepsi specjaliści oczekują nie tylko najlepszych wynagrodzeń, ale też wyjątkowych projektów i wyjątkowego środowiska pracy. Samorządy muszą uruchamiać wyjątkowe projekty, które będą kusić cyberspecjalistów, oferować wyjątkowe wynagrodzenia i stworzyć wyjątkowe środowisko pracy. Bez tych trzech atrybutów trudno jest mi sobie wyobrazić jednostki samorządu terytorialnego jako atrakcyjnego pracodawcę dla cyberspecjalistów.

Z uwagi na niedobór specjalistów na rynku, który według ENISA może w Unii Europejskiej dotyczyć niemal 60 proc. organizacji, najlepsze talenty znajdują pracę w sektorze prywatnym, który oferuje lepsze wynagrodzenia niż urzędy. Sektor publiczny służy najczęściej do zdobycia doświadczenia i nabycia kompetencji cenionych przez przyszłych pracodawców. Jednocześnie zaledwie jedna czwarta kandydatów na stanowiska ekspertów w dziedzinie cyberbezpieczeństwa spełnia kwalifikacje, jakich wymagają pracodawcy.

Trendom w rozwiązaniach cyfrowych i roli sztucznej inteligencji w cyberbezpieczeństwie poświęcony był panel dyskusyjny podczas Welconomy Forum in Toruń 2024.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/zorganizowane-grupy,p1232146337

Fundusze Norweskie wspierają polskie firmy. Mogą się one ubiegać o granty związane m.in. z ochroną środowiska czy innowacyjnymi technologiami

0

„Rozwój przedsiębiorczości i innowacje” to program realizowany ze środków Funduszy Norweskich, którego operatorem jest Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości. Jest to kolejne źródło finansowania, które dało polskim firmom możliwość opracowywania i wdrażania na rynek innowacyjnych produktów i rozwiązań. Skorzystały z nich mikro-, małe i średnie przedsiębiorstwa, które realizują projekty przyczyniające się m.in. do poprawy jakości życia. Na polskim rynku nie brak przykładów przedsięwzięć, które zostały z sukcesem zrealizowane przy wsparciu Norweskiego Mechanizmu Finansowego na lata 2014–2021.

Mamy wiele funduszy unijnych i innych źródeł finansowania, ale Fundusze Norweskie są o tyle ciekawą opcją, że kładą duży nacisk na elementy społeczne, środowiskowe, prowadzenie biznesu przez kobiety, poprawę jakości życia osób starszych i wykluczonych. Dodatkowym plusem jest też współpraca z partnerami zagranicznymi, networking i konferencje, które umożliwiają kontakty z innymi przedsiębiorcami, a także współpraca z norweskimi firmami przy wdrażaniu technologii czy rozwiązań, które funkcjonują na ich rynku – mówi agencji Newseria Biznes Magdalena Sobczak-Solarska, współwłaścicielka Villi Zakątek.

Norwegia nie jest członkiem UE, ale poprzez specjalny instrument finansowy, czyli właśnie Fundusze Norweskie, zapewnia swój wkład w tworzenie zielonej i nowoczesnej Europy. Ten instrument skierowany jest do państw, które przystąpiły do UE po 2003 roku, czyli również Polski. Mikro-, małe i średnie przedsiębiorstwa mogły za pośrednictwem Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości ubiegać się w jego ramach o granty na realizację projektów związanych np. z ochroną środowiska, wdrażaniem innowacyjnych technologii oraz rozwiązań poprawiających jakość życia. Celem Funduszy Norweskich jest również stymulowanie dwustronnej współpracy pomiędzy firmami z Polski i Norwegii. Dlatego ten mechanizm jest dla rodzimych przedsiębiorców doskonałym sposobem na to, żeby rozwinąć współpracę z tamtejszym rynkiem, który stwarza im atrakcyjne możliwości.

Przykładem projektu, który został z sukcesem zrealizowany przy wsparciu Norweskiego Mechanizmu Finansowego 2014–2021, jest „Wdrożenie usługi Independent Living wykorzystującej innowacyjne technologie wspierające jakość życia osób starszych”. Jego celem było wprowadzenie na rynek nowej, innowacyjnej usługi Independent Living (IL), która odpowiada na potrzeby i podnosi komfort życia osób w wieku senioralnym.

– Polska jest jednym z krajów o najbardziej zaawansowanym procesie starzenia się społeczeństwa, co niesie wiele wyzwań nie tylko dla jednostki, dla osób w wieku senioralnym i ich rodzin, ale i dla całego społeczeństwa. Usługa Independent Living jest odpowiedzią na te potrzeby i wyzwania starzejącego się społeczeństwa, związane z samotnością, izolacją,  ubóstwem społecznym, które pojawia się w tej grupie wiekowej i na które nakładają się rozmaite choroby związane z wiekiem. Wszystko to jest szczególnie dotkliwe, jeżeli osoba senioralna jest samotna, żyje w jednoosobowym gospodarstwie domowym, a w Polsce większość jednoosobowych gospodarstw domowych jest prowadzona właśnie przez osoby w wieku ponad 65 lat i ten trend będzie się nasilał z biegiem lat – zwraca uwagę Magdalena Sobczak-Solarska.

Projekt realizowany przez lubelską spółkę MSCG był wart 19,9 mln zł, z czego blisko 2 mln euro (około 8,5 mln zł) stanowiło dofinansowanie z Funduszy Norweskich. W ramach przedsięwzięcia wybudowany został obiekt składający się z 43 apartamentów – Villa Zakątek – gdzie wdrożono usługę Independent Living opartą na nowoczesnych rozwiązaniach i technologiach informacyjno-komunikacyjnych.

Usługa Independent Living oferuje osobom w wieku senioralnym samodzielność i niezależność, zapewniając im przestrzeń do życia, która jest w pełni dostosowana do ich potrzeb, a z drugiej strony mocny nacisk kładziony jest na więzi społeczne, na stworzenie takiej wspólnoty, która wzajemnie się wspiera, inspiruje. Dlatego obok apartamentów w Villi Zakątek są też przestrzenie, które służą integracji, aktywności, wspólnemu spędzaniu czasu. I ten fakt nawiązywania więzi społecznych, podejmowania aktywności  w ramach pakietu zajęć, mobilizacji, gimnastyki  ma na celu poprawę jakości życia osób w wieku senioralnym, poprawę ich zdolności intelektualnych poprzez tę aktywizację, interakcję z innymi ludźmi, udział w zajęciach, dbałość o sprawność fizyczną, żeby oni mogli być jak najdłużej sprawni i samodzielni – mówi współwłaścicielka Villi Zakątek.

Polskie społeczeństwo starzeje się szybciej niż średnia UE. W raporcie GUS wskazano, że udział osób starszych w populacji mieszkańców Polski osiągnął poziom 25,9 proc. W 2060 roku w Polsce ma mieszkać 11,9 mln osób powyżej 60. roku życia, tj. o 21 proc. więcej niż w 2022 roku, stanowiąc 38,3 proc. ogółu ludności.

– Innowacyjne rozwiązania wspierające seniorów będą się rozwijać, ponieważ ta grupa społeczna ich potrzebuje. Dlatego producenci zwykłych, codziennych produktów też będą rozszerzać ich użyteczność tak, aby były lepiej dostosowane do osób starszych. Takie innowacje są potrzebne w zasadzie w każdym obszarze życia – dodaje Ewa Hiller, projektantka wzornictwa przemysłowego, twórczyni Torby Borby.

Torba Borba – czyli torba na zakupy z napędem elektrycznym, zaprojektowana z myślą o osobach starszych – to kolejne rozwiązanie dofinansowane z Funduszy Norweskich. Grant w wysokości 850 tys. zł umożliwił spółce Design Team stworzenie finalnego projektu torby, wyprodukowanie oraz przetestowanie jej w Norwegii w centrach senioralnych i sklepach.

– Fundusze Norweskie sprawiły, że pomysł przekształcił się w biznes. Bez nich ten projekt by nie powstał – podkreśla Ewa Hiller.

Seniorzy mogą przewieźć w Torbie Borbie nawet 12-kilogramowe zakupy, a silnik elektryczny pomaga pokonać przeszkody i wspinać się po schodach. Torba ma regulowaną wysokość, dzięki czemu jej użytkownik nie musi się schylać przy wyjmowaniu i wkładaniu rzeczy. W ramach projektu powstała też aplikacja na smartfony, która umożliwia zarządzanie torbami, co stanowi duże ułatwienie, z którego mogą korzystać na przykład wypożyczalnie czy domy seniora. Torbę Borbę mogą też po prostu kupić klienci indywidualni.

– W tym momencie mamy produkt, który nadaje się do sprzedaży, jest zaprojektowany w taki sposób, że można go produkować seryjnie i mamy już wyprodukowaną gotową, pierwszą partię – mówi twórczyni Torby Borby.

Przykładem innowacji, opracowanej dzięki dofinansowaniu Funduszy Norweskich, jest też materiał ochronny przeciwdziałający otarciom skóry, m.in. u dzieci, osób otyłych i aktywnych fizycznie. Grant w wysokości blisko 550 tys. zł pozwolił polskiej spółce na nawiązanie współpracy z doświadczonymi chemikami, przedstawicielami branży kosmetyczno-medycznej i naukowcami z Sieci Badawczej Łukasiewicz oraz Uniwersytetu w Oslo w Norwegii. Efektem ich badań jest nieuczulający materiał, kompatybilny ze skórą, który zabezpiecza ją przed urazami i otarciami, ale możliwości jego zastosowania okazały się o wiele szersze.

– Ten materiał może być też stosowany jako kosmetyk, bo w warstwie nośnej może mieć substancje pielęgnujące, zabezpieczające np. przed powstawaniem zmarszczek. Może być również wykorzystywany w medycynie, ponieważ w skład tego materiału można wprowadzić substancje lecznicze, które – na przykład przy stopie cukrzycowej – zapewnią regenerację części ciała – mówi Urszula Markowicz-Jureczko, właścicielka firmy AXYZ. – Obecnie materiał jest na etapie finalizacji, mamy prototyp i szukamy możliwości rozwoju w innych sferach, m.in. właśnie w medycynie, ale oczywiście tutaj potrzebne są bardzo duże fundusze. Natomiast rola Funduszy Norweskich była dotąd nieoceniona, ponieważ badania kliniczne, badania nad wytrzymałością materiału pochłonęły sporo zasobów finansowych i bez Funduszy Norweskich by się to na pewno nie udało.

 


PARP, Norway grands, UE

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/fundusze-norweskie,p103895662