Dyrektywa unijna zmienia podejście do cyberbezpieczeństwa. W Polsce trwają prace nad jej wdrożeniem

0

Według zapewnień rządu w tym kwartale zakończą się rządowe prace nad nowelizacją ustawy o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa, która wdroży do polskiego prawa zapisy dyrektywy NIS2. Będzie to mieć istotne znaczenie dla kształtowania polityk cyberbezpieczeństwa przez duże i średnie podmioty zaliczane do kategorii kluczowych i ważnych. Choć pojawiają się głosy krytyczne, sugerujące, że regulacje są zbyt daleko idące, to eksperci od cyberbezpieczeństwa są przekonani, że akurat w tym obszarze mogą one przynieść szereg korzyści, zwłaszcza we współczesnych warunkach geopolitycznych.

„Barometr Cyberbezpieczeństwa 2025” KPMG wskazuje, że w 2024 roku 83 proc. firm w Polsce odnotowało przynajmniej jeden incydent związany z cyberbezpieczeństwem. To o 16 pp. więcej niż w poprzednim badaniu. Ponad połowa przedstawicieli badanych firm uważa, że  technologia AI spowoduje wzrost zagrożeń w cyberprzestrzeni.

– Dyrektywa NIS jest jedną z kluczowych regulacji Unii Europejskiej, która ma za zadanie podnieść poziom cyberbezpieczeństwa na wielu poziomach. Ona będzie wpływała na funkcjonowanie konkretnych przedsiębiorstw, szczególnie z sektorów infrastruktury krytycznej, ale jest także dyrektywą, która niejako wprowadza konieczność wdrożenia systemowych rozwiązań na poziomie krajów członkowskich, jak również wprowadza pewne mechanizmy koordynacji i współpracy pomiędzy krajami Unii Europejskiej. Jest więc w opiniach wielu specjalistów jedną z fundamentalnych regulacji, która wpływa na podniesienie poziomu cyberbezpieczeństwa w Unii Europejskiej – mówi w wywiadzie dla agencji Newseria Joanna Świątkowska, zastępczyni sekretarza generalnego Europejskiej Organizacji ds. Cyberbezpieczeństwa (ECSO).

Unijna dyrektywa weszła w życie w 2023 roku. Jesienią ubiegłego roku minął termin na wprowadzenie jej założeń do prawa krajowego w państwach członkowskich. W Polsce jednak trwają prace nad ustawą o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa, która ma stanowić implementację dyrektywy. Ze względu na istotę przepisów i ich zakres projekt na etapie prac rządowych był już wielokrotnie modyfikowany. Według zapowiedzi resortu cyfryzacji, które padły podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego, rządowy etap prac nad nowym projektem ma się zakończyć jeszcze w II kwartale br. Nowe przepisy obejmą ok. 38 tys. podmiotów w Polsce. 

W NIS2 nastąpiła zmiana dotychczasowego podziału na operatorów usług kluczowych, dostawców usług cyfrowych oraz podmioty publiczne. W miejsce tego pojawił się podział na podmioty ważne oraz podmioty kluczowe. Jako podmioty kluczowe wskazane zostały organizacje o krytycznym znaczeniu dla funkcjonowania gospodarki i społeczeństwa, czyli podmioty z najważniejszych sektorów gospodarki, takich jak m.in. sektor energetyczny, finansowy, ochrona zdrowia czy infrastruktura cyfrowa. Do podmiotów ważnych zaliczono m.in. dostawców usług telekomunikacyjnych, sektor pocztowy i kurierski czy podmioty przetwarzające odpady. Podmioty objęte dyrektywą mają wdrożyć odpowiednie środki mające zmniejszyć ryzyko dla bezpieczeństwa sieci i systemów informatycznych, uwzględniające wszelkie możliwe zagrożenia.

– Jednym z takich wymagań jest zwrócenie uwagi na ryzyka, które płyną z funkcjonowania łańcucha dostaw. Wyobraźmy sobie, że infrastruktura krytyczna w różnych sektorach, powiedzmy szpital czy elektrownia lub sektor telekomunikacyjny, w ramach realizowania swoich działań korzysta z wielu partnerów biznesowych, dostawców, ale i on sam dostarcza rozwiązania oczywiście dla swoich klientów. W ramach tego skomplikowanego łańcucha zależności mogą się pojawić pewne ryzyka wynikające ze współdziałania i współzależności, właśnie również na poziomie cyfrowym, które trzeba zaopiekować poprzez wprowadzenie całego systemu zarządzania tymi ryzykami. Dyrektywa NIS w sposób bardzo konkretny i po raz pierwszy zwraca uwagę i wymaga, że cyberbezpieczeństwo łańcucha dostaw powinno się stać jednym z elementów, które poszczególne organizacje muszą wziąć pod uwagę i wdrożyć – wskazuje Joanna Świątkowska.

Jak wynika z raportu KPMG, badane firmy nie uważają ataków na łańcuch dostaw za pośrednictwem partnerów biznesowych za duże zagrożenie. Uznaje je za takie tylko 5 proc. przedsiębiorstw, ale to i tak pięciokrotny wzrost w porównaniu z poprzednim rokiem. Z kolei odsetek 20 proc. firm, które oceniły, że takie ryzyko nie istnieje, to spadek aż o 18 pp. w porównaniu z wcześniejszą edycją badania. Być może nowe regulacje (jak NIS2) kładące nacisk na ochronę przed tymi zagrożeniami podniosły poziom świadomości polskich przedsiębiorstw w tym zakresie.

Przepisami dyrektywy NIS2 objęte zostały duże i średnie firm. Jako podmioty kluczowe kwalifikują się takie, które zatrudniają co najmniej 250 pracowników, a ich roczny obrót przekracza 50 mln euro. Do podmiotów ważnych zalicza się średnie przedsiębiorstwa, czyli podmioty zatrudniające co najmniej 50 pracowników, o rocznym obrocie powyżej 10 mln euro. Podmioty objęte regulacjami mają szereg obowiązków, takich jak m.in. przeprowadzanie regularnych ocen ryzyka, wdrażanie zaawansowanych środków ochronnych czy zgłaszanie do CERT incydentów bezpieczeństwa. Do stosowania nowej dyrektywy będą zobowiązane również mikroprzedsiębiorstwa i małe przedsiębiorstwa, które spełnią kryteria wskazujące na ich kluczową rolę dla społeczeństwa, gospodarki, określonych sektorów lub typów usług. Będą to np. kwalifikowani dostawcy usług zaufania, dostawcy usług DNS czy rejestry nazw domen najwyższego poziomu.

– Kluczem do sukcesu jest nie tylko wprowadzenie i zaprojektowanie właściwych rozwiązań, ale przede wszystkim ich skuteczna implementacja. Na poziomie Unii Europejskiej w tym momencie toczy się bardzo burzliwa dyskusja á propos potencjalnych deregulacji i potencjalnego zastanowienia się, czy faktycznie Unia Europejska nie idzie za daleko w wymaganiach, które wprowadza za pomocą różnych polityk – zauważa ekspertka ECSO. – Akurat sektor cyberbezpieczeństwa jest tym, gdzie regulacje wnoszą wiele dobrego, rzeczywiście przekładają się bardzo często na wzrost świadomości, większe inwestycje i większe zaangażowanie.

Jak podkreśla, w kontekście uproszczeń można rozważać nie samą regulację, ale sposób jej wprowadzania.

– Inna sprawa jest taka, czy faktycznie te regulacje nie mogłyby być wprowadzane w sposób nieco bardziej przyjazny dla użytkowników końcowych. I tutaj faktycznie ta debata w chwili obecnej się odbywa, między innymi za sprawą prezydencji Polski, która wprowadziła ją bardzo wysoko na agendę polityczną. W kontekście dyrektywy NIS w chwili obecnej toczy się dyskusja, jak wdrożyć ją na przestrzeni całej Unii Europejskiej w sposób zharmonizowany, w sposób skoordynowany, aby faktycznie nie piętrzyć trudności, ale wprowadzić ją w sposób efektywny – dodaje Joanna Świątkowska.

Niewątpliwie dyrektywa jest odpowiedzią na zwiększone zagrożenie Europy na płaszczyźnie związanej z cyberbezpieczeństwem. Agencja Unii Europejskiej ds. Cyberbezpieczeństwa (ENISA) w raporcie opublikowanym w październiku 2024 roku wskazała, że w 2023 roku zanotowała ponad 11 tys. incydentów, z czego 322 były wymierzone w co najmniej dwa państwa unijne. Stwierdzono również prawie 20 tys. luk bezpieczeństwa, z czego ponad 9 proc. dotyczyło kategorii kluczowej, a prawie 22 proc. – ważnej.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/dyrektywa-unijna-zmienia,p327134554

PE przedstawił swoje priorytety budżetowe po 2027 roku. Wydatki na obronność kluczowe, ale nie kosztem polityki spójności

0

Parlament Europejski przegłosował w tym tygodniu rezolucję w sprawie priorytetów budżetu UE na lata 2028–2034. Europosłowie są zgodni co do tego, że obecny pułap wydatków w wysokości 1 proc. dochodu narodowego brutto UE-27 nie wystarczy do sprostania rosnącej liczbie wyzwań, przed którymi stoi Europa. Mowa między innymi o wojnie w Ukrainie, trudnych warunkach gospodarczych i społecznych oraz pogłębiającym się kryzysie klimatycznym. Eurodeputowani zwracają też uwagę na ogólnoświatową niestabilność, w tym wycofywanie się Stanów Zjednoczonych ze swojej globalnej roli. 

Propozycja budżetu na kolejne siedem lat, nad którą głosowaliśmy 7 maja w parlamencie, oczywiście różni się nieco od propozycji, jaką mieliśmy na początku, w styczniu, ponieważ nadal współpracujemy ze wszystkimi komisjami i posłami sprawozdawcami pomocniczymi z proeuropejskich grup politycznych. Mamy za sobą proces negocjacji, który zazwyczaj jest długotrwały. Zasady są te same, chcemy mieć większość w komisji dla budżetu i większość, jaką mamy dzisiaj na sesji plenarnej – mówi agencji Newseria Carla Tavares, posłanka do Parlamentu Europejskiego z Portugalii, sprawozdawczyni Komisji Budżetowej PE.

Rezolucja została przyjęta 317 głosami za. 206 posłów głosowało przeciw, a 123 wstrzymało się od głosu. Eurodeputowani jasno wskazują na to, że do budżetu Unii Europejskiej musi wpływać więcej środków. 1 proc. dochodu narodowego brutto (DNB) każdego państwa UE już nie wystarczy, aby sprostać wyzwaniom, przed którymi stoi Stary Kontynent. Wydatki muszą więc uwzględniać wojnę Rosji przeciwko Ukrainie, bardzo trudne warunki gospodarcze i społeczne, lukę w konkurencyjności oraz pogłębiający się kryzys klimatyczny i bioróżnorodności. 

Posłowie mówią „nie” dla pomysłu Komisji Europejskiej dotyczącego pojedynczych planów krajowych zamiast poszczególnych funduszy. Mechanizm ten został zastosowany w Instrumencie na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności, w ramach którego środki są wypłacane w ramach krajowych planów odbudowy. Proponowaną przez europarlamentarzystów alternatywą ma być stworzenie struktury, która gwarantuje przejrzystość i odpowiedzialność parlamentarną. Ma ona angażować władze regionalne i lokalne oraz wszystkie zainteresowane podmioty. 

W rezolucji PE posłowie uznali, że megafundusze łączące istniejące programy nie są rozwiązaniem. Mowa o proponowanym „funduszu konkurencyjności”. Zamiast niego europosłowie proponują utworzenie nowego funduszu, który będzie ukierunkowany na pobudzenie inwestycji prywatnych i publicznych wspierane przez unijne mechanizmy zmniejszania ryzyka. 

Europosłowie podkreślili także, że kluczowe jest zwiększenie wydatków na obronność, nie może to jednak wpływać na wydatki socjalne, środowiskowe i długofalowe unijne polityki. 

– W budżecie jest przewidziana część na obronność, która jest obecnie bardzo ważna dla Unii Europejskiej. Kiedy zaczynaliśmy prace nad Wieloletnimi Ramami Finansowymi w październiku zeszłego roku, realia były bardzo odmienne od obecnych. Musimy się przyjrzeć obronności, inwestować w nią, ale również w bezpieczeństwo i gotowość. Uważamy, że nie można inwestować w obronność kosztem spójności. Potrzebujemy obronności i tak samo potrzebujemy spójności, musimy więc porozmawiać o nowych, rzeczywistych źródłach funduszy – mówi Carla Tavares. 

Posłowie zaznaczają w rezolucji dotyczącej WRF, że spłata kosztów dotychczasowych pożyczek – w tym m.in. z programu NextGenerationEU – nie może utrudniać finansowania priorytetowych unijnych działań. Zwracają uwagę na konieczność oddzielenia spłaty zadłużenia od wydatków na programy i wzywają Radę UE do przyjęcia nowych, „realnych” źródeł dochodów. Wśród nich wymieniają wspólne zaciąganie pożyczek jako narzędzie do rozwiązywania unijnych kryzysów, w tym dotyczących obronności i bezpieczeństwa. 

– Musimy mieć możliwość reagowania na zapotrzebowanie na środki na obronność, dążyć do solidarności wszystkich 27 państw członkowskich w tym obszarze, jednak potrzebujemy zachować fundusze na politykę spójności. Dzisiaj naszym zadaniem jest walka o to w ramach Komisji Europejskiej. Mamy nadzieję, że polityka spójności, której potrzebujemy, nie ucierpi. Potrzebujemy spójności w Polsce, Portugalii, wszystkich 27 państwach członkowskich, ale oczywiście potrzebujemy też funduszy na obronność. Musimy odpowiednio wyważyć te dwa aspekty – nie jest to kwestia nowa, jednak teraz zyskała ona na znaczeniu i pilności, podobnie jak polityka spójności dla 27 państw członkowskich – dodaje europosłanka.

Posłowie zwracają uwagę na konieczność wprowadzenia do kolejnych długoterminowych budżetów zmian, które mają ograniczać niepotrzebną biurokrację dotykającą beneficjentów. Plany finansowe mają być bardziej przejrzyste i elastyczne. Mowa między innymi o wbudowaniu w budżet dla każdego obszaru unijnej polityki zdolności reagowania kryzysowego, w tym wyodrębnieniu pomocy humanitarnej.

Przyjęte priorytety Parlamentu Europejskiego mają zostać uwzględnione we wniosku Komisji Europejskiej w sprawie kolejnego WRF. Ma on zostać opublikowany w lipcu 2025 roku.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/pe-przedstawil-swoje,p1425151948

Poziom wyszczepienia Ukraińców jest o 20 pp. niższy niż Polaków. Ukraińskie mamy w Polsce wskazują na szereg barier

0

Różnice w kalendarzu szczepień, bariery językowe, nieznajomość polskiego systemu szczepień oraz obawy przed skutkami ubocznymi szczepionek – to jedne z najczęstszych problemów, które prowadzą do tego, że poziom wyszczepienia Ukraińców w Polsce jest niższy niż Polaków. To może mieć wpływ na bezpieczeństwo zdrowotne w całym kraju. Fundacja Instytutu Matki i Dziecka podejmuje inicjatywę mającą budować postawy proszczepienne wśród imigrantów.

Jak wskazuje Fundacja Instytutu Matki i Dziecka, migranci i uchodźcy wojenni są w większym stopniu niż inne grupy społeczne narażeni na choroby, którym można zapobiegać poprzez szczepienia, m.in. wskutek rozpowszechnienia występowania chorób zakaźnych w ich kraju pochodzenia, z powodu pominiętych szczepień i dawek szczepień w dzieciństwie, trudów migracji czy ograniczonego dostępu do opieki zdrowotnej w kraju docelowym.

– Drobnoustroje nie znają granic. Podróżują bez paszportów i stanowią zagrożenie epidemiczne po obu stronach granicy, czyli zarówno po stronie ukraińskiej, jak i po stronie polskiej – mówi w wywiadzie dla agencji Newseria prof. dr hab. n. med. Marcin Czech, kierownik Zakładu Farmakoekonomiki Instytutu Matki i Dziecka.

Według UNICEF średnia poziomu wyszczepienia wynosi 70 proc. Instytut Matki i Dziecka, we współpracy z UNICEF i Światową Organizacją Zdrowia, zaangażował się w działania na rzecz zmiany podejścia do szczepień Ukraińców mieszkających w Polsce. Kluczowym elementem było zrozumienie barier, które napotykają mamy z Ukrainy w dostępie do szczepień, ale również w zaufaniu do szczepień.

– Imigranci z Ukrainy są mniej więcej o 20 pp. jako cała populacja na niższym poziomie wyszczepienia niż Polska, gdzie poziom ten przekracza 90 proc. Ważne jest dołożenie wszelkich starań, aby również nasza populacja imigrantów z Ukrainy, która jest w tej chwili targana wojną, była zabezpieczona przed chorobami zakaźnymi – podkreśla prof. Marcin Czech. – Do barier, o których mówimy, należą na pewno różnica w kalendarzu szczepień, mniejsza umiejętność korzystania z polskiego systemu ochrony zdrowia i znajomość organizacji systemu.

Z raportu przygotowanego przez Biuro UNICEF ds. Reagowania na Potrzeby Uchodźców w Polsce we współpracy z Fundacją Instytutu Matki i Dziecka, Yale School of Medicine, Uniwersytetem SWPS oraz Europejskim Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób (ECDC) wynika, że 37 proc. ukraińskich matek nie wie, jak zaszczepić swoje dziecko w Polsce. Blisko połowa zgłosiła, że ich dzieci nie otrzymały żadnych zalecanych szczepień, co wskazuje na istotną lukę w zakresie rutynowego szczepienia wśród populacji uchodźców. Problemem jest też bariera językowa. Prawie co piąta ankietowana miała problemy ze zrozumieniem lub tłumaczeniem karty szczepień. Wyzwania obejmują także nieoczekiwane koszty związane ze szczepionkami oraz problemy związane z umawianiem się na wizyty.

– Barierą językową, jak dowodzą badania, jest również możliwość posługiwania się językiem polskim czy też językiem ukraińskim ze strony naszych profesjonalistów medycznych. Dodatkową barierą jest stopień świadomości i wiedzy w dziedzinie szczepień ochronnych i prewencji chorób zakaźnych, i to również nieznacznie różni nasze społeczeństwa. Stąd tak ważna jest realizacja projektów i praca nad tym, aby ten poziom wiedzy, a co za tym idzie, poziom wyszczepienia zarówno dzieci, jak i dorosłych imigrantów, uchodźców z Ukrainy, był w Polsce jak najwyższy – wyjaśnia kierownik Zakładu Farmakoekonomiki Instytutu Matki i Dziecka.

Najczęściej wymienianym przez ukraińskie matki powodem nieszczepienia dzieci był brak znajomości kalendarza szczepień lub wymagań obowiązujących w Polsce (33 proc.), następnie obawy dotyczące bezpieczeństwa szczepionki i jej skutków ubocznych (21 proc.) oraz niepewność co do miejsca, gdzie można zaszczepić dziecko w Polsce (20 proc.). Dodatkowo 14 proc. matek, które wzięły udział w badaniu, twierdzi, że wolałyby zaszczepić swoje dzieci po powrocie do Ukrainy.

Wśród najczęściej wymienianych przyczyn musimy powiedzieć o poczuciu tymczasowości. Mamy z Ukrainy, nawet gdy spędzają tu kilka tygodni czy miesięcy, a już teraz mówimy o trzech latach, cały czas mają poczucie, że zaraz wrócą do domu lub są tylko w trakcie przystanku w jakiejś dalszej podróży i wyjeżdżają gdzieś dalej do Europy. Dzięki temu, że mamy tę wiedzę i rozumiemy ich podejście, wiemy, jak projektować komunikację i edukację skierowaną do nich przez lekarzy, pielęgniarki, ale też pracowników zdrowia publicznego. To, co chcemy podkreślać, to to, aby nie odkładały decyzji o szczepieniu na później, bo jest to teraz bardzo dobry moment, w którym się znajdują, mają dostęp do szczepień i to dostęp bezpłatny – podkreśla dr hab. n. o zdr. Dorota Kleszczewska, prezeska zarządu Fundacji Instytutu Matki i Dziecka.

Przed wojną zarówno wskaźniki szczepień, jak i zaufanie do szczepień i szczepionek w Ukrainie należały do najniższych w Europie. O ile w latach 2008–2010 odsetek populacji dzieci szczepionych zgodnie z obowiązkowym kalendarzem szczepień był bardzo wysoki i przekraczał 90 proc., o tyle po 2010 roku, na skutek pogorszenia sytuacji społeczno-politycznej, doszło do załamania systemu szczepień. Zmniejszył się m.in. odsetek dzieci zaszczepionych zgodnie z kalendarzem przeciwko odrze (31–57 proc.), czyli znacznie poniżej progu wymaganego dla osiągnięcia odporności populacyjnej > 95 proc. Doprowadziło to do wybuchu epidemii odry w latach 2017–2019 i w Ukrainie zgłoszono wówczas prawie 100 tys. zachorowań. W ostatnich latach realizacja szczepień obowiązkowych u dzieci w Ukrainie znacząco się poprawiła. O ile w 2021 roku ich poziom wyniósł 88 proc., o tyle z powodu wojny ponownie uległ obniżeniu, do 74 proc. w 2022 roku. Również poziom zaszczepienia przeciwko polio należy uznać za niedostateczny. Licząca niemal milion osób populacja imigrantów z Ukrainy i jej podejście do szczepień może mieć istotne znaczenie dla bezpieczeństwa lekowego i zdrowotnego Polski.

Szczepienia ochronne są bezsprzecznie elementem bezpieczeństwa geopolitycznego Polski. Są też częścią bezpieczeństwa lekowego, które z kolei jest częścią bezpieczeństwa zdrowotnego, a ta oprócz bezpieczeństwa energetycznego, militarnego, ekonomicznego należy do sfery bezpieczeństwa. Ostatnie opracowania, w tym raport „Policy Brief” Polskiej Akademii Nauk, traktują o bezpieczeństwie lekowym i w tymże dokumencie również bezpieczeństwo szczepień jest integralnym elementem. Nie dość, że w warunkach kryzysu wszelkie działania państwa są dużo trudniejsze i napotykają różne komplikacje i bariery, to jeszcze brak zabezpieczenia, co należy rozumieć jako brak przygotowania do sytuacji kryzysowych, czy jest to powódź, czy jest to wojna, powodują jeszcze większe problemy w funkcjonowaniu całego państwa. W związku z tym zapewnienie szczepień ochronnych na podstawowym, zabezpieczającym poziomie wydaje się kluczowe z punktu widzenia bezpieczeństwa – zauważa prof. Marcin Czech.

Fundacja IMiD wspólnie z UNICEF realizuje projekt Zaufaj Szczepieniom, w ramach którego organizuje działania szkoleniowe, interwencyjne i promocyjne, zachęcające ukraińską społeczność do szczepień obowiązkowych i usług psychologicznych. Celem jest zwiększenie poziomu zaszczepienia dzieci i młodzieży do 15. roku życia z Ukrainy o 5 tys. oraz dotarcie do 50 tys. Ukraińców z przekazem proszczepiennym i zachęcenie połowy z nich do immunizacji.

Projekt Zaufaj Szczepieniom jest bardzo istotny ze względu na bezpieczeństwo. Dotyczy bezpieczeństwa zdrowotnego, czyli zdrowia nas wszystkich, nie tylko gości z Ukrainy, którzy przyjeżdżają tutaj na parę miesięcy, czasami parę lat, ale również Polaków i społeczności przyjmującej osoby z Ukrainy. Bo musimy pamiętać, że dzieci z Ukrainy są dzisiaj w polskich żłobkach, mamy odwiedzają szpitale i rodzą tam dzieci, ale także dzieci mają obowiązek szkolny i uczą się z naszymi dziećmi w szkole podstawowej i w szkołach ponadpodstawowych – podkreśla Dorota Kleszczewska.

Głównym celem kampanii Zaufaj Szczepieniom jest wzrost wskaźnika szczepień wśród ukraińskich dzieci i młodzieży w Polsce poprzez stworzenie narzędzi dla polskich lekarzy i pielęgniarek do rozmowy z ukraińskimi rodzicami. W maju i czerwcu odbędzie się szereg webinarów skierowanych do lekarzy oraz pracowników ochrony zdrowia. O szczegółach inicjatywy można się dowiedzieć na stronie Fundacji IMiD.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/poziom-wyszczepienia,p1553194663

Państwowa Agencja Atomistyki przygotowuje się do nadzoru nad pierwszą polską elektrownią jądrową. Kluczową kwestią jest bezpieczeństwo

0

Trwają przygotowania do budowy pierwszej w Polsce elektrowni jądrowej na Pomorzu. Zgodnie z harmonogramem przedstawianym przez rząd fizyczna budowa ma ruszyć w 2028 roku, a początek eksploatacji pierwszego bloku planuje się na 2036 rok. Również Państwowa Agencja Atomistyki przygotowuje się do realizacji zadań związanych z dozorem nad budową, rozruchem i eksploatacją nowej jednostki. Kluczowe są kwestie związane z bezpieczeństwem jądrowym i ochroną radiologiczną obiektu.

– Przygotowania do nadzoru nad pierwszą polską elektrownią jądrową można podzielić na trzy aspekty. To wzmocnienie kadrowe i budowa kompetencji. To znaczy po pierwsze, że zatrudniamy specjalistów, którzy będą prowadzić nadzór, dwa – musimy ich wyszkolić, głównie w ramach współpracy z Międzynarodową Agencją Energii Atomowej, a także z dozorem jądrowym kraju dostawcy. To jest pierwszy element wzmocnienia i przygotowania nas do nadzoru nad budową elektrowni jądrowej – wymienia w rozmowie z agencją Newseria Andrzej Głowacki, prezes Państwowej Agencji Atomistyki.

W ubiegłym tygodniu prezes PAA wziął udział w spotkaniu bilateralnym z przedstawicielami amerykańskiego przemysłu jądrowego. Jak podkreślił, agencja zacieśnia współpracę z regulatorami z krajów, które mają rozwiniętą technologię jądrową. Dotyczy to również amerykańskiego US NRC, która jest regulatorem kraju dostawcy technologii dla pierwszej polskiej elektrowni jądrowej. Wizyta amerykańskiej delegacji z sekretarzem energii USA Chrisem Wrightem była też okazją do podpisania umowy pomostowej (Engineering Development Agreement – EDA) między spółką Polskie Elektrownie Jądrowe a konsorcjum amerykańskich firm Westinghouse-Bechtel. Zawarcie EDA pozwala kontynuować prace inżynieryjne na Pomorzu i zapewnia przejście do kolejnych faz realizacji projektu, w tym negocjacji umowy na budowę.

Drugim aspektem naszych przygotowań jest wzmocnienie infrastrukturalne, techniczne, czyli wyposażenie agencji w odpowiednie kody obliczeniowe, ale także w sieć stacji wczesnego wykrywania skażeń promieniotwórczych, którą agencja sukcesywnie rozwija w celu monitorowania poziomu promieniowania w kraju – wyjaśnia Andrzej Głowacki podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach. – Trzecim aspektem jest budowa systemu wsparcia techniczno-organizacyjnego, eksperckiego, czyli autoryzowanie jednostek krajowych i zagranicznych po to, żeby mogły Państwowej Agencji Atomistyki pomóc w ocenie i nadzorze nad budową pierwszej polskiej elektrowni jądrowej.

Państwowa Agencja Atomistyki będzie obecna na wszystkich etapach życia elektrowni. W ramach procesu licencjonowania włącza się w nadzór już na bardzo wczesnym etapie – prezes agencji wydaje m.in. zezwolenie na budowę tego obiektu.

 Następnie agencja będzie prowadziła nadzór nad tymi działaniami, które będzie prowadził inwestor, to znaczy będziemy jako organ dozoru jądrowego niezależnie weryfikować to, co się dzieje na budowie, a później w trakcie rozruchu i eksploatacji elektrowni jądrowej – opisuje Andrzej Głowacki.

Przed decyzją w sprawie zezwolenia na budowę eksperci agencji będą musieli ocenić, czy plany budowy elektrowni jądrowej spełniają wymogi prawa krajowego i międzynarodowych standardów ustanowionych m.in. przez Międzynarodową Agencję Energii Atomowej. W ramach licencjonowania przeprowadzone będą też liczne analizy, między innymi z wykorzystaniem kodów obliczeniowych. PAA będzie korzystała z pomocy autoryzowanych, eksperckich laboratoriów i innych jednostek badawczych.

Elektrownia jądrowa to kompleks budynków oraz wielu systemów. Niektóre z nich mają komponenty czy elementy konstrukcji i wyposażenia, które są szczególnie istotne dla bezpieczeństwa jądrowego. Zadaniem ekspertów agencji będzie sprawdzenie, czy te systemy, elementy konstrukcji i wyposażenia spełniają swoje funkcje oraz czy są zaprojektowane i wykonane zgodnie z rygorystycznymi wymaganiami bezpieczeństwa.

 Bezpieczeństwo elektrowni jądrowych niewątpliwie jest najważniejszym aspektem, który przyświeca budowie i wykorzystaniu energii atomowej. Coraz nowsze wymagania bezpieczeństwa jądrowego i ochrony radiologicznej sprawiają, że elektrownie są coraz bezpieczniejsze. Nowe wymagania dotyczą m.in. wykorzystania pasywnych systemów bezpieczeństwa, czyli takich, które nie wymagają np. wykorzystania energii elektrycznej do zadziałania, a opierają się głównie na działaniach zjawisk fizycznych – mówi prezes PAA.

Jak wskazuje agencja, fundamentalną koncepcją zapewnienia bezpieczeństwa elektrowni jądrowych jest tzw. obrona w głąb, czyli sekwencja poziomów bezpieczeństwa. Zgodnie z nią bezpieczeństwo zapewnia się przez wiele różnych środków technicznych i przedsięwzięć organizacyjnych. Chodzi o to, by nie polegać wyłącznie na jakimś pojedynczym zabezpieczeniu – jeśli któryś poziom bezpieczeństwa zawiedzie, jest następny, który ograniczy lub złagodzi skutki takiej sytuacji. 

Sekwencja składa się z pięciu niezależnych od siebie poziomów bezpieczeństwa, czyli „linii obrony”. Pierwszy to wysoka jakość projektu i wykonania elektrowni oraz prowadzenie jej eksploatacji tak, żeby bezpieczeństwo miało najwyższy i bezwzględny priorytet przed zadaniami produkcyjnymi. Drugi to nadzór pracy elektrowni przez jej systemy i  personel, co ma na celu jak najszybsze wykrycie wszelkich odchyleń od normalnej eksploatacji i reakcji na to. Trzecim poziomem są systemy bezpieczeństwa, które działają tak, by opanować awarie projektowe, zapobiec poważniejszym awariom i zminimalizować ich skutki radiologiczne (np. systemy awaryjnego chłodzenia i obudowa bezpieczeństwa reaktora). Poziom czwarty to specjalne systemy bezpieczeństwa, które mają ograniczyć i łagodzić skutki poważnych awarii, zapobiegać wybuchom wodoru i uszkodzeniom obudowy w razie stopienia rdzenia reaktora. Ostatnim poziomem jest zapobieganie skutkom zdrowotnym znacznego uwolnienia substancji promieniotwórczych do środowiska (np. działania interwencyjne czy monitoring skażenia).

Kluczowa w zakresie bezpieczeństwa jest też ochrona przed cyberatakami, zwłaszcza że infrastruktura krytyczna, w tym również m.in. elektrownie, jest coraz częściej celem ataku hakerów.

 Niewątpliwie każde rozwiązanie nowo wprowadzane niesie za sobą zarówno pozytywne aspekty, jak i zagrożenia. Wykorzystanie różnych informatycznych systemów niesie za sobą ryzyko cyberataków, natomiast to też musi być i jest przedmiotem analiz bezpieczeństwa przed wdrożeniem danego rozwiązania do projektu obiektu jądrowego – podkreśla ekspert.

Państwowa Agencja Atomistyki odgrywa kluczową rolę także w rozwoju małych modułowych reaktorów jądrowych, potocznie zwanych SMR-ami. W tym obszarze ma dokładnie takie same zadania jak przy wielkoskalowej energetyce jądrowej.

– Prezes Państwowej Agencji Atomistyki będzie także prowadził nadzór nad wykorzystaniem i wdrożeniem tego typu rozwiązań w kraju. Jednocześnie obecnie jesteśmy w dialogu z kilkoma inwestorami, którzy są zainteresowani wykorzystaniem czy budową SMR-ów w Polsce – dodaje Andrzej Głowacki.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/pastwowa-agencja,p1967540511

Zmiany w globalnej gospodarce będą wspierać reindustrializację. To szansa dla Śląska

0

– Województwo śląskie znowu może być miejscem, gdzie będzie napływał kapitał i ludzie do pracy – ocenia Wojciech Saługa, marszałek województwa śląskiego. Historycznie przemysłowy region może skorzystać na zmianach w globalnej gospodarce, które wymagają od państw ponownego dążenia do samowystarczalności w kluczowych dziedzinach produkcji, m.in. stali, energii czy amunicji. Przykładem na wzmocnienie pozycji regionu jako centrum kompetencji przemysłowych może być zapowiedziane w tym tygodniu rządowe wsparcie dla dwóch raciborskich firm: Rafako i Rafamet.

– Donald Trump wywrócił ten stolik. Nazwał po swojemu te idee, które teraz niosą świat, te zmiany, które zachodzą. Przestaliśmy żyć w świecie globalnym, gdzie wszystko można kupić i przewieźć bez żadnego problemu. Gospodarki zaczynają się zamykać i musimy z powrotem być samowystarczalni. Świat zachodni, Europa mówi o reindustrializacji. My na szczęście jeszcze mamy na chodzie wiele zakładów pracy, które trochę miały zadyszkę przez ostatnie lata właśnie z powodu globalizacji i trudność konkurowania na rynkach, a dzisiaj to być może spadło nam z nieba, że nie zlikwidowaliśmy ich do końca – mówi agencji Newseria podczas EKG w Katowicach Wojciech Saługa. 

Jak podkreśla, to przede wszystkim pozwoliło nam zachować wykwalifikowane zasoby siły roboczej.

Ci ludzie są i pracują, mają kompetencje, wykształcenie i przede wszystkim doświadczenie w produkcji rzeczy, których gospodarce Polski, Europy dzisiaj bardzo potrzeba, czyli stali, energii, uzbrojenia, amunicji. Ktoś to musi robić, nie wszystko już się da kupić. Produkujmy jak najwięcej u nas, mamy do tego ludzi, mamy zasoby, mamy kadry. Województwo śląskie znowu może być miejscem, gdzie będzie napływał kapitał i napływali ludzie do pracy – podkreśla Wojciech Saługa.

Może to mieć niebagatelne znaczenie dla kwestii szeroko rozumianego bezpieczeństwa, m.in. fizycznego, czyli produkcja zbrojeniowa, czy energetycznego, czyli wydobycie węgla.

– Nie widzę scenariusza, w którym za 100, 200 czy 300 lat będziemy budować na węglu, ale póki on jest potrzebny, cieszmy się, że go mamy. Zastanówmy się, jak go tanio wydobywać w ilości potrzebnej dla polskiej gospodarki. Bo dzisiaj wciąż go potrzebujemy – ponad 62 proc. energii produkujemy z węgla, a jak nie świeci, to i 100 proc. energii pochodzi z węgla. Póki nie stanie elektrownia atomowa, to w ogóle nie ma mowy, żebyśmy przestali wydobywać węgiel – podkreśla marszałek województwa śląskiego. – W zakresie bezpieczeństwa fizycznego mamy tu Bumar w Łabędach, mamy Rosomaka, mamy Nitroerg. Słyszymy, że połowa polskiej produkcji zbrojeniowej powinna być robiona w Polsce. I teraz to spędza sen z powiek, żeby uruchomić te moce, zasoby i żeby faktycznie tu budować, tu produkować. Rafako ma też przekształcić swoje zasoby na przemysł zbrojeniowy.

Rafako, znany producent kotłów, który ogłosił upadłość w grudniu ub.r., będzie jedną ze śląskich firm, która otrzyma rządowy zastrzyk finansowy. Premier Donald Tusk ogłosił w tym tygodniu, że przekaże ponad 700 mln zł do Agencji Rozwoju Przemysłu na pomoc dla dwóch raciborskich firm – właśnie Rafako i Rafamet, producenta tokarek dla kolejnictwa i obrabiarek wielkogabarytowych. 30 kwietnia ARP wspólnie ze spółkami Polimex Mostostal i TF Silesia podpisały porozumienie w sprawie majątku Rafako. Nowy podmiot – po podwyższeniu kapitału i zmianie nazwy na RFK Sp. z o.o. oraz po uzyskaniu zgody na koncentrację – przejmie kluczowe aktywa Rafako, tworząc nowe możliwości dla lokalnego biznesu. Jak podkreślili przedstawiciele ARP, działalność RFK w sektorach kolejowym i zbrojeniowym nie tylko zabezpieczy miejsca pracy, ale także zaktywizuje regionalnych dostawców i usługodawców, przyczyniając się do wzmocnienia konkurencyjności całego śląskiego przemysłu. Rafamet także otrzyma środki, które – jak wyjaśnił premier – mają wystarczyć nie tylko na przetrwanie, ale i rozwój firmy.

Premier wskazał także na kluczowe znaczenie rozpoczętych prac dotyczących terminalu przeładunkowego w Sławkowie na Śląsku. Terminal na końcu szerokotorowej linii ze wschodu jest jednym z najważniejszych punktów logistycznych, o który przez lata zabiegały także zagraniczne podmioty. Donald Tusk zapewnił, że nadzór nad rozwojem tego miejsca i inwestycjami pozostanie w rękach polskich firm i władz. Terminal ma służyć nie tylko rozwojowi polskiej gospodarki, ale także wspierać odbudowę Ukrainy.

To nie jest tak, że jeden człowiek wszystko wymyśli, ale kilka tysięcy ludzi, którzy zajmują się biznesem na co dzień, którzy produkują, którzy mają własne firmy, którzy inwestują w swój własny kapitał, to oni nam naprawdę mówią, co szwankuje, gdzie szukać szans i co robić, jak robić, żeby na koniec zabezpieczyć, co najważniejsze, czyli szeroko rozumiane bezpieczeństwo – zaznacza marszałek województwa śląskiego.

Jak podkreśla rząd, odbudowa krajowego potencjału przemysłowego jest teraz jednym z priorytetów inwestycyjnych. Czekające Polskę duże inwestycje infrastrukturalne i energetyczne w jak największym stopniu mają być realizowane przez krajowe firmy, czego przykładem może być budowa pierwszej elektrowni jądrowej w Polsce. Spółka realizująca tę inwestycje musi przeznaczyć 53 mld zł na kontrakty z polskimi firmami.

Kolejnym przykładem wzmocnienia polskiego przemysłu może być wsparcie dla Huty Częstochowa, z której produkty trafiają do sektorów stalowego, obronnego, budowlanego i energetycznego. W ubiegłym roku jej właściciel ogłosił upadłość, ale w listopadzie przedsiębiorstwo w upadłości wydzierżawiła spółka Węglokoks, należąca do Skarbu Państwa, i w styczniu br. huta wznowiła produkcję. Huta Częstochowa to jedyny zakład hutniczy w kraju, który może produkować hartowane blachy grube dla przemysłu obronnego. Posiada również jedną z największych w UE hal produkcyjnych, która umożliwia m.in. remont sprzętu wojskowego. W lutym rząd wpisał ją na listę przedsiębiorstw strategicznych, a właścicielem stanie się Ministerstwo Obrony Narodowej.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/zmiany-w-globalnej,p345133050

Coraz mniej kredytów bankowych płynie do polskiej gospodarki. Przed sektorem duże wyzwania związane z finansowaniem strategicznych projektów

0

Polskie przedsiębiorstwa w coraz mniejszym stopniu finansują się kredytem bankowym, zwłaszcza w porównaniu z rosnącym PKB. Powoduje to wysoką nadpłynność sektora bankowego. Deregulacja mogłaby pomóc w skróceniu drogi firm do finansowania bankowego, zwłaszcza że Polskę czekają ogromne wydatki na transformację energetyczną i obronność. Sektor ma bardzo dobre wyniki finansowe, co powoduje, że politycy patrzą w stronę jego zysków. Ryzyko prawne, jakim wciąż są kredyty frankowe, pociąga za sobą brak zainteresowania ze strony zagranicznych inwestorów.

– Struktura polskiego sektora bankowego, która została wypracowana przez dotychczasowe lata, jest zdeterminowana przez różne czynniki gospodarcze. To, co widzimy w ostatnich latach, to zmniejszanie się sektora, sumy bilansowej w stosunku do PKB, czyli mamy coraz mniej kredytów, które idą z banków do polskiej gospodarki – mówi agencji informacyjnej Newseria Jurand Drop, podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów, który uczestniczył podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego m.in. w panelu poświęconym sektorowi bankowemu. – Pod tym względem życzymy sobie, żeby polski sektor bankowy repolonizował się, to znaczy zwiększał akcję kredytową dla polskich przedsiębiorstw. W dłuższym okresie będzie to tworzyć moce wytwórcze, będzie to z korzyścią dla polskich przedsiębiorstw.

Wynik finansowy netto sektora bankowego w 2024 roku wyniósł 42 mld zł, wobec 27,6 mld zł w poprzednim roku. Suma bilansowa banków na koniec ubiegłego roku była wyższa niż rok wcześniej o 10,8 proc. i wyniosła ponad 3,3 bln zł. Wartość kredytów sektora niefinansowego zwiększyła się o 4,1 proc., do kwoty blisko 1,2 bln zł, a wartość depozytów sektora niefinansowego wzrosła o 7,8 proc., do prawie 1,95 bln zł, jak podał Główny Urząd Statystyczny. Oznacza to, że depozyty wzrosły niemal dwukrotnie mocniej niż kredyty. W sektorze niefinansowym przeważały kredyty udzielone gospodarstwom domowym (756,8 mld zł, 63,4 proc. wartości).

– Kapitał to jest krew, a banki są krwiobiegiem gospodarki, dostarczają kapitał przedsiębiorstwom, zarówno obrotowy, jak i przede wszystkim inwestycyjny – mówi Jurand Drop. – I o to nam chodzi, o zwiększenie stopy inwestycji w Polsce. Rolą banków jest oczywiście, żeby ten kapitał dostarczać, oczywiście też powinny patrzeć na popyt, w szczególności na małe i średnie przedsiębiorstwa, ponieważ tutaj widzimy największą rolę i największe zalety w tworzeniu potencjału gospodarczego.

Kredyty dla przedsiębiorstw należały w 2024 roku w większości do MŚP (62,5 proc. wartości kredytów dla przedsiębiorstw). Pod względem produktowym największy udział w kredytach firm należał do kredytów operacyjnych (170,2 mld zł, wzrost o 4,3 proc.) i kredytów inwestycyjnych (164,2 mld zł, wzrost o 4,8 proc.).

– Paneliści w trakcie sesji „Sektor bankowy” w ramach Europejskiego Kongresu Gospodarczego podkreślali, że sytuacja sektora bankowego jest dobra. To, co dzisiaj w trakcie dyskusji wypłynęło, to przede wszystkim kwestia rekordowych zysków, która nie umknęła uwadze polityków, kwestia nadpłynności sektora i gotowości do finansowania inwestycji, których niestety nie ma – mówi Jerzy Bombczyński, adwokat w obszarze Bankowość i Finanse w Baker McKenzie.

Przypomina, że polskie banki w najbliższym czasie będą musiały sfinansować ogromnej skali inwestycje na transformację energetyczną oraz w obronność. W nadchodzącej dekadzie Polska planuje rekordowy poziom wydatków na obronność. Według szacunków Deloitte’a całkowite nakłady na ten cel w latach 2025–2035 wyniosą 1,9 bln zł. To znaczący wzrost w porównaniu do 825 mld zł wydanych między 2014 a 2024 rokiem. Z kolei szacuje się, że pełna transformacja energetyczna do 2040 roku pochłonie od 1,5 do 1,6 bln zł, a tylko w najbliższych sześciu latach będzie wymagać około 600 mld zł.

Dodatkowo akcję kredytową jeszcze w tym roku powinny wspomóc obniżki stóp procentowych, które w przekonaniu rynku rozpoczną się jeszcze przed wakacjami, może nawet w maju. Obniżą one koszt kredytu, który stanie się bardziej dostępny dla firm. Jego zaciąganie ułatwiłyby także deregulacje w sektorze, nad którymi pracuje zespół Rafała Brzoski.

– Każdy sektor potrzebuje deregulacji, na przykład pracujemy w Ministerstwie Finansów nad prawem związanym z sektorem banków spółdzielczych. Starą ustawę trzeba uprościć, żeby po dwudziestu paru latach dostosować ją do nowych warunków – mówi Jurand Drop. – My w rządzie bardzo mocno pracujemy nad propozycjami deregulacyjnymi, które płyną z zespołu SprawdzaMY. One są dosyć punktowe, na przykład informacje, co się dzieje, jeśli ktoś umrze i jak szybko banki otrzymują informację w sprawie zamknięcia rachunku bankowego. Takich propozycji jest bardzo dużo, one napływają, my je oceniamy i będziemy wychodzić z inicjatywami legislacyjnymi w ślad za procesem deregulacji.

Same banki jako najpilniejsze postulaty deregulacyjne wskazały między innymi konieczność uproszczenia procesu kredytowania przedsiębiorców – przyznanie dostępu do rejestrów kredytowych podmiotom z sektora finansowego (leasing, factoring, fundusze wierzytelności). Podnosiły też zasadność wprowadzenia regwarancji dla gwarancji bankowych w inwestycjach infrastrukturalnych, co zmniejszyłoby ryzyko dla sektora budowlanego i poprawiło finansowanie projektów infrastrukturalnych czy ograniczenie dublującej się sprawozdawczości bankowej do różnych instytucji.

Sama regulacja i deregulacja to jest zawsze tylko instrument do osiągnięcia jakiegoś celu. I to, co na pewno jest problemem w kontekście związanym z otoczeniem regulacyjnym, to skala ryzyka prawnego, jaka dotknęła sektor finansowy w Polsce. Mam na myśli sytuację związaną z kredytami frankowymi, która w bezprecedensowy sposób, jeżeli chodzi o rynki Unii Europejskiej, zadecydowała o tym, jak przez wiele lat wyglądała dynamika radzenia sobie z tym ryzykiem prawnym – wskazuje Jerzy Bombczyński. – Polska ciągle ma przed sobą radzenie sobie z następstwami tej ogromnej skali ryzyka prawnego. W trakcie dyskusji kilka razy podkreślono, że polski rynek bankowy nie wydaje się chyba zbyt atrakcyjny dla inwestorów zagranicznych. Od wielu lat nie było transakcji na aktywach bankowych, która przyciągnęłaby znaczącego zagranicznego inwestora.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/coraz-mniej-kredytow,p41678165

Piwo bezalkoholowe stanowi już 6,5 proc. sprzedaży browarów. Konsumenci świadomie ograniczają spożycie alkoholu

0

W 2024 roku polscy konsumenci kupowali ponad 1 mln butelek i puszek piwa 0,0% dziennie. Przez ostatnią dekadę rynek tych piw urósł pod względem wolumenu 10-krotnie. Branża inwestuje w innowacje w segmencie piw bezalkoholowych, wzmacniając nie tylko smak, ale również ich wartości odżywcze. Piwa 0,0% wpisują się w coraz popularniejszy, zwłaszcza wśród młodszego pokolenia, trend NoLo (no alcohol low alcohol), co może okazać się furtką do ograniczenia konsumpcji alkoholu. 

– Od wielu lat obserwujemy, jak zmieniają się trendy wśród konsumentów. Wiodący jest trend no alcohol low alcohol, czyli poszukiwanie przez dorosłych konsumentów alternatywy dla tradycyjnych produktów alkoholowych. Ten trend szczególnie widoczny jest w młodszych grupach, czyli popularnych Zetkach. To osoby, które świadomie starają się albo całkowicie wyeliminować alkohol ze swojego życia, albo zmienić swoje nawyki i ograniczyć spożycie procentów – wskazuje w rozmowie z agencją Newseria Bartłomiej Morzycki, dyrektor generalny Związku Pracodawców Przemysłu Piwowarskiego – Browary Polskie.

Raport „Zerówki zmieniają rynek piwa. Rewolucja 0,0% trwa” Związku Pracodawców Przemysłu Piwowarskiego – Browary Polskie podaje dane NielsenIQ, z których wynika, że w 2024 roku polscy konsumenci kupowali ponad 1 mln butelek i puszek piwa bezalkoholowego dziennie. W całym roku przełożyło się to na sprzedaż prawie 2 mln hl piwa 0,0% i wartość ok. 2 mld zł. Od 2014 roku rynek takich piw urósł dziesięciokrotnie wolumenowo i osiągnął blisko 6,5 proc. w całym rynku piwnym. Wyraźne przyspieszenie wzrostu widać od 2018 roku.

W przypadku przechodzenia w kierunku piw bezalkoholowych mówimy o trendzie trwałym, wieloletnim i bardzo dobrze zbadanym, gdzie można precyzyjnie pokazać, kim są konsumenci wybierający te produkty, czym się kierują, w jakich sytuacjach po nie sięgają. Widzimy, że to jest świadoma decyzja konsumentów, aby wybierać produkty bezalkoholowe – tłumaczy Bartłomiej Morzycki. – Także wyniki na rynku piwa w I kwartale tego roku wskazują, że spada spożycie piwa alkoholowego, a w to miejsce o kilkanaście procent rośnie konsumpcja piw bezalkoholowych.

W ubiegłym roku polscy konsumenci kupowali codziennie o 441 tys. mniej sztuk piwa z alkoholem. Łącznie, jak wskazuje raport, od momentu rozkwitu rynku „zerówek” w 2018 roku konsumpcja piwa alkoholowego zmniejszyła się o 13 l na osobę.

W grupie osób młodszych odnotowano spadek picia piwa, a z kolei widać wzrost zainteresowania napojami bezalkoholowymi. Można to wiązać ze wzrostem świadomej konsumpcji, modelem zdrowego stylu życia – mówi dr hab. n. hum. Małgorzata Dragan, prof. Wydziału Psychologii UW.

Konsumenci, którzy regularnie wybierają piwa 0,0%, wiążą je z analogicznymi sytuacjami towarzyskimi, co pijący piwo alkoholowe. To pokazuje, że wybór „zerówek” jest ich decyzją, motywowaną pozytywnymi emocjami – mogą korzystać z zabawy ze znajomymi, miło spędzać czas i jednocześnie zrezygnować  z picia alkoholu. Postawy te są szczególnie widoczne w pokoleniu Zetek i millenialsów. Piją piwa „zero”, bo chcą, a nie dlatego, że muszą.

– To alternatywa dla osób, które nie chcą lub nie mogą pić z różnych względów i nie chcą się z tego powodu tłumaczyć. To też dobra okazja dla osób, które piją alkohol, żeby przerywać konsumpcję, co przekłada się na bardziej bezpieczną konsumpcję alkoholu. To się może przełożyć na ogólny spadek konsumpcji alkoholu – ocenia prof. Małgorzata Dragan.

Raport wskazuje, że „zerówki” nie są aperitifem poprzedzającym konsumpcję napojów alkoholowych i nie są wprowadzeniem do świata alkoholu. 52 proc. Polaków uważa, że zerówki są dobrą alternatywą dla napojów alkoholowych. Wśród konsumentów w wieku 18–34 lata odsetek ten wynosi 63 proc., a w grupie wiekowej 35–44 lata – 54 proc.

 Młodsi konsumenci znacznie bardziej doceniają chociażby te aspekty zdrowotne, takie jak niższa kaloryczność. To pasuje do aktywnego stylu życia, dbania o kondycję, czyli do takiego trendu, który jest w tej chwili globalnie bardzo silny. Wśród starszych jest nieco więcej postaw negatywnych, krążących mitów, że to nie jest prawdziwe piwo, ale również oni coraz częściej je akceptują – dodaje Radosław Soszka, research team manager w IQS.

Ogółem „zerówek” próbowało 97 proc. dorosłych Polaków, a 60 proc. regularnie po nie sięga, co oznacza, że są one najchętniej wybieraną bezalkoholową alternatywą dla napojów z procentami.

W piwach bezalkoholowych wykorzystuje się różne odmiany słodu i chmielu, a także dodatki smakowe, czyli np. soki i pulpy owocowe czy liście herbaty. Brak alkoholu sprawia, że „zerówki” mają co do zasady mniej kalorii niż piwo z alkoholem. Są za to źródłem witamin z grupy B oraz makroelementów, jak magnez, potas i fosfor, które regulują przewodnictwo nerwowo-mięśniowe i uczestniczą w produkcji energii, przyczyniając się do zachowania homeostazy.

– W przypadku piw zawierających alkohol szereg substancji jest obecnych w tych piwach i również mogą one mieć jakieś funkcje dla organizmu, jednak z uwagi na obecność etanolu ten obszar w ogóle nie był poddawany debacie. Natomiast w przypadku piw bezalkoholowych zawartość witamin z grupy B, minerałów czy stosunkowo niskiej ilości cukrów stanowi o tym, że jest to często napój izotoniczny, który zapobiega odwadnianiu, przez co jest ciekawą alternatywą dla osób aktywnie spędzających czas – wskazuje dr hab. inż. Aleksander Poreda, profesor Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie.

Jeszcze w latach 90. na rynku dostępne były pojedyncze produkty o zawartości alkoholu 0,5%. W ciągu minionych 30 lat browary udoskonaliły receptury i technologię warzenia piw zupełnie bezalkoholowych. W 2018 roku browary wprowadziły na rynek 30 nowych piw bezalkoholowych w różnych stylach. Rok później pojawiły się bezalkoholowe piwa IPA (India Pale Ale), APA (American Pale Ale), Sour Ale czy Witbier. Po raz pierwszy w ogólnopolskim konkursie Bractwa Piwnego prestiżowy tytuł Piwa Roku 2024 zdobyło piwo bezalkoholowe IPA z Browaru Amber, co, jak podkreślają eksperci branży, jest koronnym dowodem na to, że w piwie liczy się smak i jakość, a nie alkohol.

– Piwosze akceptują piwa bezalkoholowe jako po prostu jeden z dostępnych wyborów w obrębie kategorii piwa. Postrzega się je jako prawdziwe piwo, a nie namiastkę – tłumaczy Radosław Soszka.

W UE co 15. spożywane piwo jest bezalkoholowe. Polska jest (po Niemczech i Hiszpanii) trzecim największym producentem „zerówek” w Europie i jedynym znaczącym rynkiem, na którym wolumen sprzedaży podwoił się od 2018 roku. To właśnie piwa 0,0% są motorem rozwoju całego rynku, więc dla browarów ich produkcja to szansa na powstrzymanie spadków sprzedaży. Do końca dekady, według prognoz ZPPP – Browary Polskie, segment ten osiągnie w Polsce dwucyfrowy udział. W Hiszpanii już dziś wynosi ok. 15 proc.

Rozwój piw bezalkoholowych możliwy był dlatego, że wcześniej była liczna baza klientów konsumująca piwa alkoholowe. To byli klienci przywiązani do poszczególnych marek, którzy po prostu lubili piwo. Stworzenie dla nich produktu, który będzie miał te same właściwości, ten sam wygląd, smak, zapach, a jednocześnie będzie pozbawiony procentów, okazało się bardzo dobrym rozwiązaniem dla wszystkich tych, którzy właśnie nie chcieli tych procentów spożywać. Gdyby to piwo nie występowało w takich opakowaniach jak piwo, nie wyglądało jak piwo, nie miało piwnych marek, nie byłoby substytutem. Kluczowy jest efekt substytucji, zastępujemy alkohol produktem bezalkoholowym, ale nie wodą czy sokiem, tylko piwem, więc ono musi również mieć tę piwną markę – tłumaczy Bartłomiej Morzycki.

Doskonalenie technologii produkcji piw 0,0% jest obecnie jednym z najważniejszych obszarów prac badawczo-rozwojowych w piwowarstwie. Prowadzone są badania nad wykorzystaniem nowych gatunków drożdży, w tym probiotycznych, nad modyfikacją parametrów fermentacji, doskonaleniem technologii filtracji czy procesów destylacji niskotemperaturowej, by umożliwić precyzyjne kontrolowanie zawartości alkoholu z jednoczesnym zachowaniem zbliżonego smaku do tradycyjnego piwa alkoholowego. Prowadzone prace pozwalają też nadawać piwom 0,0% charakter napojów funkcjonalnych,

– W procesie produkcji piwa bezalkoholowego postępujemy na dwa sposoby. Albo staramy się nie dopuścić w ogóle do wytworzenia alkoholu, poprzez zastosowanie bardzo małej ilości mikroorganizmów, niskich temperatur, szybkie usunięcie mikroorganizmów ze środowiska, bądź też w przypadku piwa, w którym już wytworzono etanol, do jego usunięcia. W przypadku piw 0,0% usunięcie jest praktycznie całkowite. Limit maksymalny, który możemy dopuścić w piwie, to jest 0,05%, co jest prawie na granicy wykrywalności przez stosowane obecnie urządzenia analityczne, gdzie dopuszczalny błąd analizy to 0,03 proc. – mówi prof. Aleksander Poreda.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/piwo-bezalkoholowe-stanowi,p1112571316

Eksperci apelują do Ministerstwa Zdrowia o zmianę w polityce nikotynowej. Powinna lepiej chronić dzieci i młodzież

0

Wprowadzanie kolejnych zakazów w ustawie tytoniowej nie przyniesie spodziewanego rezultatu – oceniają lekarze i terapeuci pracujący z osobami uzależnionymi. Według nich należy osobno rozpisać działania rozwiązujące problem na poziomie osób dorosłych, które już palą, i te, które będą nakierowane na ochronę dzieci i młodzieży przed dostępem do wyrobów nikotynowych. Stowarzyszenie Jump93 wraz z przedstawicielami środowisk psychiatrycznych i zdrowia publicznego zaapelowało o systemowe podejście do polityki nikotynowej, z uwzględnieniem potencjału strategii redukcji szkód.

 Nasz apel pojawił się w momencie, kiedy Ministerstwo Zdrowia zintensyfikowało działania legislacyjne w zakresie dostosowania prawa nikotynowego do norm Unii Europejskiej. Zwróciliśmy uwagę na pewne mankamenty polskiego systemu przeciwdziałania nikotynizmowi – na to, że panuje w nim chaos, że działania są powierzchowne, że brakuje podstawowych rozwiązań i pójścia za głosami ekspertów, którzy od lat wykazują, że nie traktujemy nikotyny poważnie tak jak Europa. Ten chaos działa przeciwko społeczeństwu, a teraz okazuje się, że działa też przeciwko dzieciom. Pod pozorem takim, że chcemy chronić prawa dzieci, tworzy się powierzchowne prawo, które w zasadzie niewiele rozwiązuje i wzmacnia ten chaos – mówi agencji Newseria Jacek Charmast, prezes Stowarzyszenia Jump93, koordynator programu Biura Rzecznika Praw Osób Uzależnionych.

Mowa o nowelizacji ustawy tytoniowej, za pośrednictwem której polski rząd chce ograniczyć dostępność jednorazowych e-papierosów beznikotynowych oraz saszetek nikotynowych dla młodzieży. Projekt zakazu sprzedaży takich wyrobów osobom niepełnoletnim został już notyfikowany do Komisji Europejskiej i czeka na rozpatrzenie. Zgodnie z aktualnie obowiązującymi przepisami osoby niepełnoletnie w Polsce mogą dziś legalnie kupić zarówno e-papierosy beznikotynowe, jak i saszetki nikotynowe. O uregulowanie rynku saszetek od dawna apelowali lekarze, którzy wskazywali, że na ich szkodliwe działanie narażone są głównie dzieci i młodzież. Dodatkowo mogą też stanowić dla nich pierwszy krok w stronę konsumpcji innych używek. Tymczasem w tej chwili nie istnieją żadne regulacje, które ograniczałyby ich sprzedaż osobom niepełnoletnim.

Stowarzyszenie Jump93 wystosowało stanowisko, pod którym podpisało się 25 sygnatariuszy, m.in. terapeutów i lekarzy. Apelują w nim o opracowanie krajowej strategii przeciwdziałania nikotynizmowi i powołania agencji kreującej politykę w tym zakresie.

 Nasze główne postulaty są dwa. Trzeba utworzyć centralne biuro, które będzie koordynować politykę nikotynową. Ta rekomendacja pojawia się wszędzie, gdzie tylko ktoś takie rekomendacje pisze, ona zawsze jest na czele. Drugi postulat, równie ważny, jest taki, żeby opracować strategię dotyczącą polityki nikotynowej. To też pojawia się w zasadzie we wszystkich innych rekomendacjach. Brak tych dwóch elementów czyni naszą politykę nikotynową po prostu niepoważną na tle Unii Europejskiej. Więc zwracamy uwagę na te dwie rzeczy, ale ponadto mamy też taką propozycję, żeby rozdzielić działania wobec osób nieletnich, dzieci i młodzieży, od działań skierowanych do osób dorosłych. Przekaz profilaktyczny, edukacyjny i działania legislacyjne powinny być zróżnicowane ze względu na to, czy osoba jest dorosła, czy nie – podkreśla Jacek Charmast. – Polityka wobec nieletnich powinna być dopracowana i rzeczywiście taka, by wszyscy zrozumieli, że traktujemy problem używania nikotyny przez dzieci bardzo poważnie.

W kontekście działań na rzecz przeciwdziałania uzależnieniom tytoniowym wśród osób dorosłych, w ocenie ekspertów podpisanych pod stanowiskiem, istotne jest sięgnięcie po strategię redukcji szkód. Jej podstawą jest skłanianie palaczy do tego, by decydowali się na przechodzenie na produkty alternatywne dla klasycznego palenia. Jak podkreślono w apelu, żaden podgrzewany tytoń czy inny produkt zastępczy nie jest tak szkodliwy jak tradycyjny papieros, zarówno dla otoczenia palacza, jak i dla niego samego.

– Samoleczenie jest ważnym elementem we wszelkich strategiach dotyczących używania jakichkolwiek substancji uzależniających: alkoholu, nikotyny i narkotyków. W przypadku nikotyny ono ma szczególną wartość z tego powodu, że Polacy nie mieli przez wiele lat dobrego dostępu do specjalistów w zakresie leczenia uzależnienia od nikotyny. Nie mieliśmy dobrych procedur, guideline’ów i innych istotnych rzeczy, by to dobrze robić i by mieć optymalny model pomocy osobom uzależnionym od nikotyny. A poza tym jeszcze mamy mężczyzn, którzy niechętnie chodzą do lekarza, więc taki element jak samoleczenie, który można wzmacniać, byłby tutaj istotnym czynnikiem sprawczym dla redukcji popytu na nikotynę – podkreśla ekspert Stowarzyszenia Jump93.

Strategię redukcji szkód promowano np. w Szwecji, która dzięki edukacji i dostępowi do produktów alternatywnych osiągnęła odsetek palących na poziomie 5,6 proc. Jednocześnie niemal jedna na cztery osoby dorosłe używa nikotyny codziennie. To taki sam poziom spożycia nikotyny, jaki występuje w całej Europie. Liczba zgonów z powodu chorób odtytoniowych jest jednak w tym kraju aż o 44 proc. niższa niż średnia europejska. W Polsce odsetek osób palących zbliża się do 30 proc.

– Mamy bardzo dużą na tle Europy liczbę osób palących, osób używających nikotyny i mamy ciągły wzrost. Powierzchowne działania niewiele zmienią, my potrzebujemy systemowych zmian, by wreszcie ten problem opanować. To trzeba naprawdę zatrzymać. Nie robi się tego poprzez taki komunikat, który się pojawia ostatnio, zgodnie z którym doświadczenia redukcji szkód są słabe w przypadku nikotyny, że ona nie działa. My, ludzie redukcji szkód, a pracuję w tym już blisko 30 lat, wraz z moimi kolegami z Krakowa, potem z Warszawy, tworzyliśmy redukcję szkód i działania skierowane na osoby uzależnione od narkotyków. Działa ona w zasadzie wszędzie, bo to jest uniwersalne podejście, które mówi, że nie warto czasami podążać za absolutem, nie warto tylko kierować oczu na te ostateczne cele, jakimi jest wyzdrowienie całkowite, tylko na to, żeby ludzie poprawili swoją jakość życia, stan zdrowia i żyli dłużej – podkreśla Jacek Charmast. – Nie możemy wykluczyć wszystkich form zastępczych używania nikotyny, bo one są ważne, wydłużają życie. Największym killerem jest tu palona nikotyna i ta prawda nie wybrzmiewa w ostatnim okresie z ust osób, które nam zmieniają prawo.

Tymczasem już ok. 70 tys. Polaków rocznie umiera z powodu palenia papierosów. Koszty ekonomiczne wynikające z tego nałogu przekraczają 57 mld zł. Eksperci podkreślają, że palenie jest jednym z głównych czynników ryzyka chorób cywilizacyjnych.

– Powinny powstawać poradnie do spraw leczenia uzależnienia od tytoniu. Powinniśmy eliminować ten czynnik ryzyka z życia publicznego, z życia młodzieży i dzieci, powiedzieć, że papierosy są passé i raczej promować prozdrowotny styl życia. Wielu moich pacjentów rezygnuje z tego nałogu, bo widzą, że mają implantowane kolejne stenty, że mają kolejny incydent udarowy. Same leki wszystkiego nie ogarną. W Polsce nie możemy karać kogoś za palenie, bo jak mamy karać, skoro reklamujemy wyroby tytoniowe i one są dostępne w sklepach. Z drugiej strony zakazy też nie rozwiązują problemu, pojawia się szara strefa, więc ciągle wracamy do edukacji i samoświadomości, wyboru przez naszych pacjentów, przez młodzież dobrej drogi i poprawy stylu życia, bo to się przejawia w konkretnych rezultatach. Więc może benefity za to, że ktoś wprowadza w życie prozdrowotne zachowania – to jest bardzo ważne – wskazuje Agnieszka Gorgoń-Komor, kardiolog, senator, wiceprzewodnicząca senackiej Komisji Zdrowia.

W ocenie ekspertów głównym celem działań profilaktycznych i edukacyjnych powinna być młodzież i młodzi dorośli. Z dokumentu „Narodowa Strategia Kontroli Palenia Tytoniu i Używania Wyrobów Nikotynowych 2025–2030” przygotowanego przez Polskie Towarzystwo Psychiatryczne wynika, że w Polsce 30 proc. młodych osób do 17. roku życia ma doświadczenie z produktami nikotynowymi, a obecne działania są rozproszone, nieskuteczne i niedofinansowane. Eksperci zwracają uwagę na to, że potrzebna jest spójna polityka, która chroni młodych, a jednocześnie daje szansę dorosłym na dostęp do mniej szkodliwych alternatyw i skutecznych metod leczenia uzależnień.

 Nasza młodzież opiera swoją wiedzę na sieci, więc warto by było, żeby z atrakcyjnymi formami przekazu dla młodych przebić się przez np. Internetowe Konto Pacjenta, żeby to nie były tylko suche fakty, ale atrakcyjne obrazy, czym grozi palenie papierosów i co się dzieje z płucami młodych ludzi. Mamy ogromny problem z zanieczyszczeniem powietrza w okresie zimowym, kiedy palimy w piecach, kiedy do naszego powietrza przedostaje się bardzo dużo toksyn, węglowodorów aromatycznych, i takie same substancje rakotwórcze są w dymie papierosowym. Teraz trzeba sobie z tym poradzić. Polska poradziła sobie bardzo dobrze z dopalaczami, kiedy te substancje były obecne na rynku. Jest to pewien wzór do naśladowania, a gdybyśmy tę profilaktykę przeprowadzili racjonalnie, także w zakresie poradnictwa psychologicznego odnośnie do wyjścia z nałogu, to mielibyśmy konkretny zysk – kwituje Agnieszka Gorgoń-Komor.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/eksperci-apeluja-do,p1449246088

UE lepiej przygotowana na reagowanie na klęski żywiołowe. Od czasu powodzi w Polsce pojawiło się wiele usprawnień

0

Na tereny dotknięte ubiegłoroczną powodzią od rządu trafiło ponad 4 mld zł. Pierwsze formy wsparcia, w tym zasiłki, pomoc materialna czy wsparcie dla przedsiębiorców, pojawiły się już w pierwszych dniach od wystąpienia kataklizmu. Do Polski ma też trafić 5 mld euro z Funduszu Spójności UE na likwidację skutków powodzi. Doświadczenia ostatnich lat powodują, że UE jest coraz lepiej przygotowana, by elastycznie reagować na występujące klęski żywiołowe.

– W kwestii pomocy powodzianom zrobiono duży postęp dotyczący czasu reakcji. Nigdy taka reakcja nie wystąpiła tak szybko. Można powiedzieć, że nastąpiła w czasie powodzi, a z mojego doświadczenia wynika, że czas odgrywa gigantyczną rolę – ocenia w rozmowie z agencją Newseria Bogdan Zdrojewski, poseł do Parlamentu Europejskiego z Platformy Obywatelskiej.

Powódź, do jakiej doszło jesienią 2024 roku w Polsce i innych krajach regionu, dotknęła województwa dolnośląskie, opolskie, lubuskie i śląskie. Straty szacuje się na ok. 13 mld zł, a łączna kwota środków zaangażowanych w odbudowę po powodzi to 4 mld zł. Jak niedawno informował Marcin Kierwiński, minister ds. odbudowy po powodzi, 170 mln zł trafiło na inwestycje w infrastrukturę wodno-kanalizacyjną, a 180 mln zł na remonty dróg i mostów.

Pod koniec 2024 roku Polska wystąpiła do Komisji Europejskiej o pomoc finansową w związku z wrześniową powodzią. Z Funduszu Spójności UE na pomoc krajom dotkniętym powodzią w ubiegłym roku trafi 10 mld euro, w tym 5 mld euro dla Polski. Środki te mają charakter prefinansowania. Pieniądze mają trafić do powodzian w połowie 2025 roku. Pomoc FSUE zostanie udzielona w formie jednorazowej płatności i nie pokryje prywatnych strat. Głównym celem jest przywrócenie sprawności infrastruktury w zakresie transportu, telekomunikacji, zdrowia czy edukacji.

– Unia Europejska dość szybko się zorientowała, że akurat w tym przypadku powinna reagować natychmiastowo i nie czekać na faktury, ale od razu dać określoną kwotę na to, aby można by ją uruchomić i rozliczyć. Stało się to de facto 1,5 roku szybciej niż zazwyczaj w takich przypadkach, a to musi cieszyć – wskazuje Bogdan Zdrojewski.

W październiku 2024 roku Komisja Europejska zaproponowała zmiany w trzech rozporządzeniach UE, aby zapewnić możliwość szybkiej mobilizacji funduszy UE na wsparcie odbudowy po klęskach żywiołowych. Dwa miesiące później PE zatwierdził przepisy umożliwiające wykorzystanie Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego, Funduszu Spójności i Europejskiego Funduszu Społecznego Plus do szybkiego i elastycznego finansowania działań naprawczych. Dzięki temu do poszkodowanych szybciej płynie wsparcie z wyższym prefinansowaniem i współfinansowaniem z funduszy UE.

– Komisja Europejska posiada określoną rezerwę na reakcje na rozmaite katastrofy. Te środki były bardzo mocno uwarunkowane. Można powiedzieć, że ta pomoc docierała za pośrednictwem różnych instrumentów biurokratycznych, co dla beneficjentów było prawdziwym nieszczęściem, zwłaszcza tych mniejszych. Jeżeli podmiot jest silny, to umie korzystać z takich środków finansowych, nawet jeżeli są spore obwarowania. Natomiast to, co zrobiono we wrześniu ubiegłego roku i finalizuje się w chwili obecnej, to było pokonanie wreszcie tych barier. Czyli mamy 10 mld euro na pomoc dla powodzian, dla Polski około połowy tej kwoty, i od razu są uruchomione określone mechanizmy warunkujące tę pomoc, ale post factum, a nie przed – tłumaczy europoseł. – Według mojej oceny to doprowadza do tego, że te koszty powodzi są ograniczone, mniejsze, niż gdyby były zastosowane takie mechanizmy, jakie obowiązywały dotychczas.

Niedawno Rada Ministrów zatwierdziła projekt zmian w programie Fundusze Europejskie na Infrastrukturę, Klimat, Środowisko 2021–2027, który ma na celu ułatwienie dostępu do unijnych środków na projekty związane z usuwaniem skutków powodzi. Najważniejsze rozwiązania umożliwią szersze i bardziej elastyczne wykorzystanie dostępnych w programie środków. W tym celu wyodrębniono dwa priorytety dotyczące odbudowy po powodzi oraz wzmacniania odporności przeciwko tego typu zagrożeniom. Środki, które zostaną do nich przesunięte, będą służyły m.in. odbudowie i zapewnieniu infrastruktury wodno-kanalizacyjnej oraz zaopatrzeniu w wodę mieszkańców.

– Uważam, że KE powinna mieć także instrumenty, które pomagają od strony profesjonalnej. Powodzią dotknięte są różne obiekty: mieszkania, zabytki, infrastruktura itd. Bardzo często określone podmioty, które są beneficjentem pomocy, nie mają wystarczającego doświadczenia do tego, aby posługiwać się określonymi narzędziami do tego, aby te skutki redukować. Państwo polskie oczywiście jest na tyle duże, że wspomaga samorządy, właścicieli obiektów zabytkowych, ale wydaje mi się, że to zbiorowe doświadczenie powinno być ulokowane w think tanku, który byłby przygotowany do reakcji na rozmaite katastrofy – przekonuje Bogdan Zdrojewski.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/ue-lepiej-przygotowana-na,p903765293

Phishing największym cyberzagrożeniem. Przestępcy będą coraz częściej sięgać po AI, by skutecznie docierać do potencjalnych ofiar

0

Choć liczba zablokowanych przez CyberTarczę fałszywych stron internetowych wyłudzających dane spadła w ubiegłym roku z 360 tys. do 305 tys., to wciąż najczęstszym typem ataku, po jaki sięgają cyberprzestępcy, jest phishing. Ten trend prawdopodobnie utrzyma się w najbliższych latach, m.in. dlatego że sztuczna inteligencja umożliwia hakerom dużo łatwiejsze podszywanie się pod cudzą tożsamość. Choć CyberTarcza działająca w sieci Orange Polska skutecznie chroni internautów przed atakami, to wciąż jednak to właśnie człowiek jest ich głównym celem. 

– Wśród cyberzagrożeń ostatni rok zdecydowanie był zdominowany przez phishing. Na czoło wysunęły się fałszywe inwestycje i kolportaż tego phishingu poprzez media społecznościowe, które są dosłownie zalewane tysiącami złośliwych reklam, czekających na użytkowników, żeby wprowadzić ich w błąd. Cały czas dużo ataków ransomware, złośliwego oprogramowania, cały czas są to dziesiątki tysięcy osób, które się nim infekują. I oczywiście niesłabnący udział ataków DDoS, czyli ataków odmowy dostępu do usługi. Wolumen tych ataków z roku na rok wzrósł praktycznie dwukrotnie – informuje w rozmowie z agencją Newseria Robert Grabowski z CERT Orange Polska.

Phishing jest rodzajem oszustwa opartego na socjotechnice. Ma na celu wyłudzenie poufnych danych lub skłonienie ofiary do podjęcia określonych działań. Służą temu np. spreparowane, fałszywe wiadomości i podszycie się pod nadawcę. Smishing to forma phishingu przeprowadzanego za pomocą wiadomości SMS lub podobnych narzędzi komunikacji tekstowej (np. komunikator WhatsApp).

Z raportu CERT Orange Polska wynika, że w samym tylko 2024 roku CyberTarcza miała na swoim koncie 305 tys. zablokowanych domen phishingowych i uchroniła 4,85 mln osób przed utratą wrażliwych danych czy pieniędzy. 45 proc. incydentów obsłużonych przez CERT Orange Polska w 2024 roku dotyczyło właśnie phishingu.

Jak piszą autorzy raportu, w minionym roku wiele interesujących scenariuszy dostarczania złośliwego oprogramowania kończyło się infekcją Lumma Stealerem, udostępnianym przestępcom w modelu subskrypcyjnym. To oprogramowanie jest rodzajem stealera, czyli malware’u, którego głównym celem jest kradzież danych ofiar. Dane ze stealerów są często sprzedawane innym atakującym w zbiorczych paczkach, co w ocenie CERT Orange Polska pokazuje specjalizowanie się grup przestępczych w konkretnych działaniach.

– Są np. „initial access brokers”, sprzedawcy początkowego dostępu, którzy zajmują się tylko tym. Są grupy specjalizujące się w eksfiltracji danych, w szyfrowaniu. To powoduje, że  ataki są trudniejsze do odparcia, ponieważ te grupy popełniają mniej błędów, są w tym bardzo dobrze wyspecjalizowane, powstała modułowość w atakach. W phishingu rozwój jest cały czas i to zarówno jeżeli chodzi o socjotechniczne sztuczki, jakie cyberprzestępcy tworzą, scenariusze  czasami mniej prawdopodobne, czasami bardziej, ale wciągające ofiary w jakąś interakcję. Również korzystają z narzędzi, ze sztucznej inteligencji, rejestrują setki, tysiące domen, unikając wykrycia. Modyfikują wiadomości tak, żeby uniknąć blokady – wymienia Robert Grabowski.

Aby  walczyć  z tego typu atakami, Orange Polska stworzył 10 lat temu w swojej sieci CyberTarczę, która wychwytuje fałszywe strony, blokuje złośliwe linki wysyłane w SMS-ach czy e-mailach, zmniejsza ryzyko kradzieży danych i pieniędzy. Nie oznacza to jednak, że bezpieczeństwo nie zależy także od użytkowników sieci. To ich zachowania są wciąż kluczowe.

– Podstawa to jednak zawsze myślenie, zatrzymanie się, pauza, chłodny umysł. Szczególnie pomoże to na socjotechnikę. Nie klikajmy w te wszystkie linki bezmyślnie. Nie działajmy automatycznie: jest wiadomość, klikamy, wchodzimy. Często na platformie mobilnej jest ukryty adres URL, bardzo łatwo dać się zmanipulować. Nawet jeżeli temat z wiadomości nas dotyczy, czyli czekamy na przesyłkę, mamy subskrypcję platformy streamingowej, musimy uważać. Wejdźmy na daną stronę po prostu tak jak zawsze, czyli poprzez dodane strony w ulubionych czy wpisując adres w pasku przeglądarki, i zweryfikujmy, czy rzeczywiście dzieje się coś złego, i tam szukajmy informacji – radzi ekspert.

Również za pomocą linków najczęściej infekowane są urządzenia, z których korzystamy. 14 proc. zanotowanych przez CERT Orange Polska w ubiegłym roku incydentów dotyczyło złośliwego oprogramowania. Podobną skalę odnotowano rok wcześniej. Największą aktywność (10 proc. ataków) wykazało oprogramowanie Agent Tesla. To trojan zdalnego dostępu (RAT), który specjalizuje się w kradzieży wrażliwych informacji z zainfekowanych systemów, takich jak dane logowania czy klucze sesji. Atakujący dystrybuowali go za pomocą złośliwych załączników w mailach, często podszywając się pod znane firmy.  

– Złośliwe oprogramowanie jest nam dostarczane również za pomocą załącznika bądź złośliwego linku, który uruchamiamy lub ściągamy. Przyjrzyjmy się zawsze temu załącznikowi, czy nie zawiera nietypowych rozszerzeń. Jeżeli nie jesteśmy pewni, warto kogoś zapytać, zawsze można to zgłosić, np. do CERT Orange Polska, żeby uzyskać pomoc i ocenić szkodliwość. Jeżeli chodzi o firmy, to często powtarzam, że ważne są pryncypia cyberbezpieczeństwa, o których często zapominamy. Także spojrzenie na AI nie tylko z punktu widzenia biznesowego, ale również przez pryzmat cyberbezpieczeństwa i przez to, jakie zagrożenia te wszystkie nowe, rewolucyjne technologie nam dają – radzi Robert Grabowski.

Zdaniem ekspertów w najbliższych latach w kwestii cyberzagrożeń najbardziej rozwijającym się trendem będzie wykorzystywanie generatywnej sztucznej inteligencji. Autorzy raportu zauważają, że w 2025 roku cyberprzestępcy wykorzystają AI do bardziej efektywnego manipulowania opinią publiczną i realizacji celów geopolitycznych.

– Cały czas również kryptowaluty i ataki na giełdy są łakomym kąskiem dla cyberprzestępców. Te ataki nie ustaną, nie ustanie kradzież kluczy prywatnych do portfeli z kryptowalutami. Nie słabnie rynek podatności, cały czas odkrywane są nowe Zero Day. Bardzo niebezpieczne są luki w oprogramowaniu, za ich pomocą przestępcy mogą się dostać do wnętrza firmy – ostrzega ekspert.

Jak dodaje, każdą niepokojącą treść, złośliwy załącznik czy chociażby SMS-a można przekazać do CERT Orange Polska, wysyłając go na numer 508 700 900 lub przekazać zgłoszeniem przez stronę internetową. Analitycy ocenią każde takie zgłoszenie pod kątem szkodliwości.

Źródło: https://biznes.newseria.pl/news/phishing-najwiekszym,p2035422581